Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy

Wydanie 1 , 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-942796-0-8

Sierpień

02.08.2015

Godz.00.50

Inercja kompletna. Dzisiaj będą goście. Muszę gotować, sprzątać, piec. A strasznie mi się nie chce. Mąż miał przeczytać moje opowiadania i dla mnie zrecenzować, ale też nie ma czasu. A szkoda, bo chciałabym poznać jego opinię i rozsyłać te opowiadania, bo czas leci.

04.08.2015

Mały spadł z łóżka. Gdy spaliśmy. Na szczęście nic się mu nie stało.

06.08.2015

Zdecydowałam się na wersję papierową. Robię ilustracje.

07.04.2015

Wysłałam opowiadania do dwudziestu czterech wydawnictw. Do dwóch autoresponder odrzuca mojego maila. Jeszcze dwa zostały- przyjmują wersje papierowe. Jest pierwsza piętnaście w nocy. Właśnie skończyłam.

08.08.2015

Wydawnictwa: Rebis, Otwarte, Prószyński i S-ka odmówili, od razu dostałam maile zwrotne, że nie są zainteresowani opowiadaniami i to nie jest ich profil wydawniczy.

Właśnie skończyłam szkicować ilustracje do bajki. Boże, nie rysowałam od dawna, od końca podstawówki tak na poważnie – bo wtedy miałam plastykę i wymagano tego ode mnie, potem już bazgrałam czasem coś po teczkach na zajęciach. I nie wiedziałam, że będzie z tym tyle frajdy! Jedno zwierzątko nie za bardzo mi wychodzi, ale samo szkicowanie bardzo uspakaja. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to tak wycisza. Resetuje mózg. Ilustracje mam w głowie, widzę konkretne kadry fabuły, jak zdjęcia z filmu. Nawet to ma ręce i nogi. Oczywiście same rysunki są prymitywne, ale podobają mi się. Uważam za udane, na to, jakim laikiem jestem w tej dziedzinie.

09.08.2015

Od wczoraj boje się, że jestem w ciąży. Nie chodzi o to czy chcę, czy nie. Ale o to, jak sobie damy radę, jak ja dam radę. Tak mała różnica wieku… Wtedy to już palcem do d… nie trafię. Nie mamy niańki rodzinnej bądź płatnej na stanie, doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Karmienie piersią to długie godziny ślęczenia, spacerki, zupki, pilnowanie przy raczkowaniu i próbach wstawania. Usypianie, wstawanie w nocy – organizacja życia – pranie, zakupy, gotowanie kompocików, zupek, warzyw. Z drugiej strony Maleństwo miałoby kompana do zabawy. Młodszego brata bądź siostrę. A my syna bądź córkę.

Nowego Człowieka w rodzinie.

Niecałe dwa lata różnicy, to dobra różnica wieku, bo będą się ze sobą bawić, gdy młodsze podrośnie.

Przyjmę to, co będzie, ale jestem zamęczona i niedospana. Tarczyca też podkopuje moją energie witalną. Pamiętam słowa ginekologa, że po cesarce dwa lata przerwy, a tu…

        Zmęczona, to fakt, narzekająca, to fakt, ale przeszczęśliwa – bo nasi chłopcy są przeuroczy. Maleństwo jest na tak słodkim etapie, że ma ochotę się go zjeść. Pulchny, śmiejący się, wskazujący palcem na wszystko. Włosy ma jak młody hipis. Bez dwóch zdań, ci dwaj chłopcy napędzają mnie do działania: aby mieli ugotowane, wyprane, przewietrzone, wyspacerowane, etc. Ale fakt, za mało piszę i czytam, przybija mnie z drugiej strony. Bardzo ciężko podzielić tę miłość. Ani z jednej nie zrezygnuję, bo nie mogłabym. Oczywiście dzieci są numerem jeden, ale pisania i tych moich rozważań na jego temat nie wyplenię z umysłu. I z serca. Po prostu tkwi to we mnie, wrosło jak korzeń odcisku  na stopie. Nikt nie wygrzebie, nie wyrwie go, a nawet jeśli, to nowy odrośnie.

Maleństwo w tej chwili nadal jest na piersi: do usypiania, nocą i rankiem. A co w przypadku ciąży? Na gwałt odstawiać, czy karmić nadal? Czy tak można? A potem z dwójką przy piersi? Nie. Musiałabym  go oduczać.

