Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy

Wydanie 1 , 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-942796-0-8

Październik

03.10.2015

Całe podbrzusze mnie boli i to mocno. Owulacja. Dawno mnie tak nie bolał przy niej jajnik. Może się przeziębiłam.

Ostatni miesiąc wolności, a oczywiście leci tak, jak z bicza strzelił, bo nawet nie zdążyłam się obrócić, a już trzeci października!

Powrót do pracy wydaje mi science-fiction. Zaczynam się bać, martwić, denerwować, a z drugiej strony chcę o tym zapomnieć!

Właśnie napisałam pierwszą wersję zgłoszenia na konkurs stypendium im. Adama Włodka. Od razu lepiej się poczułam, bo zrobiłam coś w kierunku wysłania zgłoszenia i wygrania tego stypendium. Potrzebuję jeszcze  dwa listy polecające od autorytetów danej dziedziny. Z jednym nie będzie problemu, a o drugi poproszę profesora ze studiów. Może się zgodzi.

Pomyliłam się, zgłoszenia nie są do trzydziestego października, a do trzydziestego listopada. To dobrze, bo inaczej może nie zdążyłabym z wydaniem książki dla dzieci, a jednym z warunków przyznania stypendium jest już wydana co najmniej jedna publikacja.

Tak kiepsko z wszystkim mi idzie.

Teraz myślę o zakończeniu zbioru opowiadań. Powinnam dokończyć  jedno nieukończone opowiadanie i chciałam napisać jeszcze jedno, ale nie wiem, czy zdążę. Może zamknę już zbiór i skupię się na poprawkach. Powinnam wyciągnąć szpargały z pracy i co nieco powtórzyć.

05.10.2015

Już od pięćdziesięciu minut jest piąty października, a zamierzam tutaj pisać o wydarzeniu z czwartego października. Mianowicie o święcie literackim – rozdaniu literackich nagród Nike.

Czekałam na ten wieczór. Otworzyliśmy z mężem na tę okazję portugalskie wytrawne wino ( ja zmoczyłam tylko usta, dla smaku). Usmażyłam oscypka z żurawiną. I delektowaliśmy się. Obstawiałam Tokarczuk i nie pomyliłam się. Książka historyczna…. No cóż. Ekhem, hmmmm.

Trzymając kieliszek w ręce powiedziałam na głos: za dwa lata tam będziemy.

I TO SIĘ SPEŁNI. Najwyższa pora zauważyć i docenić Laurę Bellini.

Podobało mi się, jak zaprezentował się Jacek Dehnel. Z wielką elegancją i lekkością. Dobrze konwersuje.

Ciekawostką była nominacja dziewczyny zza miedzy, z okolic Koziegłów, w których chrzczona była moja babcia od strony ojca – Wioletty Grzegorzewskiej.

Niedaleko od siebie znajdują się podobne jabłka- myślę sobie.

Za dwa lata, to całkiem możliwe, gdyż będzie to rok znamienity: dwa tysiące siedemnasty. A siedemnastka to bardzo szczęśliwa liczba w moim życiu, i wszelkie daty z siódemką. Będzie to wyjątkowy, świetny rok dla mnie i moich najbliższych.

Oby się spełniło.

07.10.2015

Bardzo źle. Wczoraj miałam jelitówkę. Kłujący ból, wędrujący po całym brzuchu, biegunka, która załapała mnie o czwartej rano i do szóstej nie odpuszczała. Słabość. Poty.

Mąż musiał pojechać na kurs, a ja miałam zostać z dziećmi. Jakoś to przetrwałam. Na szczęście dzisiaj mnie nie czyści już, ale ból nadal w mniejszym stopniu występuje.

Piszę w zeszycie, bo komputer jest zajęty przez męża. W związku z powyżej wspomnianym kursem. Chciałabym pisać i redagować opowiadania, ale nie mogę… Bo mam je na komputerze.

Nie mam pretensji do męża. Skąd. Powinnam mieć swój własny komputer, tylko i wyłącznie do pisania. A nie mam.

Przecież to jest mój warsztat pracy- a czas mi się kurczy – za dwadzieścia trzy dni odhaczę pierwszą dniówkę, i w związku z tym też chciałabym z pisaniem przycisnąć.  A może tak też działa przewrotnie moja psychika, że jak nie mogę usiąść przy komputerze, to akurat mi się chce. A nieprawda, że zawsze mi się chce i  to tak łatwo przychodzi.

Z tym pisaniem, to ja trzymam się jak ten tonący, brzytwy.

