Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Wrzesień
02.09.2015
Mam dosyć. Jestem napięta jak struna. Na moim karku tkwią dwa: guzy, kamienie, grudy – zwał jak zwał. Jestem napięta jak cięciwa z łuku, tylko nie wiem, kiedy wystrzelę. I co się stanie, gdy wystrzelę. Nijak nie może ze mnie to napięcie zejść. W tej chwili nie uprawiam sportu, bo nie biegam. Nie tańczę (dzisiaj ciut w kuchni przy włączonym radiu).
Ale, najgorsze – nie robię znaczących postępów w pracy nad książkami. To mnie bardzo demobilizuje. Kiepsko z możliwościami przy Maluszku. Cały dzień mi przy nim schodzi oraz na gotowaniu, praniu, zmywaniu i wydawaniu posiłków.
Z tyłu głowy czai się temat powrotu do pracy oraz rozłąki z Maleństwem. Zmuszam się do nie katowania takimi myślami. Od pierwszego października mam plan do mentalnego powrotu do pracy, ale na razie obiecałam sobie wykorzystać ten cenny wrzesień do maksimum.
Smutno mi. Na linii ja – małżonek złowrogie milczenie. My tak potrafimy milczeć niezadowoleni, ze złością, nikt nie wybucha, tylko potem mięśnie na karku zamieniają się w głazy. Meczą mnie te niedopowiedzenia, niewypowiedziane zastrzeżenia, te złości na samych siebie, co negatywnie rzutuje na atmosferę w domu. Dwoje zawodowo niespełnionych… Dwoje marzycieli i frustratów…
Wczoraj pisałam, a właściwie większość czasu siedziałam na internecie, na własnej stronie do wpół do drugiej w nocy. A rano nakręciłam budzik na szóstą. Później zmieniłam na szóstą czterdzieści pięć. Nie mogłam zasnąć. Na wstępie Maleństwo się budziło, potem nowa roleta się urwała z bębna (rolki ) przy jednej okiennicy. Maleństwo buszowało po łóżku, więc rano wstałam nieprzytomna robić Starszemu śniadanie. Do tego front atmosferyczny, niskie ciśnienie i naprawdę dzisiejszy dzień przemordowałam. Walczyłam ze sobą by nie zasnąć, bałam się o Maleństwo, że kimnę na chwilę, a on np. spadnie z łóżka. Pod wieczór trochę mi jest lepiej. Teraz jest dopiero dwudziesta druga. Zaparzyłam czystek z melisą i zamierzam chwilę popisać (na czas zaparzenia i wypicia zioła). Potem kładę się spać w ramach postanowienia o przestawianiu własnego budzika biologicznego. Nastawię budzenie na szóstą, wiem, że to nie jest wcześnie, i jak chodziłam do pracy, to wstawałam wcześniej, ale muszę jakoś odespać i zrównoważyć ten bilans.
Ciekawe, jak dzisiaj Bobas da nam popalić, bo do tej pory obudził się już dwa razy. Ale jak o dwudziestej trzeciej udałoby mi się udać do łoża, to jest szansa, że jutrzejszy dzień będzie lepszy. Naprawdę, tak ciężkiego dnia dawno nie miałam. Notorycznie chodzę późno spać, ale jednak dużo od tego zależy, kiedy zasnę, jeśli to jest po drugiej, trzeciej w nocy, to jest kiepsko. Jeśli to jest pierwsza, to w dzień jeszcze da się żyć. Pojutrze nastawię budzenie na piątą trzydzieści. Podejrzewam, że dwa tygodnie będą najtrudniejsze, następnie zacznę się przyzwyczajać.
Wczoraj prowadząc samochód, naszło mnie następne, nowiuśkie opowiadanie. Tytuł: łowca bądź łowca pogody. Dobry moment, co?
08.09.2015
Godz.22.14.
