Ostatni frustrat Europy- odcinek dwunasty- Grudzień
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Grudzień
01.12.2015
Owulacja…
Zabiłeś we mnie kosmos.
Zamiast kochać się ze mną i oddać orgii kochania, ja oddaję się orgii obżarstwa..
Wszystko zepsułeś.
Byłam stęskniona.
Byłam spragniona.
(Znów mnie wkurzyłeś przytykami do przeszłości)
Gapc się w ten telewizor
– przyznaję, sporadycznie.)
Wszystko zepsułeś.
Nie czuję już radości, że się widzimy.
Czuje wściekłość, bo tak mnie witasz. I odpowiadasz na zaloty.
Znów wkurw. Mam to gdzieś, że wtedy najlepiej mi się pisze.
Wolałabym nie pisać, a kochać się z tobą.
Winny.
To są małe zabójstwa miłości.
Podcinanie jej skrzydeł.
A Ty?
Powiedziałam o tym wprost.
A Ty zepsułeś.
(Czyżby zmęczenie, po całym dniu bycia z dzieckiem?)
Tak wolisz.
Twój wybór.
Tyle mogę zrobić…
Założyć czystą pidżamę.
23.12.2015
Święta.
Jeszcze nigdy dotąd nie zdarzyło mi się nie upiec ani jednego ciasta na święta Bożego Narodzenia. Pierwszy raz kupiłam! Siostry poratują swojskimi wypiekami przy stole, ale nasze zaopatrzenie jest bardzo słabe. Wyjątkowo w tym roku. Moja praca. Do tego świadomość wesela w drugi dzień świąt, aż tyle zaopatrzenia nie trzeba było robić. A że o weselu niż świętach myślało się bardziej, rozumie się samo przez się. Potańczymy z mężem. Już zacieram ręce i szykuję kopyta.
27.12.2015
Odbył się ślub i wesel mojego kuzyna rówieśnika. Dwudniowe wesele. Zamiast sylwestra. Byłam u fryzjera, miałam szałową fryzurę, zrobioną na falownicy, coś a la Margaret. Mąż był tak zachwycony, aż powiedział, iż jakbyśmy mieli pieniądze, to co tydzień mogłabym chodzić. Potańczyliśmy. W sukniach starych poszłam. Na pierwszy dzień, z komunii od Starszego, na drugi sprzed siedmiu lat z wesela kuzynki, ale było inne towarzystwo, więc mnie nie widzieli w tej kreacji. Najlepszy był komentarz mojej babci: ale się przebrałaś! Nie: ubrałaś, wystroiłaś, tylko przebrałaś! Nie poznałaby mnie. Miałam na sobie czarną suknię w duże czerwone róże, czerwony kwiat na włosach i czerwoną szminkę na ustach.
W prezencie daliśmy moją świąteczną premię.
31.12.2015
Patrząc na to, co zapisałam w grudniu, uśmiecham się do siebie. Taka lapidarność tekstu. Tyle dni bez zdania… Na przestrzeni dwunastu miesięcy, widać że te ostatnie, po powrocie do pracy, to skąpe zapiski. Mówiące więcej niż słowa.
Dziś jest ostatni dzień starego roku, dobrego/złego dwa tysiące piętnastego roku. Z przewagą na dobrego jednak. Po cichu snuję podsumowania:
Wydałam książkę.
Napisałam zbiór opowiadań.
Zrobiłam swoją stronę internetową.
Zdecydowałam się na pisanie, nieodwołalnie… Ten rok pokazał mnie samej, że pomimo przysłowiowych kłód pod nogami, pisanie jest constans. Jest to stan mojego ducha i głowy, pomimo życia, pracy, dzieci, męża – dzieje się we mnie. Wiem, że pomimo dłuższych bądź krótszych przerw, nie zrezygnuję z niego.
Zaliczyłam powrót do pracy. Niechciany. Rok macierzyńskiego miał być rokiem cudu, odwodzącym mnie od etatu, to się nie udało. Na razie, bo nadziei na przyszłość nie tracę. Zbyt dużo nocy zarwałam i stron zapisałam, by się poddać. Z kolei moje teksty podbudowały moje pisarskie ego. Widzę w tym sens. Nie wiem, czy to nie najważniejsze. Widzę sens mego uporu, bo nie jest to najgorsze. Bo powołanie nie znika, czy jak wolisz – nie potrafię uciszyć chcenia.
Przez moje pisanie więcej zyskałam niż straciłam. Rozwinęłam się duchowo, emocjonalnie. Dzięki niemu odczuwam wewnętrzny rodzaj swoistego szczęścia.
A dzieci!? O dzieciach lepiej nie mówić, bo przez rok zrobiły co najmniej skok cywilizacyjny!
Z nadzieją patrzę w dwa tysiące szesnasty rok…
……………………………………………………………………………………………………
To już ostatni odcinek.
Dziękuję, że ze mną byliście przez te dwanaście tygodni.
Zwyczajowo, zachęcam Was do postawienia mi wirtualnej kawy, jeśli Wam się podobało.
Dziękuję:-)
Ostatni frustrat Europy- odcinek jedenasty- Listopad
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Listopad
6.11.2015
Cztery dyżury jedenastogodzinne za mną. Chyba popełniłam błąd zgadzając się na dwanaście godzin, a nie osiem. Dłuży mi się. Chodząc na osiem godzin i odbierając jedną godzinę za karmienie, byłabym o pięć godzin wcześniej w domu.
Zalety? Wiem, że rano trudno jest się pozbierać, zwłaszcza po co dwugodzinnym budzeniu przez Maleństwo i pójściu spać grubo po północy, ale jestem zmuszona wstać wcześniej, więc wstaję i dzięki temu mam dłuższy dzień. Muszę być bardziej zorganizowana i mieć na myśli to, czy pranie jest zrobione, czy nagotowane, chleb i masło kupione – z tych podstawowych rzeczy. Muszę umyć włosy, a wcześniej wieczorami już mi się nie chciało… Rano umaluję rzęsy, ubiorę się w świeże ciuchy i od razu wyglądam lepiej, takoż się czuję.
Po powrocie z pracy unosi mnie tęsknota i adrenalina (na razie jeszcze występuje, bo nie okrzepłam w nowej sytuacji. Mam dużo cierpliwości do dzieci i męża, jestem zadowolona z powrotu).
Chodząc na osiem godzin, szybciej byłabym z Maleństwem i zwolniłabym samochód dla męża. Mógłby odwieźć starszego na trening piłki nożnej, uniwersytet dziecięcy, etc.
Codziennie wychodząc z domu, byłabym na wyższych obrotach każdego dnia… Chociaż i tak jestem na wysokich. Wczoraj poszłam spać o pierwszej trzydzieści, bo ugotowałam, potem zmyłam podłogi i poszłam się kąpać. Przedwczoraj poszłam spać o drugiej. Dzisiaj rano, gdyby nie mąż, zaspałabym. W pracy bolała mnie z tylu głowa i czacha opadała wprost na biurko. Muszę to jakoś inaczej zorganizować.