          Czas przecieka mi pomiędzy palcami. Dni zlepiają się z sobą. Nie wiem, który jest dopóki nie sprawdzę na wyświetlaczu telefonu. O powrocie do pracy nie chcę myśleć, o braku kasy też. W takich chwilach wtulam się w Maleństwo i nie chcę nic o tym wiedzieć i o niczym myśleć- tylko bawić i tulić się z dzieckiem.

Opieka na dzieckiem jest przyjemna, i serce rośnie, naprawdę – wiem, że jestem przy nim- że to ma sens i jest najważniejsze. Są to piękne chwile, niepowtarzalne, bo aż z takiej bliskości, wyrośnie. Ale chodzi tu o ten małostkowy balast,  acz niezbędny – o ten cały kram – obsługi domu i kuchni.

Wniosek. Przydałoby się kogoś zatrudnić choćby na trzy godzinny dziennie. Ale kogo? Wiem, że nie jest też prosto o kogoś zaufanego… Nie chciałabym obcych, beztalenci, wolę  wiele rzeczy zrobić sama, ale może przyzwyczaiłabym się?… Ale kto podejmie pracę na tak mało godzin, przecież to zarobek byłby znikomy? I tak nie ma na to szansy. Mogę pomarzyć o niani lub pomocy domowej… ”Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Krąży mi w tej sytuacji po głowie. Bo kogo winić za taki stan rzeczy? Dlaczego nie jestem już uznana za poczytną pisarkę? Wtedy, nie musiałabym się tak martwić o pieniądze. A wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, ale rozwiązują wiele problemów (wynikających z braku forsy) i pomagają w dążeniu do spełnienia marzeń. Gdy nie musisz się o nie martwić i zabiegać, zyskujesz wiele cennego  czasu, który możesz przeznaczyć  na rodzinę i modną dziś- realizację siebie.

Od kilku miesięcy zresztą frustruję się tutaj nad godzeniem losu matki, żony i pisarki, a chciałoby się powiedzieć więcej- artystki. Mój rozwój jest wstrzymywany. Czuję ogromne pokłady pomysłów, energii twórczej w sobie. Nie wykorzystuję jej. Nie wydobywam. Moja kopalnia jest nieczynna. Nie mogę sobie pozwolić na strajk. Przez wzgląd na dzieci nie zastrajkuję.

Wałkuję ten temat i moje poczynania, a tu niedawno w Wysokich Obcasach (lipcowych) ukazał się wywiad z Zadie Smith, w którym wspomina o przetaczającej się dyskusji w USA na temat ilości i posiadania dzieci przez pisarki. Autorka felietonu twierdziła, że góra jedno dziecko, jeśli praca twórcza ma być możliwa do realizacji, Smith się  z nią nie zgadza i przytacza, że Dickens miał dziesięcioro.

 Moja odpowiedź: Ale Dickens nie był kobietą.

Bez względu na pomoc drugiej strony, jeśli matka karmi piersią, to przy dziesięciorgu dzieci aż dziesięć lat jest zajętych kompletnie, albo i więcej.

Pisarki, poetki świadomie nie miały dzieci. Proszę bardzo: Pawlikowska- Jasnorzewska, jej siostra Magda Samozwaniec, miała jedną córkę, ale nie zajmowała się nią zbyt rzetelnie, a korzystała z pomocy rodziny. Nałkowska, Szymborska, Margaret Mitchell, Tove Jansson, Joanna Bator……. Teraz dla przeciwwagi powinnam wymienić pisarki posiadające dzieci, np. Małgorzata Musierowicz, Marta Fox …

 Teściowie zaopatrują mnie w stare gazety. Te które przeczytają, oddają mnie. I ostatnio miałam w ręce  majowy miesięcznik Pani. Zaczęłam od artykułu o pani profesor Marii Szyszkowskiej, tej cudownie miłej pani profesor, która tak sensownie się wypowiada miękkim głosem i ma burzę włosów na głowie. No i pani profesor również wybrała bezdzietność z obawy, że nie podołałaby pracy twórczej. Z tego powodu jej pierwsze małżeństwo się rozpadło.

Ja bym tak nie umiała, chciałam sprawdzić, jak to jest, jak się nosi człowieczka pod sercem. No i jak taki człowieczek patrzy ci głęboko w oczy i powie: mamo, to się roztapiasz w czystej postaci miłości. Obcowanie z dziećmi, przypomina nam własne dzieciństwo, odmładza nas, z drugiej strony boleśnie pokazuje, że to nowa generacja powstaje, nowe pokolenie, a my stajemy się bardziej zacofani względem tych wszystkich nowinek, gadżetów oraz starzejemy się. Jednak zdecydowanie posiadanie potomstwa, a tak naprawdę aktywne obcowanie z nim, wzbogaca nasze życie. Nie twierdzę, że staje się jedynym jego sensem, ale jest czymś wartościowym, zmienia nas, uwrażliwia, daje niezapomniane przeżycia i poczucie szczęścia.