Maleństwo o dwudziestej poszło spać! Hurra! Natomiast kolejne dwie godziny myłam gary i ogarniałam kuchnię. Teraz zasiadam do pisania. Dzisiejszy dzień miał w sobie powiew wielkiego wyjścia, świata. Po czternastu miesiącach wybrałam się do fryzjera – bliskiego i lokalnego. Musiałam. Już od dłuższego czasu nie mogłam się rozczesać, tylko na mokro, a na głowie robił mi się wielki kołtun. Już raz jeden musiałam odciąć, bo był do nie odsupłania. Z włosami mam katastrofę z powodu ich wypadania. Minimum sto dziennie gubię. Mam garść pozwijanych włosów, po każdym myciu. Pełną, w miarę ubitą garść ! To też zmotywowało mnie, by pójść. Podcięłam z osiem centymetrów oraz zrobiłam zabieg nawilżający z sauną. Fryzjerka uczesała mi francuz na głowie, ażeby odżywka się lepiej wchłonęła. Przy okazji odsłoniły mi się zakola, których nigdy nie miałam, a teraz na skutek wypadania włosów- są! Mam zakola pokryte babyhair – dobrze, że ten meszek, czyli nowe włosy jest, bo inaczej byłabym łysa. Przebyta nadczynność to jedno, ale mój stres jest gigantyczny. Pozornie siedzę w domu z dzieckiem, a w praktyce lękam się i borykam z ciągłymi brakami finansowymi, powrotem do pracy, krytycznie rozliczam się z pisania, a raczej niepisania. Jestem bardzo znerwicowana, zwłaszcza w środku miażdżę te nerwy, aby dzieci tego nie czuły, ale stres właśnie daje w taki sposób znak o sobie – łysieniem i zablokowanymi mięśniami pleców. Po powrocie spieszyłam się z obiadem, bo starszy miał orlik, i tak się zestresowałam, że poczułam rozlewające ciepło po klatce piersiowej, lekki ból. Mąż powiedział mi, że bardzo zbladłam. Pomyślałam, czy to nie był zawał serca. Podobno niektórzy przechodzą zawały i nawet o tym nie wiedzą.
Sypię się.
Jakby tego wszystkiego było mało, to po przeprowadzce mamy zdezelowane łóżko, to nie jest to, co wcześniej. Jego demontaż całkowicie je osłabił i rozchwiał. Z tego tytułu oraz spania na boku, bo Maleństwo obok ciągnie mleko z piersi, bądź śpi, dziś odezwał mi się kręgosłup w odcinku lędźwiowym. Ostre kilkusekundowe kłucia, nigdy wcześniej takich nie miałam. I czuję, że mnie tam boli, że krzywi mi się kręgosłup. Stojąc w kuchni poczułam od tego miejsca lekkie promieniowanie w dół, do nogi. Wiem, co to oznacza, nie daj Bóg dostąpię niechlubnej przyjemności zaznania rwy kulszowej. Oby nie! Jeśli czegoś nie zmienię, łóżka lub nawyku Maleństwa, to w takiej sytuacji rwa kulszowa murowana. A wiem ze słyszenia, co to za piekło. Ponoć sterydy tylko są w stanie uśnieżyć ból.
Po wizycie u fryzjera jestem zmotywowana bardziej do przeprowadzania kuracji zaleconych przez lekarzy. A więc, prócz medykamentów na tarczycę, powinnam dwa razy dziennie zażywać po kapsułce witaminy A plus E. Raz dziennie witaminę C. Magnez z witaminą B6 raz dziennie. Drożdże piwne trzy razy po pięć tabletek. Spróbuję pociągnąć tak przez tydzień, bo nie łykam tych witamin tak regularnie, właściwie łykałam tylko na początku, a te drożdże to z dwa razy po pięć tabletek. Mam opór na połkanie, już wystarczy, że te tarczycowe leki połkam, bo muszę. Ale pomyślałam sobie, że jeśli…
Jestem tak śpiąca, że oczy kleją mi się tak, że nie jestem w stanie przeczytać tego, co napisałam, bo tak bardzo chce mi się spać.
09.09.2015
Telefony do kadr.
Spanie na podłodze.
10.09.2015
Migrena. Praca.
11.09.2015
Ta data dzisiaj oznacza dla mnie tylko i wyłącznie początek nowej edycji Tańca z Gwiazdami. Czy już kiedyś Wam pisałam, że to mój ulubiony program z serii reality? Chętnie wzięłabym w nim udział. Taniec… Ach..! Łzy pociekły mi po policzku, kiedy laureaci poprzedniej edycji zatańczyli na początek. Patrzę na siebie i siebie nie poznaję? Naprawdę. Moje ciało się zmienia, wiotczeje, sylwetka opada , garbię się, kręgosłup boli.
Ale co się dziwić, jak wciąż: gotuję, myję garnki, spaceruję z wózkiem, pilnuję dziecka, segreguję pranie, robię pranie, rozwieszam na suszarce- pranie, układam pranie… Robię zakupy do lodówki oraz łazienki. Jestem domowym komputerem, wiem czego brakuje, co trzeba dokupić, które rachunki zapłacić, co ugotować i upiec, o co się postarać, jak goście przyjdą… Organizuję życie rodzinne. Cenię sobie tę pracę, bo inni traktują już jako oczywistość…
Większość kobiet tyra, pcha tę całą organizację zwaną: domem do przodu, nie narzekając, bo wiedzą, że inaczej wszystko się rozsypie, przepadnie. Czują tę odpowiedzialność i dają radę, tylko że same dla siebie już nie istnieją. Muszą myśleć o wszystkich i wszystkim, na myślenie o sobie i o własnych potrzebach oraz zdrowiu, już nie starcza miejsca.