08.10.2015

Mąż prześmiewczym tonem, na żarty powiedział do mnie to zdanie, kiedy ja rano nieprzytomna, coś do niego burknęłam: czasem mi się zdaje, że uczucie, które nas łączy, to nienawiść.

Znając męża i kontekst tej wypowiedzi, wiem, że to był żart. Z drugiej strony jest powiedzenie, że w każdym żarcie jest trochę prawdy.

Myślę sobie o tym i tym torem idąc, przypomniał mi się przeczytany wywiad z  kolorowej gazety (od teściowej), z Beatą Kozidrak, wokalistką Bajmu- żoną jednego męża, która powiedziała: że w małżeństwie trzeba się kochać i nienawidzić, wciąż od nowa.

Ile w tym prawdy!

Małżeństwo jest jak porządnie zimą rozpalony piec, ma w sobie dużo żaru (ognia), który może poparzyć, ale i daje dużo ciepła. Te integralne moce buzują, ale dzięki nim miłość solidnie wciąż płonie.

Tak jest między nami. Dużo żaru. Dużo ciepła. Wielka miłość. Czasem iskry…

P.S. Literacki nobel dla Białorusinki Swiatłany  Aleksijewicz  za reportaż. Nie znam, ale wypada poznać.

12.10.2015

Wszyscy się cieszą z tego, że wczoraj Polska pokonała Irlandię 2:1 na stadionie w Warszawie i w związku z tym nasza reprezentacja pojedzie na mistrzostwa Europy w dwa tysiące szesnastym roku do Francji. Ja też się cieszę. Serio. Jednakże wczorajszy urządzony spektakl z confetti po meczu, był dla mnie na wyrost, przesadzony. Fakt. Pojedziemy, ale jeszcze nie wygraliśmy tych mistrzostw! A bicie piany i radość była taka, jakbyśmy już tego cudu dokonali.

Kibicuję Polsce i Francji. Ta ostatnia sądzę, nie powtórzy sukcesu z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, kiedy to będąc gospodarzem, wygrała.  Nie wierzę w tak prostą powtórkę. A wtenczas nikt nie typował Francji, natomiast ja, wtedy straszna gówniara  powiedziałam w domu rodzinnym na gali otwarcia, że Francja wygra! Gdybym obstawiła wtenczas zakłady bukmacherskie, miałabym co liczyć w portfelu.

Brodząc w tym temacie, chcę się podzielić z wami tym, co mnie tak bardzo razi.

Wycenianie ludzi. Podobno jedno życie ludzkie jest wycenione na milion euro, ale to, co się powtarza i pisze o piłkarzach, woła o pomstę do nieba. Piłkarzy przelicza się na miliony. Lewandowski jest wart XXX, Ronaldo jest wart YYY, a Messiego wyceniają na ZZZ.

A przecież życie ludzkie jest bezcenne dla każdego.

Młodzi adepci orlików, szkółek piłkarskich, słyszą jeden kontekst: piłka – równa się – kasa. Innych motywacji do gry już nie widać. No, może jeszcze: sława.

W gazetkach takich jak Bravo sport rozpisują się nie tylko o dziewczynach piłkarzy, a o i ich majątkach: domach, samochodach. Jako ciekawostka od czasu do czasu ujdzie, ale czego uczymy te nasze dzieci? Dzieci gospodarki kapitalistycznej? Że kasa jest najważniejsza. Ta wiedza wychodzi im już uszami!

14.10.2015

Wczoraj wysłałam ilustracje bajki do wydawnictwa. Mogłam to zrobić wcześniej, ale nie miałam pieniędzy na książkę, więc to tak długo trwało. Jeden pociągnięty sznurek, trąca kolejne następstwa- w tym przypadku zapłatę. Finalnie czekałam również, aż mi siostra zrobi kontrastowanie zdjęć. Poszło. Teraz czekam na umowę z wydawnictwa do podpisania, zrobię przelew i książeczka pójdzie do druku! Typografia zabierze półtora tygodnia, druk do dwóch tygodni. Czyli premiera wypadałaby gdzieś  w okolicy dziesiątego listopada.

Cieszę się na myśl o niej, ale naprawdę nie chcę się już nią zajmować. Jest już poza sferą moich myśli, myśli twórczych, dlatego pora się od niej uwolnić.