Za wszystko się płaci, za te macierzyńskie chęci również. Prócz radości i miłości jest odpowiedzialność i praca. Dużo pracy, której się sobie nie liczy.

Jestem w dogodnej sytuacji, mogę stanowczo stwierdzić, że czas szybko leci, i to Maleństwo jutro będzie dziesięciolatkiem (jak jego Brat). Warto być, uczestniczyć, starać się i dobrze wychować. Bo dziecko dorasta tak szybko… Fajnie, żeby z domu wyniosło tradycję, miało solidne podwaliny miłości z domu we wszystkim co będzie budowało. Warto postarać się o dobry przykład.

Tak, nieuniknione są błędy i żale. Zawsze o tym myślę, kiedy słyszę piosenkę Turbo: Dorosłe dzieci mają żal… Ciekawe, o co moje dzieci będą miały żal do mnie?

Chcę pisać również dlatego, żeby dzieci widziały mamę realizującą się, szczęśliwą, spełnioną. Bo taka mama  jest fajniejsza.

13.08.2015

I znów trzynastego! Nie omieszkałam tego odnotować w myślach.

Najlepiej mi się pisze na wkurwie, a dziś właśnie w takim jestem stanie. Mój szaro- komórkowy procesor jest pobudzony i pracuje na wyższych obrotach, nawet te upały go nie przegrzały!

To dobrze, to znaczy że trochę popiszę. Zacznę kolejne opowiadanie. O pisaniu i pisarzu.

Mam ochotę napisać coś totalnie nowego. Wolę pisać nowe rzeczy niż wykańczać stare.  Powinnam działać z ilustracjami, ale  wiem, że nie muszę aż tak się spieszyć, bo wcześniej niż za dwadzieścia osiem dni nie będę miała forsy, by wpłacić na konto wydawnictwa, więc bez tego nie rozpoczną pracy nad książką.

Napiszę opowiadanie i wtedy poczuję spokój. Bo o jedno więcej do zbioru będzie gotowe. Tak się pracuje nad książką. Cegła po cegle. I ‘wcale’ nie chce mi się spać.

Ugotowałam kompot z jabłek i miętą na jutro. Naturalny i zdrowy. Poza tym oszczędność. Bobo frut dla Maleństwa kosztuje trzy złote. Wystarczy pomnożyć przez trzydzieści dni i wychodzi trzysta złotych na soki, gdyby tak pił tylko kupne… A gdzie soki dla Starszego? Nie stać nas na kupne zupki, deserki – a nawet  nie wierzę w nie. Owoce naturalne, potarte, rozgniecione; zupki gotowane na świeżo. Samo zdrowie. Oczywiście kaszki, od czasu do czasu kupny Bobo frut– w zastępstwie kompotu czy wody też Maleństwo dostaje. Ale wszystko jest tak drogie dla małych dzieci! Asortyment w sklepach kosmiczny: ciuchów, pieluch, gadżetów, zabawek w bród. Ale ceny astronomiczne, a zarobki nędzne. Jak tu nie chodzić z pianą na ustach? Jak tu nie omijać takich sklepów?

     Wkurza mnie to, bo niektórym pisarzom wydaje się, że są autentyczni, bo brali i pili. Alkohol im pobłogosławił. Mają prawo do pisania, bo co? Bo są naznaczeni, bo przez TO przeszli?

Nie odmawiam prawa do pisania nikomu i nie narzucam tematów, ale wiem, że każdy ma swoją własną prawdę. Swoje własne życie toczące się na zewnątrz,  a w środku życie wewnętrzne. Nie trzeba pić ( a raczej w piciu szukać natchnienia), na trzeźwo widać więcej i czuć bardziej…

Hahha, edytor tekstu moje słowo „pić” poprawił przed chwilą na PiS. To tutaj też już działają z propagandą?

Podejrzenie ciąży mnie rozstraja. Za sześć minut wybije północ. Chyba nie zacznę tego opowiadania, bo padam.