Dzisiaj pierwszy raz pomyślałam o rozstaniu. I nie rzecz w tym, że jesteśmy złymi ludźmi. Nie. Jesteśmy samotnikami, marzycielami, niespełnionymi i rozczarowanymi. Życie staje się coraz trudniejsze, brakuje czasu i pieniędzy na wszystko. Do końca miesiąca, po opłaceniu rachunków i zakupieniu wszystkich niezbędnych rzeczy z okazji pierwszego września, zostały nam marne grosze. Mam zapas jedzenia na pewien czas, tak, ze możemy kupować podstawy typu: chleb, masło, wodę mineralną i.t.p. Ale do pensji zostało około szesnastu dni. I tak jest dosyć często, bo prawie zawsze są jakieś okoliczności.
Nie pokłóciliśmy się nigdy o pieniądze, i moje myśli o rozwodzie nie dotyczą tej sfery. Chodzi mi bardziej o postawę partnera. O to nabuzowanie wiecznie, pretensje, czasem komentarze bądź milczenie naładowane negatywnymi emocjami. Czasem czuję się w domu jak intruz z powodu wibracji i złych emocji, bo nie to, że się boję. O tym nie ma absolutnie mowy. Chodzi mi o tą beznadziejną atmosferę, która naładowana jest złością, niewypowiedzianymi głośno wyrzutami jak elektrycznością.
Nie wiem, czy mogę być sama. Boję się być sama pod pewnymi względami, a innymi nie. No i Maleństwo takie małe, przede wszystkim ono mnie stopuje, ale jeśli będzie coraz gorzej? Mąż też czuje tę atmosferę, i też chce uciekać, stale gada o załatwianiu pracy zagranicą, tak, że niby bylibyśmy razem, a osobno, nikt nikogo by nie wkurzał, a jeśli sami siebie, to nie na widoku tego drugiego.
Nie wierzę w cudowne związki. Myślę, że ludzie w większości nie przyznają się aż do tak złych kondycji związków, a po drugie, lęk o dzieci plus wspólny majątek powstrzymują przed rozłąką. Z kalkulacji siedzi się razem, ledwo akceptując… Jest wspólne przedsiębiorstwo gospodarcze, ale pasji, zauroczenia wzajemnego w tym nie ma prawie śladu. ŻYCIE CODZIENNE, PRZEPEŁNIONE OBOWIAZKAMI, TO NIE MIÓD. Nie boję się pracy i obowiązków, nie unikam ich, tu – w domu, ale oczekuję ciepła, przyjaznej atmosfery, troszkę fantazji i chęci. Nie do wszystkiego potrzebna jest kasa, np. mógłby zrobić wieczorek taneczny w domu, a nie tylko zapisywać listy i odhaczać co jest do zrobienia, a co zrobione.
Czy moje życie jest przegrane? Pod względem dzieci – nie. Ale pod innymi, może… To się jeszcze okaże. Ale chyba tak. Planowałam nie wracać do pracy, a teraz staję przed taką koniecznością.
Wiem, że każdy ma wady i zalety. A to może ja nie nadaję się do związków. Nie wierzę w księcia z bajki. Nie ma takiego faceta. Nie ma. Jak np. ma super pomysły, lubi zabawę, to nadużywa alkoholu, jak jest super ojcem, to np. zapomina o tobie, jak dobrze zarabia, to przy tym jest maminsynkiem. Chcę powiedzieć, że nie ma ideału, a jeśli wam się wyda, że takiego spotkałyście, to czas i obowiązki oraz problemy to zweryfikują. Jak tylko zaczną się zależności, on poczuje się bardziej jak ten pan i władca, burżuj, zabieganie o was będzie miał w poważaniu, a adorowanie według niego będzie polegało na spełnianiu własnych życzeń.
Aha. Na koniec ostatnia rada. Nigdy nie mówcie o byłych związkach, bo będzie wam to zapamiętane i wypominane do grobowej deski, zwłaszcza w małych złośliwościach – szpilach.
Tak jak jest na początku związku, to nie wróci. Nie wraca z zasady. W mózgu różowe okulary wypalają się po około dwóch latach miłości.