Czuję się winna po przyjściu z pracy, że mąż sam tak długo był z dziećmi i od razu chcę to nadrabiać- tylko myję ręce i zajmuję się dzieckiem.
Czuję się skonana, a tu o książce dla dzieci powinnam napisać, co i jak się układa. Książka będzie gotowa około dwudziestego trzeciego listopada. A więc zdążę !…
Idę spać, ja pierdolę… Może o tym procesie napiszę jutro.
11.11.2015
Dziś wzięłam opiekę na dziecko. Wczoraj mąż miał migrenę. Cały dzień byłam z Maleństwem. Lało. Nie wyszliśmy na dwór. A ono ma swój rytm. Potem nie mogło zasnąć. Nie umyłam włosów. Myłam o wpół do trzeciej do czwartej nad ranem. Od czwartej nie mogłam zmrużyć oka, ze stresu. Byłam padnięta i było mi zimno. Wzięłam opiekę. Już ten rytm pracy jest męczący. Maleństwo chodzi przy jeździku- autku, ruchliwy, atakuje Braciszka. Nie zostawi się go na minutę.
19.11.2015
Jestem po jedenastogodzinnym dniu pracy. Rodzina już śpi. Zamiast pisać w sprawie stypendium, weszłam na You Tube i puszczam muzykę, oglądam teledyski. Po Un Momento Innej, strasznie zatęskniłam za Elvisem. Często o nim myślę lub po prostu- Elvis ma miejsce w moim sercu, ale nie oglądałam go szmat czasu, a znam te teledyski…
Najpierw obejrzałam In the Ghetto. Następnie Suspicious Minds z Las Vegas z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku. Elvis od tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego roku był w świetnej formie. Z masą, ale wysportowany.
Jego głos. Jest to głos w najczystszej postaci. Nieporównywalny z żadnym innym. Głos cudowny, męski, sympatyczny (tak brzmi, co ja na to poradzę!), seksowny, dojrzały, zawadiacki- piękny. Do tego dusza człowiek. Naprawdę. Czytałam, że taki był, kochał ludzi i miał do nich serce. Zresztą bije od niego taka dobroć pomieszana z prostotą. Elvis muzykalny, bezczelnie utalentowany, świetny tancerz. Zobaczcie nagrania z koncertu właśnie do tej piosenki: Suspicious Minds… Te trzy kropki powinny być dla was zachętą.
Kim dla mnie jest Elvis i co bym dla niego zrobiła, wyrazi ta oto anegdota. Moi teściowie (roczniki: ’46, ’47) mają koleżankę i ta w młodości strasznie była zakochana, i być może po dzień dzisiejszy jest zakochana w Witoldzie Paszcie – front manie zespołu VOX. Po wielekroć powtarzała, że ona Pasztowi „dałaby nawet NA STOJĄCO”. No więc, ja Elvisowi 'dałabym’ na stojąco, w locie i w każdej konfiguracji!
Gdybyśmy żyli w tej samej epoce, bylibyśmy stworzeni dla siebie. A ja, fizycznie w twarzy mam coś podobnego do niego- wyraz, uśmiech- przypominamy siebie, tak to widzę, czuję!
A teraz idę pisać do profesora! (Obym w ramach wdzięczności za napisanie opinii, nie proponowała mu transakcji na stojąco! Mąż radzi mi wysłać zdjęcie mojego biustu. Sic!)
P.S. Te głupoty i śmiałość są przez głupawkę.
24.11.2015
Przyszły książki, a drukarnia miała ją drukować dwudziestego czwartego- dwudziestego piątego listopada. Cóż za zaskoczenie. Ogólnie fajna. Zastrzeżenie do wydania. Literówka. Nie ma jeszcze ebooka.
29.11.2015
Wypisuję adres na zgłoszeniu do stypendium im. Adama Włodka.
Kod pocztowy to: 31-004.
Trzydziesty pierwszy to data mojego urodzenia. Los mi sprzyja. Coś czuję, że je dostanę.
30.11.2015
Mija miesiąc od mojego pierwszego dyżuru i widzicie jakie są tego rezultaty?
Opuściłam się w pisaniu!
Nie nadążam z dziennikiem. Rozsądek o drugiej w nocy każe mi iść spać , a nie odpalać komputer, bo pobudka jest o szóstej trzydzieści. Boli.
Ile wydarzyło się w Europie, w Polsce nowa władza! AŻ HUCZY! O niczym z tych rzeczy nie napisałam, bo nie miałam nawet siły, by pisać o sobie.
Tak wiele się wydarzyło.
Stać mnie tylko na lapidarność.
Ten dziennik to już nie jest to samo, a może… Właśnie te miesiące pracy pokazują, nawet tu, że proza życia zabiła sztukę… Bo nie starcza na nią czasu. Wiele zdań i myśli było we mnie, ale nie starczyło czasu by to zapisać,… Taki system pracy jest zabójczy dla rodziny, naprawdę, wiem co mówię. Żyjemy tylko po to, by pracować.
……………………………………………………………………………………………………
Jeśli Ci się podobało i chcesz mnie wesprzeć, możesz mi postawić kawę.
Wirtualna filiżanka znajduje się po prawej stronie, u góry- wystarczy kliknąć i zostaniesz przekierowany/a do buycoffee.to
Dziękuję:-)
Ostatni frustrat Europy- odcinek dziesiąty- Październik
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Październik
03.10.2015
Całe podbrzusze mnie boli i to mocno. Owulacja. Dawno mnie tak nie bolał przy niej jajnik. Może się przeziębiłam.
Ostatni miesiąc wolności, a oczywiście leci tak, jak z bicza strzelił, bo nawet nie zdążyłam się obrócić, a już trzeci października!
Powrót do pracy wydaje mi science-fiction. Zaczynam się bać, martwić, denerwować, a z drugiej strony chcę o tym zapomnieć!
Właśnie napisałam pierwszą wersję zgłoszenia na konkurs stypendium im. Adama Włodka. Od razu lepiej się poczułam, bo zrobiłam coś w kierunku wysłania zgłoszenia i wygrania tego stypendium. Potrzebuję jeszcze dwa listy polecające od autorytetów danej dziedziny. Z jednym nie będzie problemu, a o drugi poproszę profesora ze studiów. Może się zgodzi.
Pomyliłam się, zgłoszenia nie są do trzydziestego października, a do trzydziestego listopada. To dobrze, bo inaczej może nie zdążyłabym z wydaniem książki dla dzieci, a jednym z warunków przyznania stypendium jest już wydana co najmniej jedna publikacja.
Tak kiepsko z wszystkim mi idzie.
Teraz myślę o zakończeniu zbioru opowiadań. Powinnam dokończyć jedno nieukończone opowiadanie i chciałam napisać jeszcze jedno, ale nie wiem, czy zdążę. Może zamknę już zbiór i skupię się na poprawkach. Powinnam wyciągnąć szpargały z pracy i co nieco powtórzyć.