Dzisiaj kłuło mnie serce. Dwa dni temu byłam u pani profesor z tarczycą. Żonglerka  z dawkami w dalszym ciągu. Zaczęły mi na potęgę wypadać włosy. Mam łykać drożdże piwne i magnez z wit. B6. Tyle tych tabletek, że łykam jak gęś… Nie lubię.

14.08.2015

Boję się nadal. Jak dam sobie radę…

15.08.2015

Pokłóciłam się z mężem.

Jeszcze nie, ale wiem, że dziś się pokłócę. Wyszedł z domu bez słowa, z nerwami, bo wcześniej między nami iskrzyło, ale on był bardziej nabuzowany. A potem, jak byłam w pokoju z Małym i starałam się go uśpić, wyszedł wynieść śmieci – wiem, bo worek zniknął, i tak od około trzech godzin już go nie ma. Nie lubię takich fochów. W takim razie ja też pokażę swoje – nie wpuszczę go do mieszkania.

Nie lubię takich demonstracji ani robienia z igieł wideł.

Ostatnio koleżanka powiedziała mi, że jestem za dobra. Może coś w tym jest. Pora się trochę postawić, a nie tylko: robić, łagodzić, podporządkowywać się i dogadzać dla dobra wspólnego.

Może potrzebował się przewietrzyć i przeluftować, bo by go rozwaliło inaczej, ale sam powód był  błahy. Znaczy się, zbierało się na to już wcześniej, drobnymi pół-kroczkami, a teraz taka drobnostka jak pora spania Maleństwa, że zostało przetrzymane i było zmierzłe, doprowadza go do takich reakcji.

Ale od początku.

 Dzisiaj  z okazji święta w naszej gminie był organizowany bieg uliczny, dla dorosłych i dzieci. Prócz tego Starszy syn występował w prezentacji umiejętności drużyny orlika, do której należy. Zbiórka była o czternastej, więc za dwadzieścia musieliśmy wyjechać  z domu. Żeby nie wyglądać jak ofiara losu, chciałam umyć włosy (mam długie). Mój błąd polegał na tym, że nie zrobiłam tego wieczorem, a właściwie w nocy. I byłabym przed południem na tyle  mobilna, aby wziąć Maleństwo na spacer i wtedy zasnąłby najprawdopodobniej tak, jak zawsze zasypia o tej porze i na spacerze. Ale, że chciałam te włosy umyć i zrobić obiad, mąż był  w tym czasie z dzieckiem.

 Bawili się na łóżku, sam był śnięty, bo Maleństwo daje w nocy popalić. Ale właśnie mógł zabrać go na spacer w tym czasie, Maleństwo by się zdrzemnęło, potem zjadło obiad i na biegu było przytomne…

 Ale, że nie spało, a ja w półtorej godziny uwinęłam się z myciem i przygotowaniem obiadu, do tego zdążyliśmy wszyscy zejść, a również ja (znów ja) nakarmić Maleństwo – to ja jestem winna, są pretensje?!

Tam był oczywiście festyn, baloniki i z początku Maleństwo było zachwycone i oczarowane całą imprezą, ale z biegiem czasu zaczęło trzeć oczka, i według mnie to nie problem, było ciepło, mogło spać w wózku, w którym pod koniec i tak zasnęło. Spotkaliśmy tam moją siostrą, kolejna dojechała.

 Start się przedłużał, bo Starszy zapisał się na bieg o dystansie pięciuset metrów. O szesnastej wyruszyli, i to była chwila tak naprawdę, kiedy dobiegli do mety. Wcześniej, w domu mąż zakomunikował mi , że po biegu zaraz wracamy, bo ma papiery do roboty.  Zgodziłam się. W tym czasie Maleństwo zasnęło. Po biegu dla dzieci był bieg dla dorosłych i mąż siostry startował. Starszy chciał zostać z ciocią i kuzynem, i poczekać na wujka. Zgodziliśmy się. Ale w tym czasie, mąż już robił miny.