            Męczy mnie życie od wypłaty do wypłaty. Do końca miesiąca zostało nam sto sześćdziesiąt złotych, w tym trzeba kupić jeszcze pieluchy ! Drażni mnie czekanie na wypłatę, zaledwie po około dziesięciu dniach, kiedy popłacę wszystkie rachunki i zrobię najpilniejsze zakupy, znów zaczyna się odliczanie. Czuję jak to mnie ogranicza i porządkuje moje myśli w jeden tor: jak sobie poradzimy. Wiem, że jestem gospodarna i że potrafię w kuchni czarować, ale nawet najlepsze wróżki potrzebują składników do eliksirów.

Jest to bardzo mało konstruktywne, podskórnie martwię się, że braknie nam na życie. Boję się, że na przykład wypadnie jakaś choroba i trzeba będzie wykupić drogie lekarstwa (nieuwzględnione) i nie będę na nie miała. Jeśli tak, to wolę je kupić , choćby kosztem jedzenia- bo wiem , że mam rodziców i w skrajnej biedzie  mają własne warzywa i jajka, którymi nas i tak obdarowują. Przeżyjemy. Placków ziemniaczanych utrę i upiekę. Choćby. Zawsze sobie jakoś radzę, ale może przyjść moment, kiedy ta kalkulacja strzeli. Do pożyczania jestem zbyt dumna. Muszę lawirować, kombinować, wymyślać co tu zrobić, i jak zrobić, żeby starczyło jedzenia i na jedzenie.

Zamiast cieszyć się ostatnimi dniami wolności od pracy, to ja już się martwię i podświadomie czekam na wypłatę, na termin dwudziesty piaty października (jak dobrze pójdzie). A potem co? Zapłacę rachunki, kupię buty i bluzkę oraz nowy stanik do pracy (ostatni był kupiony dla matki karmiącej, jak się urodziło Maleństwo). Podstawy podstaw. Starszy też potrzebuje spodnie i buty, bo tak szybko wyrasta. Kupię to i znów będę czekać na koniec listopada. I tak jest miesiąc za miesiącem. Przecież to jest chore. Te koszty utrzymania w Polsce i ceny żywności! Przecież wegetujemy. Może moje pisanie coś zmieni, ale finansowo dotychczas poniosłam tylko koszty: osiemset złotych strona internetowa, e-book czterysta osiemdziesiąt złotych, książka papierowa- siedemset czterdzieści złotych. Mój debiut na pewno mi tego nie zwróci. Chyba, że nastąpi  jakiś boom, np. zachwyci się nią jakiś dziennikarz, będzie audycja o niej i w jakiś sposób zostanie nagłośniona i wtedy ruszy lawina sprzedaży. Może jakieś wydawnictwo będzie chciało samodzielnie dodrukować wydanie drugie bajki. Tylko wtedy coś zarobię.

***

20.46. W mojej głowie krzyczy jedna myśl: pierdol się, pierdol się, pierdol się!!!!!!!!!!!!!!!!!!

P.S. Na wkurwie pisze mi się najlżej!

15.10.2015

Kryminały.

Zewsząd wylewają się kryminały. Nie mogę się nadziwić tej modzie. Nie dość, że przemoc, wypadki, morderstwa wyzierają z mediów, wiadomości, to jeszcze dobrowolnie zanurzać się w taki świat w książce – o nie! Stale tylko opisy zbrodni, ran, sekcji zwłok, psychopatów- co w tym może być ciekawego? To że po nitce do kłębka?

Nie bawi nie to. Wolę czytać o literaturze, o życiu, jego metaforze, rzadko w proporcji jeden do jednego. Dobra literatura, to dla mnie treść dająca do myślenia, zapadająca w nas głęboko. Poruszająca. Taka, która otwiera zamknięte klapki w naszym umyśle bądź potrafi nas przewartościować.

Co rusz kryminały, autorki i autorzy – piszą wręcz na wyścigi. Przesyt.

Staromodne dziś kryminały Christie są jeszcze do zaakceptowania, ale nie wszystkie.

Próbowałam przeczytać Camllę Lackberg, ale mnie nudziła! Nie moja bajka, o nie!

21.10.2015

Trochę boli mnie głowa i mocno rozpieprza frustracja od środka.

W jakim jestem miejscu?

Za tydzień  w piątek idę do pracy i na samą myśl o tym, mam odruch wymiotny. Patrzę na Maleństwo i chce mi się płakać, że takiego Słodziaka zostawię na jedenaście godzin, kiedy on najpewniej czuje się ze mną. Chcę być przy nim. Patrzeć jak się śmieje, karmić go i wychodzić z nim na spacerki, a nie siedzieć w skomputeryzowanym, naelektryzowanym biurze.

W jakim jestem miejscu?