05.10.2015
Już od pięćdziesięciu minut jest piąty października, a zamierzam tutaj pisać o wydarzeniu z czwartego października. Mianowicie o święcie literackim – rozdaniu literackich nagród Nike.
Czekałam na ten wieczór. Otworzyliśmy z mężem na tę okazję portugalskie wytrawne wino ( ja zmoczyłam tylko usta, dla smaku). Usmażyłam oscypka z żurawiną. I delektowaliśmy się. Obstawiałam Tokarczuk i nie pomyliłam się. Książka historyczna…. No cóż. Ekhem, hmmmm.
Trzymając kieliszek w ręce powiedziałam na głos: za dwa lata tam będziemy.
I TO SIĘ SPEŁNI. Najwyższa pora zauważyć i docenić Laurę Bellini.
Podobało mi się, jak zaprezentował się Jacek Dehnel. Z wielką elegancją i lekkością. Dobrze konwersuje.
Ciekawostką była nominacja dziewczyny zza miedzy, z okolic Koziegłów, w których chrzczona była moja babcia od strony ojca – Wioletty Grzegorzewskiej.
Niedaleko od siebie znajdują się podobne jabłka- myślę sobie.
Za dwa lata, to całkiem możliwe, gdyż będzie to rok znamienity: dwa tysiące siedemnasty. A siedemnastka to bardzo szczęśliwa liczba w moim życiu, i wszelkie daty z siódemką. Będzie to wyjątkowy, świetny rok dla mnie i moich najbliższych.
Oby się spełniło.
07.10.2015
Bardzo źle. Wczoraj miałam jelitówkę. Kłujący ból, wędrujący po całym brzuchu, biegunka, która załapała mnie o czwartej rano i do szóstej nie odpuszczała. Słabość. Poty.
Mąż musiał pojechać na kurs, a ja miałam zostać z dziećmi. Jakoś to przetrwałam. Na szczęście dzisiaj mnie nie czyści już, ale ból nadal w mniejszym stopniu występuje.
Piszę w zeszycie, bo komputer jest zajęty przez męża. W związku z powyżej wspomnianym kursem. Chciałabym pisać i redagować opowiadania, ale nie mogę… Bo mam je na komputerze.
Nie mam pretensji do męża. Skąd. Powinnam mieć swój własny komputer, tylko i wyłącznie do pisania. A nie mam.
Przecież to jest mój warsztat pracy- a czas mi się kurczy – za dwadzieścia trzy dni odhaczę pierwszą dniówkę, i w związku z tym też chciałabym z pisaniem przycisnąć. A może tak też działa przewrotnie moja psychika, że jak nie mogę usiąść przy komputerze, to akurat mi się chce. A nieprawda, że zawsze mi się chce i to tak łatwo przychodzi.
Z tym pisaniem, to ja trzymam się jak ten tonący, brzytwy.
08.10.2015
Mąż prześmiewczym tonem, na żarty powiedział do mnie to zdanie, kiedy ja rano nieprzytomna, coś do niego burknęłam: czasem mi się zdaje, że uczucie, które nas łączy, to nienawiść.
Znając męża i kontekst tej wypowiedzi, wiem, że to był żart. Z drugiej strony jest powiedzenie, że w każdym żarcie jest trochę prawdy.
Myślę sobie o tym i tym torem idąc, przypomniał mi się przeczytany wywiad z kolorowej gazety (od teściowej), z Beatą Kozidrak, wokalistką Bajmu- żoną jednego męża, która powiedziała: że w małżeństwie trzeba się kochać i nienawidzić, wciąż od nowa.
Ile w tym prawdy!
Małżeństwo jest jak porządnie zimą rozpalony piec, ma w sobie dużo żaru (ognia), który może poparzyć, ale i daje dużo ciepła. Te integralne moce buzują, ale dzięki nim miłość solidnie wciąż płonie.
Tak jest między nami. Dużo żaru. Dużo ciepła. Wielka miłość. Czasem iskry…
P.S. Literacki nobel dla Białorusinki Swiatłany Aleksijewicz za reportaż. Nie znam, ale wypada poznać.
12.10.2015
Wszyscy się cieszą z tego, że wczoraj Polska pokonała Irlandię 2:1 na stadionie w Warszawie i w związku z tym nasza reprezentacja pojedzie na mistrzostwa Europy w dwa tysiące szesnastym roku do Francji. Ja też się cieszę. Serio. Jednakże wczorajszy urządzony spektakl z confetti po meczu, był dla mnie na wyrost, przesadzony. Fakt. Pojedziemy, ale jeszcze nie wygraliśmy tych mistrzostw! A bicie piany i radość była taka, jakbyśmy już tego cudu dokonali.
Kibicuję Polsce i Francji. Ta ostatnia sądzę, nie powtórzy sukcesu z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, kiedy to będąc gospodarzem, wygrała. Nie wierzę w tak prostą powtórkę. A wtenczas nikt nie typował Francji, natomiast ja, wtedy straszna gówniara powiedziałam w domu rodzinnym na gali otwarcia, że Francja wygra! Gdybym obstawiła wtenczas zakłady bukmacherskie, miałabym co liczyć w portfelu.
Brodząc w tym temacie, chcę się podzielić z wami tym, co mnie tak bardzo razi.
Wycenianie ludzi. Podobno jedno życie ludzkie jest wycenione na milion euro, ale to, co się powtarza i pisze o piłkarzach, woła o pomstę do nieba. Piłkarzy przelicza się na miliony. Lewandowski jest wart XXX, Ronaldo jest wart YYY, a Messiego wyceniają na ZZZ.
A przecież życie ludzkie jest bezcenne dla każdego.
Młodzi adepci orlików, szkółek piłkarskich, słyszą jeden kontekst: piłka – równa się – kasa. Innych motywacji do gry już nie widać. No, może jeszcze: sława.
W gazetkach takich jak Bravo sport rozpisują się nie tylko o dziewczynach piłkarzy, a o i ich majątkach: domach, samochodach. Jako ciekawostka od czasu do czasu ujdzie, ale czego uczymy te nasze dzieci? Dzieci gospodarki kapitalistycznej? Że kasa jest najważniejsza. Ta wiedza wychodzi im już uszami!
14.10.2015
Wczoraj wysłałam ilustracje bajki do wydawnictwa. Mogłam to zrobić wcześniej, ale nie miałam pieniędzy na książkę, więc to tak długo trwało. Jeden pociągnięty sznurek, trąca kolejne następstwa- w tym przypadku zapłatę. Finalnie czekałam również, aż mi siostra zrobi kontrastowanie zdjęć. Poszło. Teraz czekam na umowę z wydawnictwa do podpisania, zrobię przelew i książeczka pójdzie do druku! Typografia zabierze półtora tygodnia, druk do dwóch tygodni. Czyli premiera wypadałaby gdzieś w okolicy dziesiątego listopada.