W trójkę wróciliśmy do domu. Maleństwo zasnęło w samochodzie, ale wnosząc je po schodach, obudziło się. Moja siostra miała odwieźć  Starszego i naturalnie wejść nas odwiedzić. Ale (po raz kolejny- ale!), że ja chciałam do ubikacji, i dosłownie- mąż chwilę był z wijącym się, marudzącym Maleństwem, a w tym czasie zadzwonił mój  telefon, to ja z tej ubikacji wyparowałam odebrać, mąż z nerwów położył Maleństwo na podłodze, bo nic nie pomagało, co brzdąca zaskoczyło (konsternacja- o!) i na chwile przestał płakać, bo jeszcze nikt tak dotąd nie zrobił. Więc ja wzięłam go na ręce , zaczęłam przytulać i dałam piersi, zaczął się uspokajać. A w tym czasie padały zarzuty z jego ust, że: źle to robimy, bo powinien wcześniej spać, bo ma swą porę, …bo mieliśmy wcześniej wrócić, uwaga: przed biegiem, bo Maleństwo już było śpiące, a Starszego zostawić  z ciocią (!przecież, to była niespodzianka, że tam byli)…

Po pierwsze mamy dwoje dzieci, a nie jedno. Przyjechaliśmy razem na bieg, to mieliśmy tam być, i tak Młodszy zasnął w wózku. Po drugie wcześniej mówił, że po biegu wracamy, po trzecie nie lubię paniki o bzdury. Ze spaniem jest problem zwłaszcza w nocy, ale, że raz nie śpi tak jak zawsze, bo są takie okoliczności, to trudno, nie pierwszy i ostatni raz taka sytuacja będzie miała miejsce. Gdybyśmy tam zostali dłużej, to Maleństwo wyspałoby się w tej spacerówce… A tak, to ja go usypiałam w mieszkaniu po podaniu piersi, a on nic mi nie mówiąc, wyszedł i uwaga, przed chwilą (dwudziesta pierwsza) wrócił…

Chwilę po jego wyjściu, wrócili z biegu, jeszcze chwilę trwa moje Maleństwa karmienie i usypianie…  Jak mi się udaje i wychodzę do gości, wszyscy pytają się o męża, ja mówię, że poszedł  wyrzucić śmieci, nie wraca, więc jest to komunikat dla nich, że  w tej sytuacji goście są intruzami, więc siedzą chwilę i jadą do swoich domów.

Mnie rozwala w środku, mam ochotę wszystko wygarnąć, Maleństwo śpi, Straszy się pyta o tatę, a ja zmywam naczynia i planuję, że go nie wpuszczę, bo to było bardzo chamskie zachowanie.

Jak wrócił i pukał do drzwi, akurat karmiłam (znowu), później dzwonił do drzwi kilka razy. Nie chciałam, żeby obudził Maleństwo, więc wstałam i uchyliłam drzwi. Powiedziałam mu: możesz nie wracać. Powiedział: dobrze, ale daj mi swoje rzeczy. Powiedziałam: nie. Zamknęłam drzwi. Zadzwonił. Otworzyłam. Powiedział: daj mi kluczyki do samochodu, a ja w tym czasie puściłam te drzwi i odeszłam do kuchni. Wszedł do przedpokoju i się pyta o Starszego, czy śpi, a ja mu nie odpowiedziałam… Mam to w sobie… Jutro mu wygarnę. Czekałam co zrobi, ale umył zęby i poszedł do łóżka, naszego łóżka, które jest obok łóżeczka. Bo niby dokąd by miał pojechać?

Nie zostawię tak tego, nie lubię być tak traktowana, wychowywana… I tak więcej spraw jest na mojej głowie, a jeszcze jest źle…

 Nie znoszę takiego urażonego, dumnego noszenia się. Mam ochotę nagadać tak dobitnie, do słuchu, z drugiej strony jestem na tyle mądra i doświadczona, że wiem, że słów można szybko żałować i wypowiedziane zawsze będą istnieć między nami. Dlatego jutro nagadam mu dyplomatycznie, szczerze, ale ważąc słowa i na spokojnie. Bo ja nie robię cyrku przed dziećmi. Chce im tego oszczędzić, tym bardziej, że wiem, iż wszystko wróci do normy.

Taka dola jest kobiety, że ma ciężko, większość spraw jest na jej głowie – jeszcze musi być takim buforem i godzić wszystkie światy.

          Mam żal… To za duże słowo. Nie zgadzam się z twierdzeniem mojego męża, że moje pisanie  powoduje to, że on nie może się zająć swoimi sprawami. Ponieważ ja jestem sowa, a on bardziej ranny ptaszek, to jak piszę do nocy, rano jestem nieprzytomna. Wiec on dogląda Małego, ja przysypiam wpółświadomie, on w tym czasie nie może robić swoich rzeczy, a potem, wieczorem on jest już ‘dętka’. Tak, choćby rano te dwie godziny to był cały dzień. Rujnuję mu dzień.