13.09.2015
Ostatnie wpisy były bardzo osobiste i tak naprawdę nie dotyczą tylko mnie, ale drugiej strony. Nie wiem, czy nie skasuję tego postu. Mąż w lepszym nastroju. Ta pompa nabuzowania zeszła z niego, tylko nie wiadomo, kiedy wróci.
Dzisiaj byliśmy na ognisku, pogoda piękna, płomienie pachnące wokół modrzewi. Ostatki lata.
15.09.2015
Wczoraj intensywnie pisałam, i to w dzień. Maleństwo zasnęło na południową drzemkę, a ja zasiadłam do pisania. Dawno nie pisałam tak wcześnie. Jak lekko mi szło! Pomysł na opowiadanie miałam już przemyślany wcześniej. Pisałam prze dwie godziny, do momentu obudzenia się Dzidziolka. Napisałam połowę opowiadania. Gdyby spał dalej, może udałoby mi się je skończyć. Nie chcę rozwlekać napisania go w czasie, bo moje pomysły stracą świeżość.
Dzięki temu opowiadaniu poczułam wiatr w żaglach. Dawno nie pisałam z takim zaangażowaniem i prędkością. Jednak inna jakość pracy jest w dzień niż wieczorem.
A dzisiaj? W tej chwili jest dwudziesta trzecia trzydzieści pięć. A Maleństwo zasnęło przed dwudziestą. Do dwudziestej pierwszej myłam gary oraz przebrałam śliwki na powidła i pierwszy garnek postawiłam na malutkim ogniu, na najmniejszym palniku kuchenki gazowej. Zaczęłam od sprawdzania skrzynek, potem weszłam na ulubione blogi, zaczęłam czytać i jest dwudziesta trzecia! Wypiłam kawę i wracam do opowiadania. Już jutro czas obróci się na drugą połowę września. Zaklęty czas. A ja go przed chwilą tak zmarnotrawiłam, a fe!
22.09.2015
Jest dziesięć minut po północy. Przed chwilą leżałam pod kocem i czytałam na kanapie dwójce. Rozpierał mnie ból w plecach w okolicy lewej nerki. Podejrzewam piasek lub złogi przemieszczające się, bo co innego miałoby to być?
Dwudziestego września skończyłam opowiadanie: Łowca pogody. Odleży się, to przeczytam i sprawdzę, czy aby jakichś poprawek nie wymaga, ale jestem nawet zadowolona. Mieści się na sześciu stronach A4, czcionką numer jedenaście , przeczytałam na głos małżonkowi i twierdzi, że dla niego z dotychczasowych, to jest moje najlepsze opowiadanie. Cieszę się, że je tak wysoko ocenił. Chciałabym napisać jeszcze dwa do zbioru oraz włączyć do niego jeszcze jedno stare opowiadanie, tylko nanieść na nie lekkie poprawki. Idealnie byłoby zająć się tym i ukończyć do końca września, ale raczej jest to nierealne. Powinnam dokończyć ilustracje do bajki, i po wypłacie zapłacić zaległość oraz zakończyć ten etap. Źle, że tak to odłożyłam, nie mam energii by się nią teraz zajmować, a powinnam, by wydać ją koniecznie przed trzydziestym października. Do tego terminu mija czas przyjmowania zgłoszeń w konkursie na stypendium dla młodych pisarzy z Fundacji Szymborskiej. Trzydziestego października wracam do pracy. Teraz zauważyłam, że ten dzień będzie dla mnie podwójnym ultimatum.
Czas żałoby z powodu powrotu do pracy chyba już minął. Jakoś to przebolałam i godzę się z tym, powoli… Jeszcze sobie tego nie wyobrażam, poczuję na własnej skórze, jak zacznę do niej chodzić. Poczujemy wszyscy, bo będę pracować co drugi dzień po jedenaście godzin. Nie dwanaście, bo odbieram jedną godzinę za karmienie piersią. Nie będę pracować na noc, bo wypełniłam stosowne oświadczenie i na razie się nie zgadzam; do czwartego roku życia dziecka, mam prawo nie pracować na noc, nie pracować powyżej ośmiu godzin oraz nie pracować w wymiarze nadliczbowym, nie pracować poza miejscem pracy (zwolnienie z delegacji).
Podoba mi się, jak sama sobie stawiam kolejne progi, a raczej przesuwam ich granicę. Wcześniej uważałam, że nie wrócę do pracy, a jeśli tak, to od razu przynajmniej na rok wezmę jeszcze bezpłatny urlop wychowawczy, by być z Maleństwem oraz pisać.