Cieszę się na myśl o niej, ale naprawdę nie chcę się już nią zajmować. Jest już poza sferą moich myśli, myśli twórczych, dlatego pora się od niej uwolnić.
Męczy mnie życie od wypłaty do wypłaty. Do końca miesiąca zostało nam sto sześćdziesiąt złotych, w tym trzeba kupić jeszcze pieluchy ! Drażni mnie czekanie na wypłatę, zaledwie po około dziesięciu dniach, kiedy popłacę wszystkie rachunki i zrobię najpilniejsze zakupy, znów zaczyna się odliczanie. Czuję jak to mnie ogranicza i porządkuje moje myśli w jeden tor: jak sobie poradzimy. Wiem, że jestem gospodarna i że potrafię w kuchni czarować, ale nawet najlepsze wróżki potrzebują składników do eliksirów.
Jest to bardzo mało konstruktywne, podskórnie martwię się, że braknie nam na życie. Boję się, że na przykład wypadnie jakaś choroba i trzeba będzie wykupić drogie lekarstwa (nieuwzględnione) i nie będę na nie miała. Jeśli tak, to wolę je kupić , choćby kosztem jedzenia- bo wiem , że mam rodziców i w skrajnej biedzie mają własne warzywa i jajka, którymi nas i tak obdarowują. Przeżyjemy. Placków ziemniaczanych utrę i upiekę. Choćby. Zawsze sobie jakoś radzę, ale może przyjść moment, kiedy ta kalkulacja strzeli. Do pożyczania jestem zbyt dumna. Muszę lawirować, kombinować, wymyślać co tu zrobić, i jak zrobić, żeby starczyło jedzenia i na jedzenie.
Zamiast cieszyć się ostatnimi dniami wolności od pracy, to ja już się martwię i podświadomie czekam na wypłatę, na termin dwudziesty piaty października (jak dobrze pójdzie). A potem co? Zapłacę rachunki, kupię buty i bluzkę oraz nowy stanik do pracy (ostatni był kupiony dla matki karmiącej, jak się urodziło Maleństwo). Podstawy podstaw. Starszy też potrzebuje spodnie i buty, bo tak szybko wyrasta. Kupię to i znów będę czekać na koniec listopada. I tak jest miesiąc za miesiącem. Przecież to jest chore. Te koszty utrzymania w Polsce i ceny żywności! Przecież wegetujemy. Może moje pisanie coś zmieni, ale finansowo dotychczas poniosłam tylko koszty: osiemset złotych strona internetowa, e-book czterysta osiemdziesiąt złotych, książka papierowa- siedemset czterdzieści złotych. Mój debiut na pewno mi tego nie zwróci. Chyba, że nastąpi jakiś boom, np. zachwyci się nią jakiś dziennikarz, będzie audycja o niej i w jakiś sposób zostanie nagłośniona i wtedy ruszy lawina sprzedaży. Może jakieś wydawnictwo będzie chciało samodzielnie dodrukować wydanie drugie bajki. Tylko wtedy coś zarobię.
***
20.46. W mojej głowie krzyczy jedna myśl: pierdol się, pierdol się, pierdol się!!!!!!!!!!!!!!!!!!
P.S. Na wkurwie pisze mi się najlżej!
15.10.2015
Kryminały.
Zewsząd wylewają się kryminały. Nie mogę się nadziwić tej modzie. Nie dość, że przemoc, wypadki, morderstwa wyzierają z mediów, wiadomości, to jeszcze dobrowolnie zanurzać się w taki świat w książce – o nie! Stale tylko opisy zbrodni, ran, sekcji zwłok, psychopatów- co w tym może być ciekawego? To że po nitce do kłębka?
Nie bawi nie to. Wolę czytać o literaturze, o życiu, jego metaforze, rzadko w proporcji jeden do jednego. Dobra literatura, to dla mnie treść dająca do myślenia, zapadająca w nas głęboko. Poruszająca. Taka, która otwiera zamknięte klapki w naszym umyśle bądź potrafi nas przewartościować.
Co rusz kryminały, autorki i autorzy – piszą wręcz na wyścigi. Przesyt.
Staromodne dziś kryminały Christie są jeszcze do zaakceptowania, ale nie wszystkie.
Próbowałam przeczytać Camllę Lackberg, ale mnie nudziła! Nie moja bajka, o nie!
21.10.2015
Trochę boli mnie głowa i mocno rozpieprza frustracja od środka.
W jakim jestem miejscu?
Za tydzień w piątek idę do pracy i na samą myśl o tym, mam odruch wymiotny. Patrzę na Maleństwo i chce mi się płakać, że takiego Słodziaka zostawię na jedenaście godzin, kiedy on najpewniej czuje się ze mną. Chcę być przy nim. Patrzeć jak się śmieje, karmić go i wychodzić z nim na spacerki, a nie siedzieć w skomputeryzowanym, naelektryzowanym biurze.
W jakim jestem miejscu?
Chciałabym też ubrać się w nowe ciuchy, zrobić wystrzałowy makijaż i pojechać gdzieś na miasto, posiedzieć w knajpce na kawie, pójść potańczyć, poczarować. A potem wrócić.
To życie ma tak wyglądać?
Na spędzaniu go na przygotowaniach?
Przygotowywanie się przed pójściem do pracy, to znaczy: ugotowanie jedzenia dla całej rodziny, zrobienie zakupów, żebym miała co wziąć do jedzenia ze sobą i żeby domownikom niczego nie zabrakło. Cały następny dzień bycie poza domem, a na następny, po tym spędzonym dniu w pracy, znów od nowa – gotowanie, uzupełnianie zapasów, nadrabianie zaległości, np. zrobienie prania i szykowanie się na następny dzień do pracy. Kołchoz.
Jestem rozbita. Dostałam umowę z wydawnictwa i ta umowa mi się nie podoba. Zaraz w tej sprawie napiszę maila do wydawnictwa, aby mi to wyjaśnili do diaska. Moje zastrzeżenie budzi fakt, że wydawnictwo może wykupić cały mój nakład z pięćdziesięcio-pięcio procentowym rabatem. Następnie zrobić dodruk, nawet dwa razy większy z automatu i obciążyć mnie kosztami. Nie podoba mi się to.
Umowa nie podpisana, a publikację powinnam mieć na stole przed trzydziestym listopada, gdyż chce się ubiegać o to stypendium!
W sobotę targi książki w Krakowie. Chciałabym pojechać, bo jest jedna pisarka, która mnie interesuje, nawet więcej, bo i Bieńczyk ma być, i Chutnik oraz wielu innych.
Mąż mnie namawia, żeby pojechać, ja się kryguję, bo mi się trochę nie chce, bo Maleństwo jeszcze małe i zbyt duża szarpanina to będzie. Do tego jeszcze buzuje we mnie złość i zazdrość, że to ja powinnam tam siedzieć i podpisywać własne książki. Przyrzekłam sobie w duchu, że pojadę na targi właśnie w takich okolicznościach.
Więcej we mnie jest tej złości na samą siebie.