Tylko, że ja piszę wieczorem, jak uśpię Maleństwo i wyrywam ten czas, walczę z sennością, jak już wiecie…

To dlaczego on nie podzieli dnia, i np. po południu, wczesnym wieczorem nie robi tego, co powinien… Wychodzi na to, że ja jestem winna, bo mi coś się udaje napisać, a jemu jego plany nie idą tak jak on chce, to winna jestem ja…! Nie- ja. A moje pisanie!

Tylko, że dzieci to obowiązek dla dwojga. Mamy partnerski układ. Ja gotuję, piorę, piekę, on sprząta. Opieką staramy się dzielić, ale siłą rzeczy spędzam z Maleństwem więcej czasu, z racji karmienia. W ciągu dnia staram się gotować jak Maleństwo śpi do południa, żeby nie absorbować męża. Jak on chce sprzątać, biorę Maleństwo na spacer, jadę do mamy z dzieckiem, stwarzam mu taką możliwość. I wydaje mi się to fair. To i tak słyszę, że: tylko po was sprzątam. A ja co? Zakupy, gotowanie, pranie to też codzienność, której sobie nie liczę. Nie wypominam tego, że stoję przy garach, bo czuję się współodpowiedzialna za ten kram. Jesteśmy dorośli, a dzieci potrzebują domu, spokoju, obiadu i porządku. Stwarzamy im to, z tym, że to ja słucham wypominania.

Może jestem bardziej zakręcona i zawzięta jeśli chodzi o wyrywanie czasu na pisanie, ale przecież robię to też dla nich, wierzę w to, że pisanie jest mi pisanie i dzięki temu nasz los też się polepszy. A tu zarzut. Coraz głośniejszy. Nie zgadzam się z nim. To niech on też powalczy sam z sobą, z własnymi ograniczeniami. Najłatwiej obwiniać. Szybko znalazł wytłumaczenie na wszystkie bolączki!

Nie wiem, ale brakuje zrozumienia w tym względzie. Przecież ja też mam poczucie, że czas mi ucieka, lada moment pójdę do pracy, też chciałam coś ugrać z tym pisaniem przez okres macierzyńskiego . Nie udało mi się wiele ( a może?), ale dawno tak nie walczyłam, bo wiem jedno: teraz albo nigdy.

Z tak wielu rzeczy już w moim życiu zrezygnowałam. Z tego jednego nie chcę.  Dla mnie to takie trochę : być. Naprawdę.

Kochamy się z mężem. Ale jeśli nie chcecie takich ceregieli, to nie wychodźcie za mąż/ nie żeńcie się lepiej.

      Dzisiaj w kalendarzu Marii i Napoleona. Zawsze ta data mnie dotyka. Rocznica urodzin Napoleona, a moja nieukończona powieść  historyczna jest związana z Napoleonem i czasami, w których żył. Rocznica jego urodzin przypomina mi o tym nieukończonym dziele. Boli.

          Coś wisi w powietrzu. Dostałam sms od najlepszej przyjaciółki, właśnie po siedmiu latach rozstała się z facetem…

A ja o dwudziestej trzeciej zero sześć otwieram plik z opowiadaniami i może zacznę choć kolejne, bo skoro Maleństwo tak wcześnie zasnęło, to rano wstanie pewnie o świcie, nie mogę tak bardzo zarwać nocy, by jutro wstać.

17.08.2015

Mąż był w piwnicy. Podobno wychodząc, przekazał mi komunikat na ten temat w przestrzeń przedpokoju. Ale tak, że tego nie mogłam słyszeć, będąc w sypialni z wierzgającym Maleństwem. Sam twierdzi, że nie wiedział, że wszyscy tak szybko do nas wrócą i niby mogłam  po niego zadzwonić.

Przecież dobrze wiem, że wolał, abym nie dzwoniła za nim. Sam też mógł przyjść, choćby zajrzeć na chwilę, co się dzieje. Tym bardziej, że był trzy piętra niżej, a nie gdzieś hen, daleko na spacerze. Bo stracił się na kilka godzin…

Już jest dobrze…

18.08.2015

Szalałam w tangu ze ścierką. Umyłam wszystkie okna w mieszkaniu. Przejrzało! Mąż niby sprząta, ale co kobieca ręka, to kobieca ręka. Musiałam się spieszyć, bo montowaliśmy rolety i moskitiery do kuchni oraz pokoju gościnnego.

Mieliśmy inwazję os. Te moskitiery będą zbawieniem zdaje się.

Ten tydzień przeznaczam na wielkie sprzątania. Akurat będzie pięknie na roczek Maleństwa. Rozkręciłam się. Nie myślę o książce, rysunkach i pisaniu. Robię przerwę i rozładowuję całe nagromadzone we mnie napięcie poprzez sprzątanie.