Teraz wyznaczam sobie nową granicę do pierwszego lutego następnego roku. Zamierzam pracować trzy miesiące, następnie połowę urlopu wypoczynkowego zaplanować na styczeń (planujemy urlop w grudniu z góry na cały rok), kiedy dziecko jest potrzebujące i jeszcze małe. W tym czasie powinno się rozstrzygnąć stypendium. Jeśli dostanę, to idę na wychowawczy. Dwa tygodnie przed pójściem na wychowawczy, powinnam złożyć wniosek. I tak zrobię, jeśli dostanę stypendium…
A co, jeśli go nie dostanę? Zostanie mi tylko polubić moją sytuację. Nie wiem, czy to się uda.
Maleństwo zostanie z tatą. Cieszę się, że z nim. Z drugiej strony tacie tego zazdroszczę, że ja nie będę mogła też być obok.
Zostało mi trzydzieści osiem dni wolności, od pierwszego października będę odliczać, a raczej wyświetlacz w telefonie będzie krzyczeć datą, kalendarz na ścianie będzie krzyczeć datą, wszystko będzie oznajmiać, że to kolejny dzień października – aż potoczy się do trzydziestego. I będzie wielki stres.
Z tą wolnością to przesadziłam, bo jak wspominałam wcześniej, muszę doprowadzić wydanie bajki do końca. Zamknąć zbiór opowiadań oraz napisać projekt do konkursu na stypendium. Poza tym wysupłać forsę i pojechać po elementarne zakupy do pracy, jak buty i bluzka. Wszystko zużyte. Nie mogę pójść w tych samych, kilkuletnich butach, na których szwy już popękały.
Co do forsy, to pisałam, jak krucho z nią u nas we wrześniu. Dobrze, że moja mama obdarowuje nas plonami jesieni z własnej działki, a więc wczoraj przytaszczyliśmy do domu: ziemniaki, kapustę, winogrona, słonecznik, jabłka, gruszki, porę, pomidory, buraczki czerwone, brzoskwinie oraz wcześniej sezonowo np. czereśnie. Jest to pyszne i zdrowe oraz ratunek w biedzie spory!
Może w piątek już będzie wypłata, oby, bo jeśli do piątku nie zapłacę za telefon, zostaną mi zablokowane połączenia wychodzące. Dotychczas raz w życiu mnie to spotkało, jeśli wyplata nie wpłynie, spotka mnie drugi. Ale cóż poradzić: jak książki, zeszyty trzeba było kupić, oprócz tego dwie pary butów dla starszego, garnitur, są to duże jednorazowe wydatki, więc tak to teraz wygląda. Byle nie brakowało na życie i rachunki, to podstawa. Dzięki temu też widzę, że z tym moim powrotem do pracy nie mam wyboru.
23.09.2015
Za pół godziny wybije północ. Od pół godziny siedzę na komputerze, ale słuchałam i gapiłam się na teledyski Innej. Fajna dziewczyna.
Maleństwo miało dzisiaj ciężki dzień. Nie spało w dzień, a jak zasnęło o siedemnastej trzydzieści, to po chwili sąsiedzi z parteru zaczęli walić po rurach kaloryfera, wiec się obudził. Później, to już nie wiedział czego chciał, trzeba było go nosić na rękach i co chwila zmieniać zabawy, i wymyślać nowe.
Następnie myłam gary, zmieniłam męża, bo przez ostatnie dni on zmywał, no a potem poszłam umyć włosy po olejowaniu. Zaczęłam nacierać skórę głowy olejem kokosowym, potem przeczesuję te włosy grzebieniem i chodzę po mieszkaniu. Wieczorem zmywam włosy i ostatni raz płuczę wodą z octem. Liczę na to, że olej kokosowy wzmocni moje cebulki i zahamuje to wypadanie, oprócz tego obserwuję spektakularne efekty nawilżenia i pogrubienia włosów.
Dziś rano mąż przeczytał moje opowiadanie z dwa tysiące trzeciego roku, które chcę włączyć do zbioru opowiadań, bo uważam je za dobre. Był pod wrażeniem, powiedział, że to opowiadanie podoba mu się na równi z tym ostatnim. Cieszy mnie ta ocena, bo mąż łatwo nie wpada w zachwyt, wiem, że jego opinia jest szczera. Oby tak dalej mi szło z pisaniem.
25.09.2015
Godz.00.30
Pójdę do pracy i za te swoje marzenia o pisarstwie zapłacę.
Najgorsza rzecz dla pisarza, to rehabilitacja jego twórczości po śmierci.
30.09.2015
On ma status pokrzywdzonego, bo sprząta. Ja jestem winna, bo piszę.
………………………………………………………………………………………………
Jeśli Ci się podobało i chcesz mnie wesprzeć, możesz mi postawić kawę!
Dziękuję:-)