Pojadę – powkurzam się jeszcze bardziej. Nie pojadę – będę żałować, bo ostatni tydzień wolności i mogłam skorzystać, odchamić się.
Pojadę – kosztem zmęczenia i niezrobionych rzeczy; powinnam poukładać i posegregować własną garderobę przed pracą i zacząć powtarzać kryteria oraz instrukcje operacyjne do niej potrzebne. Jeszcze nie wiem, czy pojadę, ale szalupa przechyla się na nie.
A! Jeszcze kwestia pieniędzy! Najważniejsza, zdałoby się w naszej sytuacji…
Jeśli wypłata nie wpłynie w piątek ( a byłby to dwudziesty trzeci, więc raczej za wcześnie i nie zanosi się), to nie będzie pieniędzy na podróż i może dobrze, bo samo się wyjaśni.
Właśnie! W jakim ja jestem punkcie, że mnie nie stać?!
Nie mam żadnego zabezpieczenia finansowego dla dzieci i ze względu na dzieci! Jestem taka niezaradna, czy nasze pensje są tak niskie, a ceny horrendalne?
Już jest dwudziesta trzecia zero jeden na zegarze. Sprzeczności mną targają. Piję herbatę z własnoręcznie robionym sokiem z czerwonej porzeczki. Starzeję się, przemijam. Też to zauważam.
Jeśli mi nie wyjdzie z książkami i pisaniem, nie wydam niczego z tych trzech rzeczy, a spróbuję, to pomyśle o trzecim dziecku. Jeśli tak udane nam wychodzą, to niech przynajmniej to życie spożytkuję lepiej, i będę robić coś, co mi wychodzi. Dzieci na pewno. Naprawdę. Jeszcze przed trzydziestym piątym rokiem, żeby nie być zbyt starą i śpiącą oraz ażeby różnica nie była zbyt duża. To ma sens. I to nie jest zamiast. Takie myśli plączą mi się po głowie.
24.10.2015
Byłam na targach, mąż namówił. Pierścionek zgubiłam. Tłok.
28.10.2015
Wczoraj przyszła wypłata, od razu pojechaliśmy po zapas pieluch i na spacer do parku. Było pięknie.
Dzisiaj pojechałam na zakupy, choć rano nie bardzo mi się chciało zostawiać Maleństwo. No, ale rozsądek nakazywał wyjazd, bo nie chciałam tego chaosu zostawiać na jutrzejszy ostatni dzień wolny przed pracą. Jutro muszę się spakować: od kawy i herbaty, po gąbkę do mycia szklanek, notatki i buty na zmianę. I powtarzać, przeprać jeszcze stanik i bluzkę, którą kupiłam dzisiaj. A przede wszystkim powtórzyć materiał, bo tak ze mną jest, zapowiadam od miesiąca, że będę powtarzać , a ostatecznie będę to robić dzień przed… Cóż zrobić, jak wolę pisać: jest to dużo przyjemniejsze i efekty dużo bardziej satysfakcjonujące.
Niemniej myślę sobie, że w piątek przyjdzie kryska na Matyska.
Tak dawno nie byłam na zakupach! Normalnie, pościłam jeśli chodzi o ciuchy.
Skupiłam się na butach. Musiałam zakupić zimowe oraz do biura na zmianę. Jak na złość wiele par mi pasowało i było fajnych na moje pokuszenie, jak nigdy! Zimowe kupiłam wysokie trapery wiązane, takie trochę oficerki z grubą, czarną podeszwa za dwieście siedemdziesiąt dziewięć złotych. Buty do biura: wytypowałam dwie pary, różne od siebie, ale obydwie potrzebne. Czarne, wiązane półbuty, też a la trapery, z noskami i piętami lakierowanymi, wiązane. Noski z wyciętym sercem a la czasy prohibicji i swingu. Czadowe. Też na grubej podeszwie. Cena sto dziewięćdziesiąt dziewięć złotych. Drugie granatowe, wiązane- lekkie i wygodne za sto siedemdziesiąt dziewięć złotych. Kupiłam te drugie, a teraz żałuję, bo więcej mam czarnych spodni, no i były bardziej ekstrawaganckie, z drugiej strony rockowe, zadziorne, z charakterem. Teraz żałuję. Prócz tego kupiłam stanik na przecenie i spodnie rekreacyjne, takie na co dzień, po mieszkaniu, też z przeceny. W Rossmanie tusz do rzęs, ale już widzę, że chciałam tanio, i nie trafiłam dobrze. A podobał mi się taki za czterdzieści złotych. Wydałam kupę forsy. Będę musiał pożyczyć od mamy.
Wydałam prawie pięćset złotych na buty! Oglądałam też buty ze sztucznych tworzyw. Tańsze. Nie podobają mi się i według mnie takie buty śmierdzą. Kupiłam skórzane, ale ponoszę je kilka sezonów, bo ja tak zdzieram buty. Minimum dwa lata.
Chciałabym teraz tamte drugie, czarne półbuty. Ekspedientka zasugerowała mi granatowe, bo ponoć sprzedają się bardzo dobrze, klienci chwalą je ze względu na wygodę. Też są zgrabne i dobrze się prezentują, no ale tamte były takie dziewczyńskie…. Mąż mnie pociesza, że kupię sobie w przyszłym miesiącu. No nie wiem, jak potrzebuję narzutki, jeszcze jakieś bluzki na zmianę, to powinnam w pierwszej kolejności je kupić. Same braki w szafie. Reszta ciuchów dostatecznie zużytych. Pora na wymianę generacji na wieszakach.
Słuchałam Roxy music i ich wykonanie Jealus Guy, Lennona. Lubię tę piosenkę.
Nie było mnie pięć godzin. Mąż był z Maluszkiem. Dali radę. Ale co będzie jak zniknę na jedenaście godzin?
Ja się będę stresować.
A jeszcze jutro nagotuję: zupę, kompot ( Maleństwo uwielbia jabłkowy). Tyle do zrobienia… Jak zwykle z niczym nie mogę zdążyć.
Aaaa! Zapłaciłam za książkę. Hurra.
30.10.2015
Jestem po pierwszym dniu pracy. Było sztywno. Mąż dał radę. Jest dwudziesta trzecia dwadzieścia dwie, w tle leci Dziewczyna z tatuażem. Dużo pracy przede mną. Cześć nowości do opanowania. Wielką część pamiętam.
Wiem jedno, połowa sukcesu albo i więcej zależy od teamu w pracy. Brakuje takiego teamu. Zamiast tego jest podkopywania dołków, cieszenie z czyjegoś nieszczęścia, praca kosztem drugiej osoby i takie myślenie: skuś, babo skuś.
Tęskniłam za Maleństwem, ale było wsparcie dziadków.
Że też tak dałam dupy i wróciłam na etat.
…………………………………………………………………………………………………………….
Jeśli Ci się podobało i chcesz mnie wesprzeć, możesz mi postawić kawę.
Dziękuję!