Chciałabym też ubrać się w nowe ciuchy, zrobić wystrzałowy makijaż i pojechać gdzieś na miasto, posiedzieć w knajpce na kawie, pójść potańczyć, poczarować. A potem wrócić.

To życie ma tak wyglądać?  

Na spędzaniu go na przygotowaniach?

Przygotowywanie się przed pójściem do pracy, to znaczy: ugotowanie jedzenia dla całej rodziny, zrobienie zakupów, żebym miała co wziąć do jedzenia ze sobą i żeby domownikom niczego nie zabrakło. Cały następny dzień bycie poza domem, a na następny, po tym spędzonym dniu w pracy, znów od nowa – gotowanie, uzupełnianie zapasów, nadrabianie zaległości, np. zrobienie prania i szykowanie się na następny dzień do pracy. Kołchoz.

Jestem rozbita. Dostałam umowę z wydawnictwa i ta umowa mi się nie podoba. Zaraz w tej sprawie napiszę maila do wydawnictwa, aby mi to wyjaśnili do diaska. Moje zastrzeżenie budzi fakt, że wydawnictwo może wykupić cały mój nakład z pięćdziesięcio-pięcio procentowym rabatem. Następnie zrobić dodruk, nawet dwa razy większy z automatu i obciążyć mnie kosztami. Nie podoba mi się to.

Umowa nie podpisana, a publikację powinnam mieć  na stole przed trzydziestym listopada, gdyż chce się ubiegać o to stypendium!

W sobotę targi książki w Krakowie. Chciałabym pojechać, bo jest jedna pisarka, która mnie interesuje, nawet więcej, bo i Bieńczyk ma być, i Chutnik oraz wielu innych.

Mąż mnie namawia, żeby pojechać, ja się kryguję, bo mi się trochę nie chce, bo Maleństwo jeszcze małe i zbyt duża szarpanina to będzie. Do tego jeszcze buzuje we mnie złość i zazdrość, że to ja powinnam tam siedzieć i podpisywać własne książki. Przyrzekłam sobie w duchu, że  pojadę na targi właśnie w takich okolicznościach.

Więcej we mnie jest tej złości na samą siebie.

Pojadę – powkurzam się jeszcze bardziej. Nie pojadę – będę żałować, bo ostatni tydzień wolności i mogłam skorzystać, odchamić się.

Pojadę – kosztem zmęczenia i niezrobionych rzeczy; powinnam poukładać i posegregować własną garderobę przed pracą i zacząć powtarzać  kryteria  oraz instrukcje operacyjne do niej potrzebne. Jeszcze nie wiem, czy pojadę, ale szalupa przechyla się na nie.

A! Jeszcze kwestia pieniędzy! Najważniejsza, zdałoby się w naszej sytuacji…

Jeśli wypłata nie wpłynie w piątek ( a byłby to dwudziesty trzeci, więc raczej za wcześnie i nie zanosi się), to nie będzie pieniędzy na podróż i może dobrze, bo samo się wyjaśni.

Właśnie! W jakim ja jestem punkcie, że mnie nie stać?!

 Nie mam żadnego zabezpieczenia finansowego dla dzieci i ze względu na dzieci! Jestem taka niezaradna, czy nasze pensje są tak niskie, a ceny horrendalne?

Już jest dwudziesta trzecia zero jeden na zegarze. Sprzeczności mną targają. Piję herbatę z własnoręcznie robionym sokiem z czerwonej porzeczki. Starzeję się, przemijam. Też to zauważam.

Jeśli mi nie wyjdzie z książkami i pisaniem, nie wydam niczego z tych trzech rzeczy, a spróbuję, to pomyśle o trzecim dziecku. Jeśli tak udane nam wychodzą, to niech przynajmniej to życie spożytkuję lepiej, i będę robić coś, co mi wychodzi. Dzieci na pewno. Naprawdę. Jeszcze przed trzydziestym piątym rokiem, żeby nie być zbyt starą i śpiącą oraz ażeby różnica nie była zbyt duża. To ma sens. I to nie jest zamiast. Takie myśli plączą mi się po głowie.

24.10.2015

Byłam na targach, mąż namówił. Pierścionek zgubiłam. Tłok.

28.10.2015

Wczoraj przyszła wypłata, od razu pojechaliśmy po zapas pieluch i na spacer do parku. Było pięknie.

