Tak, właśnie o tym myślę.
Wakacje dobiegają końca, lato przemija albo i nie , bo upały w ostatni weekend wakacji, to akord na ich zakończenie. Znów, te przyjemne długie dni z każdym przemijającym skracają się, a poranki są coraz chłodniejsze. Suche liście zaczynają szeleścić pod podeszwą, a sady uginają się od dojrzałych śliwek, gruszek i jabłek na pociechę przemijających wakacji.
Wracam do moich wakacji z lat szkolnych i one kojarzą mi się z kolonijnymi wyjazdami. Zakład Orzeł Biały, w którym pracował mój tata, miał własny ośrodek wypoczynkowy w Ustroniu Morskim. Jeździłam na kolonie właśnie tam. Pamiętam te emocje przed kolejnymi wyjazdami, podróże, początki zadzierzgniętych znajomości.
Te dyskoteki w auli, ogniska i wyuczone piosenki, poranną gimnastykę, plażowanie i lody Bambino, grę w karty, chrzest morski, sprawdzanie pokoi, izolatkę dla chorych- wszytko pamiętam.
A najbardziej, tamtejsze posiłki. Jeździły z nami śląskie kucharki, które gotowały tak, że wcinaliśmy, aż nam się wszystkim uszy trzęsły. Uwielbiałam kawę zbożową na śniadanie, pyszne zupy na obiad, a najbardziej podwieczorki ze świeżo pieczonym ciastem drożdżowym z truskawkami i rabarbarem albo drożdżówkami. Wszystko przygotowywane na miejscu, wydawane ciepłe i chrupiące. Nie wiem, czy to pań umiejętności kulinarne, czy powietrze zaprawione jodem, ale pamiętam tamten smak, przywołuję go w pamięci i czuję na języku. W każdej chwili, kiedy o tym pomyślę.
Na myśl przychodzi mi też, nie wiedzieć czemu, piosenka zespołu Pogodno wraz ze Stanisławem Sojką: Górniczo-hutniczo orkiestra dęta, robi nam paparara…
Wczoraj Katowice obchodziły 150 urodziny. Życzę im millenium i sączę z a ich zdrowie kieliszek arejkoniaku.
A Wy, czy pamiętacie jeszcze własne wyjazdy kolonijne? Co najmilej wspominacie?