Ostatni frustrat Europy- odcinek ósmy- Sierpień
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Sierpień
02.08.2015
Godz.00.50
Inercja kompletna. Dzisiaj będą goście. Muszę gotować, sprzątać, piec. A strasznie mi się nie chce. Mąż miał przeczytać moje opowiadania i dla mnie zrecenzować, ale też nie ma czasu. A szkoda, bo chciałabym poznać jego opinię i rozsyłać te opowiadania, bo czas leci.
04.08.2015
Mały spadł z łóżka. Gdy spaliśmy. Na szczęście nic się mu nie stało.
06.08.2015
Zdecydowałam się na wersję papierową. Robię ilustracje.
07.04.2015
Wysłałam opowiadania do dwudziestu czterech wydawnictw. Do dwóch autoresponder odrzuca mojego maila. Jeszcze dwa zostały- przyjmują wersje papierowe. Jest pierwsza piętnaście w nocy. Właśnie skończyłam.
08.08.2015
Wydawnictwa: Rebis, Otwarte, Prószyński i S-ka odmówili, od razu dostałam maile zwrotne, że nie są zainteresowani opowiadaniami i to nie jest ich profil wydawniczy.
Właśnie skończyłam szkicować ilustracje do bajki. Boże, nie rysowałam od dawna, od końca podstawówki tak na poważnie – bo wtedy miałam plastykę i wymagano tego ode mnie, potem już bazgrałam czasem coś po teczkach na zajęciach. I nie wiedziałam, że będzie z tym tyle frajdy! Jedno zwierzątko nie za bardzo mi wychodzi, ale samo szkicowanie bardzo uspakaja. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to tak wycisza. Resetuje mózg. Ilustracje mam w głowie, widzę konkretne kadry fabuły, jak zdjęcia z filmu. Nawet to ma ręce i nogi. Oczywiście same rysunki są prymitywne, ale podobają mi się. Uważam za udane, na to, jakim laikiem jestem w tej dziedzinie.
09.08.2015
Od wczoraj boje się, że jestem w ciąży. Nie chodzi o to czy chcę, czy nie. Ale o to, jak sobie damy radę, jak ja dam radę. Tak mała różnica wieku… Wtedy to już palcem do d… nie trafię. Nie mamy niańki rodzinnej bądź płatnej na stanie, doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Karmienie piersią to długie godziny ślęczenia, spacerki, zupki, pilnowanie przy raczkowaniu i próbach wstawania. Usypianie, wstawanie w nocy – organizacja życia – pranie, zakupy, gotowanie kompocików, zupek, warzyw. Z drugiej strony Maleństwo miałoby kompana do zabawy. Młodszego brata bądź siostrę. A my syna bądź córkę.
Nowego Człowieka w rodzinie.
Niecałe dwa lata różnicy, to dobra różnica wieku, bo będą się ze sobą bawić, gdy młodsze podrośnie.
Przyjmę to, co będzie, ale jestem zamęczona i niedospana. Tarczyca też podkopuje moją energie witalną. Pamiętam słowa ginekologa, że po cesarce dwa lata przerwy, a tu…
Zmęczona, to fakt, narzekająca, to fakt, ale przeszczęśliwa – bo nasi chłopcy są przeuroczy. Maleństwo jest na tak słodkim etapie, że ma ochotę się go zjeść. Pulchny, śmiejący się, wskazujący palcem na wszystko. Włosy ma jak młody hipis. Bez dwóch zdań, ci dwaj chłopcy napędzają mnie do działania: aby mieli ugotowane, wyprane, przewietrzone, wyspacerowane, etc. Ale fakt, za mało piszę i czytam, przybija mnie z drugiej strony. Bardzo ciężko podzielić tę miłość. Ani z jednej nie zrezygnuję, bo nie mogłabym. Oczywiście dzieci są numerem jeden, ale pisania i tych moich rozważań na jego temat nie wyplenię z umysłu. I z serca. Po prostu tkwi to we mnie, wrosło jak korzeń odcisku na stopie. Nikt nie wygrzebie, nie wyrwie go, a nawet jeśli, to nowy odrośnie.
Maleństwo w tej chwili nadal jest na piersi: do usypiania, nocą i rankiem. A co w przypadku ciąży? Na gwałt odstawiać, czy karmić nadal? Czy tak można? A potem z dwójką przy piersi? Nie. Musiałabym go oduczać.
Czas przecieka mi pomiędzy palcami. Dni zlepiają się z sobą. Nie wiem, który jest dopóki nie sprawdzę na wyświetlaczu telefonu. O powrocie do pracy nie chcę myśleć, o braku kasy też. W takich chwilach wtulam się w Maleństwo i nie chcę nic o tym wiedzieć i o niczym myśleć- tylko bawić i tulić się z dzieckiem.
Opieka na dzieckiem jest przyjemna, i serce rośnie, naprawdę – wiem, że jestem przy nim- że to ma sens i jest najważniejsze. Są to piękne chwile, niepowtarzalne, bo aż z takiej bliskości, wyrośnie. Ale chodzi tu o ten małostkowy balast, acz niezbędny – o ten cały kram – obsługi domu i kuchni.
Wniosek. Przydałoby się kogoś zatrudnić choćby na trzy godzinny dziennie. Ale kogo? Wiem, że nie jest też prosto o kogoś zaufanego… Nie chciałabym obcych, beztalenci, wolę wiele rzeczy zrobić sama, ale może przyzwyczaiłabym się?… Ale kto podejmie pracę na tak mało godzin, przecież to zarobek byłby znikomy? I tak nie ma na to szansy. Mogę pomarzyć o niani lub pomocy domowej… ”Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Krąży mi w tej sytuacji po głowie. Bo kogo winić za taki stan rzeczy? Dlaczego nie jestem już uznana za poczytną pisarkę? Wtedy, nie musiałabym się tak martwić o pieniądze. A wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, ale rozwiązują wiele problemów (wynikających z braku forsy) i pomagają w dążeniu do spełnienia marzeń. Gdy nie musisz się o nie martwić i zabiegać, zyskujesz wiele cennego czasu, który możesz przeznaczyć na rodzinę i modną dziś- realizację siebie.
Od kilku miesięcy zresztą frustruję się tutaj nad godzeniem losu matki, żony i pisarki, a chciałoby się powiedzieć więcej- artystki. Mój rozwój jest wstrzymywany. Czuję ogromne pokłady pomysłów, energii twórczej w sobie. Nie wykorzystuję jej. Nie wydobywam. Moja kopalnia jest nieczynna. Nie mogę sobie pozwolić na strajk. Przez wzgląd na dzieci nie zastrajkuję.
Wałkuję ten temat i moje poczynania, a tu niedawno w Wysokich Obcasach (lipcowych) ukazał się wywiad z Zadie Smith, w którym wspomina o przetaczającej się dyskusji w USA na temat ilości i posiadania dzieci przez pisarki. Autorka felietonu twierdziła, że góra jedno dziecko, jeśli praca twórcza ma być możliwa do realizacji, Smith się z nią nie zgadza i przytacza, że Dickens miał dziesięcioro.