Dzisiaj pojechałam na zakupy, choć rano nie bardzo mi się chciało zostawiać Maleństwo. No, ale rozsądek nakazywał wyjazd, bo nie chciałam tego chaosu zostawiać na jutrzejszy ostatni dzień wolny przed pracą. Jutro muszę się spakować: od kawy i herbaty, po gąbkę do mycia szklanek, notatki i buty na zmianę. I powtarzać, przeprać jeszcze stanik i bluzkę, którą kupiłam dzisiaj. A  przede wszystkim powtórzyć materiał, bo tak ze mną jest, zapowiadam od miesiąca, że będę powtarzać , a ostatecznie będę to robić dzień przed… Cóż zrobić, jak wolę pisać: jest to dużo przyjemniejsze i efekty dużo bardziej satysfakcjonujące.

Niemniej myślę sobie, że w piątek przyjdzie kryska na Matyska.

Tak dawno nie byłam na zakupach! Normalnie, pościłam jeśli chodzi o ciuchy.

Skupiłam się na butach. Musiałam zakupić zimowe oraz do biura na zmianę. Jak na złość wiele par mi pasowało i było fajnych na moje pokuszenie, jak nigdy! Zimowe kupiłam wysokie trapery wiązane, takie trochę oficerki z grubą, czarną podeszwa za dwieście siedemdziesiąt dziewięć złotych. Buty do biura: wytypowałam dwie pary, różne od siebie, ale obydwie potrzebne. Czarne, wiązane półbuty, też a la trapery, z noskami i piętami lakierowanymi, wiązane. Noski z wyciętym sercem a la czasy prohibicji i swingu. Czadowe. Też na grubej podeszwie. Cena sto dziewięćdziesiąt dziewięć złotych. Drugie granatowe, wiązane- lekkie i wygodne za sto siedemdziesiąt dziewięć złotych. Kupiłam te drugie, a teraz żałuję, bo więcej mam czarnych spodni, no i były bardziej ekstrawaganckie, z drugiej strony rockowe, zadziorne, z charakterem. Teraz żałuję. Prócz tego kupiłam stanik na przecenie i spodnie rekreacyjne, takie na co dzień, po mieszkaniu, też z przeceny. W Rossmanie tusz do rzęs, ale już widzę, że chciałam tanio, i nie trafiłam dobrze. A podobał mi się taki za czterdzieści złotych. Wydałam kupę forsy. Będę musiał pożyczyć od mamy.

Wydałam prawie pięćset złotych na buty! Oglądałam też buty ze sztucznych tworzyw. Tańsze. Nie podobają mi się i według mnie takie buty śmierdzą. Kupiłam skórzane, ale ponoszę je kilka sezonów, bo ja tak zdzieram buty. Minimum dwa lata.

Chciałabym teraz tamte drugie, czarne półbuty. Ekspedientka zasugerowała mi granatowe, bo ponoć sprzedają się bardzo dobrze, klienci chwalą je ze względu na wygodę. Też są zgrabne i dobrze się prezentują, no ale tamte były takie dziewczyńskie…. Mąż mnie pociesza, że kupię sobie w przyszłym miesiącu. No nie wiem, jak potrzebuję narzutki, jeszcze jakieś bluzki na zmianę, to powinnam w pierwszej kolejności je kupić. Same braki w szafie. Reszta ciuchów dostatecznie zużytych. Pora na wymianę generacji na wieszakach.

Słuchałam Roxy music i ich wykonanie Jealus Guy, Lennona. Lubię tę piosenkę.

Nie było mnie pięć godzin. Mąż był z Maluszkiem. Dali radę. Ale co będzie jak zniknę na jedenaście godzin?

Ja się będę stresować.

A jeszcze jutro nagotuję: zupę, kompot ( Maleństwo uwielbia jabłkowy). Tyle do zrobienia… Jak zwykle z niczym nie mogę zdążyć.

Aaaa! Zapłaciłam za książkę. Hurra.

30.10.2015

Jestem po pierwszym dniu pracy. Było sztywno. Mąż dał radę. Jest dwudziesta trzecia dwadzieścia dwie, w tle leci Dziewczyna z tatuażem. Dużo pracy przede mną. Cześć nowości do opanowania. Wielką część pamiętam.

Wiem jedno, połowa sukcesu albo i więcej zależy od teamu w pracy. Brakuje takiego teamu. Zamiast tego jest podkopywania dołków, cieszenie z czyjegoś nieszczęścia, praca kosztem drugiej osoby i takie myślenie: skuś, babo skuś.

Tęskniłam za Maleństwem, ale było wsparcie dziadków.

Że też tak dałam dupy i wróciłam na etat.

…………………………………………………………………………………………………………….

Jeśli Ci się podobało i chcesz mnie wesprzeć, możesz mi postawić kawę.

Dziękuję!