Mąż ze Starszym synem doglądają Maleństwa. A ja mam odskocznię.

21.08.2015

Nie jestem w ciąży. Jak zwykle w takich chwilach towarzyszy mi ambiwalencja uczuć: zawodu i ulgi. Skomplikowany supeł.

Jest dwudziesta druga i idę piec ciasto. A potem dalej sprzątam. Jutro na oględziny mieszkania przyjeżdża koleżanka, która jeszcze  nie była w nowym lokum.

W dzień jest już bardzo ciężko coś zrobić. Ktoś musi być cały czas z Maleństwem. Nie można go zostawić na chwilę, zrobił się tak ruchliwy. Raczkuje, próbuje wstawać, a przy tym się chwieje. Jest ciężko.

25.08.2015

Za cztery minuty skończy się ten dzień. Ostatni dzień mojego rodzicielskiego urlopu. Co czuję? Nie czuję paniki. Nie przeżywam. To działo się wcześniej. Pisałam o tym. Teraz czuję pustkę. Czarną dziurę.

Przede mną wielkie przygotowania do roczku, pierwszych urodzin Maleństwa. Jutro piekę tort i miodownik. Nie wiem, kiedy to przeleciało. Tak szybko. Roczek. Pierwsze urodzinki! Niewiarygodne. Chyba najbardziej to przeżywam.

Za chwilę spróbuję obrysować czarnym flamastrem chociaż jedną ilustrację do książki.

Nie piszę. Nie rysuję. To, co jednego dnia narysowałam, a było to jedenaście ilustracji- zostało nieruszone, nie było kolejnych prób ich narysowania. Nie mam rysunku do jedenastego rozdziału, a do dziesiątego chcę narysować po raz drugi. Dwa rysunki na czysto muszę zrobić, a resztę poprawiać flamastrem. Ech…

28.08.2015

Nie wiem, czy można czuć pustkę? Bo tak napisałam poprzednio.  Czułam obojętność- może tak lepiej nazwać tę pustkę. Tak, jak gdyby fakt, że urlop rodzicielski dobiegł końca, mnie osobiście nie dotyczył. Oddawałam się poszczególnym dniom. Przygotowaniom do urodzinek. Odpędzałam od siebie głębsze myślenie, analizy. Po prostu było zwyczajne wykonywanie zadań od- do. Czas i tak mi uciekał, że szłam spać po nocy.

Roczek  udał się godnie. Było nas osiemnaście osób łącznie z Maleństwem. Cieszę się, że już jest po.

Mąż całą noc zmywał naczynia, namawiałam go, aby poszedł spać i dzisiaj to dokończymy, to nie chciał. Drażnią go takie niezrobione rzeczy, i moja świadomość jego postawy w takich wypadkach utrudnia mi czasem olewanie sprawy. To znaczy- wiem, że drażnią go imprezy i bałagan po nich. Dlatego wolę je ograniczać, a dwa- starać się sprzątać na bieżąco, ale przy dziecku tak ruchliwym, to nie jest możliwe, gdyż jedno musi go stale pilnować.

Zmywał te naczynia, układał w pokoju stołowym, świecił światło na korytarzu (jak dawno nie słyszałam tego określenia, odkąd skończyłam edukację!), tfu- w przedpokoju, co mój sen również sprowadziło do czuwania. Do tego Maleństwo karmiłam z cztery razy, więc mój poranek nie był rześki. Za to męża, kiepski. Poszedł do łóżka. A ja, żeby się wyspał, wzięłam Malca na spacer po śniadaniu. Trzydzieści jeden stopni ciepła, dwie i pół godziny na słońcu – on w wózku , w cieniu okryty dodatkowo pieluchą tetrową od słońca- zasnął, ja w słońcu czytająca, w chustce na głowie z małą ilością płynów. Efekt: mój mini udar i opalona lewa ręka- przyrumieniona. Miałam zjazd po południu. Serce mnie kłuło.