Moja odpowiedź: Ale Dickens nie był kobietą.
Bez względu na pomoc drugiej strony, jeśli matka karmi piersią, to przy dziesięciorgu dzieci aż dziesięć lat jest zajętych kompletnie, albo i więcej.
Pisarki, poetki świadomie nie miały dzieci. Proszę bardzo: Pawlikowska- Jasnorzewska, jej siostra Magda Samozwaniec, miała jedną córkę, ale nie zajmowała się nią zbyt rzetelnie, a korzystała z pomocy rodziny. Nałkowska, Szymborska, Margaret Mitchell, Tove Jansson, Joanna Bator……. Teraz dla przeciwwagi powinnam wymienić pisarki posiadające dzieci, np. Małgorzata Musierowicz, Marta Fox …
Teściowie zaopatrują mnie w stare gazety. Te które przeczytają, oddają mnie. I ostatnio miałam w ręce majowy miesięcznik Pani. Zaczęłam od artykułu o pani profesor Marii Szyszkowskiej, tej cudownie miłej pani profesor, która tak sensownie się wypowiada miękkim głosem i ma burzę włosów na głowie. No i pani profesor również wybrała bezdzietność z obawy, że nie podołałaby pracy twórczej. Z tego powodu jej pierwsze małżeństwo się rozpadło.
Ja bym tak nie umiała, chciałam sprawdzić, jak to jest, jak się nosi człowieczka pod sercem. No i jak taki człowieczek patrzy ci głęboko w oczy i powie: mamo, to się roztapiasz w czystej postaci miłości. Obcowanie z dziećmi, przypomina nam własne dzieciństwo, odmładza nas, z drugiej strony boleśnie pokazuje, że to nowa generacja powstaje, nowe pokolenie, a my stajemy się bardziej zacofani względem tych wszystkich nowinek, gadżetów oraz starzejemy się. Jednak zdecydowanie posiadanie potomstwa, a tak naprawdę aktywne obcowanie z nim, wzbogaca nasze życie. Nie twierdzę, że staje się jedynym jego sensem, ale jest czymś wartościowym, zmienia nas, uwrażliwia, daje niezapomniane przeżycia i poczucie szczęścia.
Za wszystko się płaci, za te macierzyńskie chęci również. Prócz radości i miłości jest odpowiedzialność i praca. Dużo pracy, której się sobie nie liczy.
Jestem w dogodnej sytuacji, mogę stanowczo stwierdzić, że czas szybko leci, i to Maleństwo jutro będzie dziesięciolatkiem (jak jego Brat). Warto być, uczestniczyć, starać się i dobrze wychować. Bo dziecko dorasta tak szybko… Fajnie, żeby z domu wyniosło tradycję, miało solidne podwaliny miłości z domu we wszystkim co będzie budowało. Warto postarać się o dobry przykład.
Tak, nieuniknione są błędy i żale. Zawsze o tym myślę, kiedy słyszę piosenkę Turbo: Dorosłe dzieci mają żal… Ciekawe, o co moje dzieci będą miały żal do mnie?
Chcę pisać również dlatego, żeby dzieci widziały mamę realizującą się, szczęśliwą, spełnioną. Bo taka mama jest fajniejsza.
13.08.2015
I znów trzynastego! Nie omieszkałam tego odnotować w myślach.
Najlepiej mi się pisze na wkurwie, a dziś właśnie w takim jestem stanie. Mój szaro- komórkowy procesor jest pobudzony i pracuje na wyższych obrotach, nawet te upały go nie przegrzały!
To dobrze, to znaczy że trochę popiszę. Zacznę kolejne opowiadanie. O pisaniu i pisarzu.
Mam ochotę napisać coś totalnie nowego. Wolę pisać nowe rzeczy niż wykańczać stare. Powinnam działać z ilustracjami, ale wiem, że nie muszę aż tak się spieszyć, bo wcześniej niż za dwadzieścia osiem dni nie będę miała forsy, by wpłacić na konto wydawnictwa, więc bez tego nie rozpoczną pracy nad książką.
Napiszę opowiadanie i wtedy poczuję spokój. Bo o jedno więcej do zbioru będzie gotowe. Tak się pracuje nad książką. Cegła po cegle. I ‘wcale’ nie chce mi się spać.
Ugotowałam kompot z jabłek i miętą na jutro. Naturalny i zdrowy. Poza tym oszczędność. Bobo frut dla Maleństwa kosztuje trzy złote. Wystarczy pomnożyć przez trzydzieści dni i wychodzi trzysta złotych na soki, gdyby tak pił tylko kupne… A gdzie soki dla Starszego? Nie stać nas na kupne zupki, deserki – a nawet nie wierzę w nie. Owoce naturalne, potarte, rozgniecione; zupki gotowane na świeżo. Samo zdrowie. Oczywiście kaszki, od czasu do czasu kupny Bobo frut– w zastępstwie kompotu czy wody też Maleństwo dostaje. Ale wszystko jest tak drogie dla małych dzieci! Asortyment w sklepach kosmiczny: ciuchów, pieluch, gadżetów, zabawek w bród. Ale ceny astronomiczne, a zarobki nędzne. Jak tu nie chodzić z pianą na ustach? Jak tu nie omijać takich sklepów?
Wkurza mnie to, bo niektórym pisarzom wydaje się, że są autentyczni, bo brali i pili. Alkohol im pobłogosławił. Mają prawo do pisania, bo co? Bo są naznaczeni, bo przez TO przeszli?
Nie odmawiam prawa do pisania nikomu i nie narzucam tematów, ale wiem, że każdy ma swoją własną prawdę. Swoje własne życie toczące się na zewnątrz, a w środku życie wewnętrzne. Nie trzeba pić ( a raczej w piciu szukać natchnienia), na trzeźwo widać więcej i czuć bardziej…
Hahha, edytor tekstu moje słowo „pić” poprawił przed chwilą na PiS. To tutaj też już działają z propagandą?
Podejrzenie ciąży mnie rozstraja. Za sześć minut wybije północ. Chyba nie zacznę tego opowiadania, bo padam.
Dzisiaj kłuło mnie serce. Dwa dni temu byłam u pani profesor z tarczycą. Żonglerka z dawkami w dalszym ciągu. Zaczęły mi na potęgę wypadać włosy. Mam łykać drożdże piwne i magnez z wit. B6. Tyle tych tabletek, że łykam jak gęś… Nie lubię.
14.08.2015
Boję się nadal. Jak dam sobie radę…
15.08.2015
Pokłóciłam się z mężem.
Jeszcze nie, ale wiem, że dziś się pokłócę. Wyszedł z domu bez słowa, z nerwami, bo wcześniej między nami iskrzyło, ale on był bardziej nabuzowany. A potem, jak byłam w pokoju z Małym i starałam się go uśpić, wyszedł wynieść śmieci – wiem, bo worek zniknął, i tak od około trzech godzin już go nie ma. Nie lubię takich fochów. W takim razie ja też pokażę swoje – nie wpuszczę go do mieszkania.