Po przyjściu do mieszkania, odnotowuję fakt, że mąż nie śpi, a odkurza, bo zasnąć nie mógł w dzień, więc woli te okruchy z ciasta poodkurzać. Moja mini złość w środku, że gdybym wiedziała, że jednak nie śpi, to wcześniej wróciłabym do domu. A tak? Chciałam, żeby miał spokój. Dzidzi spało smacznie w cieniu modrzewia, osłonięte budą wózka i pieluchami, by odbijały promienie słoneczne, a ja trochę ‘kiblująca’. Gdybym wiedziała, że nie śpi, wróciłabym i zadzwoniła po niego. Wnieślibyśmy wózek ze śpiącym brzdącem, a ja, nie nabawiłabym się odwodnienia i też coś zrobiła. Chciałam się jakoś odwdzięczyć za to zmywanie. A samej sobie zrobiłam krzywdę.

Sprzątanie  zajęło cały dzień. Bo wszystkie podłogi pomyć, prezenty pochować, krzesła pooddawać. Taka śnięta opiekowałam się dzieckiem. Ale przy usypianiu go, już mi wybiło, bo nie chciał szkrab zasnąć, a bawić się, to mąż mnie zmienił. Na szczęście, bo już moja cierpliwość i siły były marne.

Usiadłam przy dzienniku, aby zapisać te parę zdań, ale czuje, że zarażam was moją niechęcią, rozdrażnieniem.

Tak. Jestem rozdrażniona. Chcę się w końcu zająć dokończeniem ilustracji. Zamknąć sprawę bajki. A tu początek roku się zbliża, trzeba wywianować Starszego. Znów jazda. Kolejne zadania do wykonania.

Mam około dwóch miesięcy zaległego urlopu wypoczynkowego. Wrzesień chcę poświęcić na książki. Zamknięcie sprawy wydania bajki oraz zamknięcie tomu opowiadań. Liczę, że napiszę kilka nowych. A październik – startuję z powtórką kodów, kluczy, instrukcji – wszystkiego niezbędnego w mojej pracy.

          Boże! Jak ja jestem niewdzięczna, wiem, że dzięki niej mamy z czego żyć, z drugiej strony myśl, o powrocie do niej, odbiera mi chęć życia. Paradoks! Powtarzam sobie: nie zniechęcaj się. Przez siedem lat już tam pracowałaś.

 Nie pomaga.

Jednakże, jak wiecie moi drodzy, mój plan był inny. Miałam już tam nie wracać! Miałam żyć z pisania! Gówno z tego wychodzi. Najgorsze jest to, że same pisanie jest najprzyjemniejsze i w pewien sposób łatwe, dostępne, natomiast ten cały cyrk, próba wypłynięcia z tym na szersze wody, zabiera mnóstwo czasu, energii i zapału. Napisać to jedno, a sprzedać, to drugie niestety. Tak ta moja konfrontacja wychodzi dla mnie na niekorzyść. Najgorzej, że to wszytko tak dłuuugo trwa.

    Od września nastawiam się na poranne wstawanie. Najpierw spróbuję  piąta rano, może uda mi się czwarta, a wcześniej chodzić spać. Chce zacząć się tak przestawiać również pod kątem wstawania do pracy.

Rano Maleństwo lubi dosypiać przy piersi, to jest ciężki temat, bo ja rano zamierzam ten czas wykorzystywać na pisanie. Ciekawe, czy uda mi się nocną sowę zamienić w rannego ptaszka.

Muszę wziąć się w garść i nad sobą pracować. Mamy fajnych chłopaków. Również dla nich. Muszę się obudzić. Obudź się, ty frustratko jedna!

Czy mam prawo tak narzekać? A co z tymi biednymi imigrantami, których ciała znaleziono w Austrii w porzuconej ciężarówce? Siedemdziesiąt osób. Co z tymi koczującymi?

Wiele powiedzeń się dezawuuje , np. to: ”Każdy jest kowalem własnego losu”  lub „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”.

Czyż to jest prawda? Jak one brzmią w obliczu ich tragedii i całego świata, poprzez jego nieporadność? (Chcieli właśnie mieć lepiej, dostać się do lepszego świata, dla dzieci, siebie, własnych rodzin. Zapłacili haracz po siedemset euro na głowę za przemyt. Ryzykowali życie, bo w domu też czekała na nich śmierć).

Te powiedzonka to taki bullshit sytej Europy.

Ja też grzeszę, bo narzekam. Bo mam pracę, dach nad głową, zdrowe dzieci, nikt nie strzela, nie muszę ryzykować życiem, nie muszę uciekać- a czegoś mi brakuje. Osobistego, prywatnego spełnienia. I to są głównie nasze, Europejczyków zmartwienia. Zadawalanie własnych Dupencji.

……………………………………………………………………………………………….

Jeśli Ci się podobało, możesz mi postawić wirtualną kawę.

Dziękuję:-)