Nie lubię takich demonstracji ani robienia z igieł wideł.
Ostatnio koleżanka powiedziała mi, że jestem za dobra. Może coś w tym jest. Pora się trochę postawić, a nie tylko: robić, łagodzić, podporządkowywać się i dogadzać dla dobra wspólnego.
Może potrzebował się przewietrzyć i przeluftować, bo by go rozwaliło inaczej, ale sam powód był błahy. Znaczy się, zbierało się na to już wcześniej, drobnymi pół-kroczkami, a teraz taka drobnostka jak pora spania Maleństwa, że zostało przetrzymane i było zmierzłe, doprowadza go do takich reakcji.
Ale od początku.
Dzisiaj z okazji święta w naszej gminie był organizowany bieg uliczny, dla dorosłych i dzieci. Prócz tego Starszy syn występował w prezentacji umiejętności drużyny orlika, do której należy. Zbiórka była o czternastej, więc za dwadzieścia musieliśmy wyjechać z domu. Żeby nie wyglądać jak ofiara losu, chciałam umyć włosy (mam długie). Mój błąd polegał na tym, że nie zrobiłam tego wieczorem, a właściwie w nocy. I byłabym przed południem na tyle mobilna, aby wziąć Maleństwo na spacer i wtedy zasnąłby najprawdopodobniej tak, jak zawsze zasypia o tej porze i na spacerze. Ale, że chciałam te włosy umyć i zrobić obiad, mąż był w tym czasie z dzieckiem.
Bawili się na łóżku, sam był śnięty, bo Maleństwo daje w nocy popalić. Ale właśnie mógł zabrać go na spacer w tym czasie, Maleństwo by się zdrzemnęło, potem zjadło obiad i na biegu było przytomne…
Ale, że nie spało, a ja w półtorej godziny uwinęłam się z myciem i przygotowaniem obiadu, do tego zdążyliśmy wszyscy zejść, a również ja (znów ja) nakarmić Maleństwo – to ja jestem winna, są pretensje?!
Tam był oczywiście festyn, baloniki i z początku Maleństwo było zachwycone i oczarowane całą imprezą, ale z biegiem czasu zaczęło trzeć oczka, i według mnie to nie problem, było ciepło, mogło spać w wózku, w którym pod koniec i tak zasnęło. Spotkaliśmy tam moją siostrą, kolejna dojechała.
Start się przedłużał, bo Starszy zapisał się na bieg o dystansie pięciuset metrów. O szesnastej wyruszyli, i to była chwila tak naprawdę, kiedy dobiegli do mety. Wcześniej, w domu mąż zakomunikował mi , że po biegu zaraz wracamy, bo ma papiery do roboty. Zgodziłam się. W tym czasie Maleństwo zasnęło. Po biegu dla dzieci był bieg dla dorosłych i mąż siostry startował. Starszy chciał zostać z ciocią i kuzynem, i poczekać na wujka. Zgodziliśmy się. Ale w tym czasie, mąż już robił miny.
W trójkę wróciliśmy do domu. Maleństwo zasnęło w samochodzie, ale wnosząc je po schodach, obudziło się. Moja siostra miała odwieźć Starszego i naturalnie wejść nas odwiedzić. Ale (po raz kolejny- ale!), że ja chciałam do ubikacji, i dosłownie- mąż chwilę był z wijącym się, marudzącym Maleństwem, a w tym czasie zadzwonił mój telefon, to ja z tej ubikacji wyparowałam odebrać, mąż z nerwów położył Maleństwo na podłodze, bo nic nie pomagało, co brzdąca zaskoczyło (konsternacja- o!) i na chwile przestał płakać, bo jeszcze nikt tak dotąd nie zrobił. Więc ja wzięłam go na ręce , zaczęłam przytulać i dałam piersi, zaczął się uspokajać. A w tym czasie padały zarzuty z jego ust, że: źle to robimy, bo powinien wcześniej spać, bo ma swą porę, …bo mieliśmy wcześniej wrócić, uwaga: przed biegiem, bo Maleństwo już było śpiące, a Starszego zostawić z ciocią (!przecież, to była niespodzianka, że tam byli)…
Po pierwsze mamy dwoje dzieci, a nie jedno. Przyjechaliśmy razem na bieg, to mieliśmy tam być, i tak Młodszy zasnął w wózku. Po drugie wcześniej mówił, że po biegu wracamy, po trzecie nie lubię paniki o bzdury. Ze spaniem jest problem zwłaszcza w nocy, ale, że raz nie śpi tak jak zawsze, bo są takie okoliczności, to trudno, nie pierwszy i ostatni raz taka sytuacja będzie miała miejsce. Gdybyśmy tam zostali dłużej, to Maleństwo wyspałoby się w tej spacerówce… A tak, to ja go usypiałam w mieszkaniu po podaniu piersi, a on nic mi nie mówiąc, wyszedł i uwaga, przed chwilą (dwudziesta pierwsza) wrócił…
Chwilę po jego wyjściu, wrócili z biegu, jeszcze chwilę trwa moje Maleństwa karmienie i usypianie… Jak mi się udaje i wychodzę do gości, wszyscy pytają się o męża, ja mówię, że poszedł wyrzucić śmieci, nie wraca, więc jest to komunikat dla nich, że w tej sytuacji goście są intruzami, więc siedzą chwilę i jadą do swoich domów.
Mnie rozwala w środku, mam ochotę wszystko wygarnąć, Maleństwo śpi, Straszy się pyta o tatę, a ja zmywam naczynia i planuję, że go nie wpuszczę, bo to było bardzo chamskie zachowanie.
Jak wrócił i pukał do drzwi, akurat karmiłam (znowu), później dzwonił do drzwi kilka razy. Nie chciałam, żeby obudził Maleństwo, więc wstałam i uchyliłam drzwi. Powiedziałam mu: możesz nie wracać. Powiedział: dobrze, ale daj mi swoje rzeczy. Powiedziałam: nie. Zamknęłam drzwi. Zadzwonił. Otworzyłam. Powiedział: daj mi kluczyki do samochodu, a ja w tym czasie puściłam te drzwi i odeszłam do kuchni. Wszedł do przedpokoju i się pyta o Starszego, czy śpi, a ja mu nie odpowiedziałam… Mam to w sobie… Jutro mu wygarnę. Czekałam co zrobi, ale umył zęby i poszedł do łóżka, naszego łóżka, które jest obok łóżeczka. Bo niby dokąd by miał pojechać?
Nie zostawię tak tego, nie lubię być tak traktowana, wychowywana… I tak więcej spraw jest na mojej głowie, a jeszcze jest źle…
Nie znoszę takiego urażonego, dumnego noszenia się. Mam ochotę nagadać tak dobitnie, do słuchu, z drugiej strony jestem na tyle mądra i doświadczona, że wiem, że słów można szybko żałować i wypowiedziane zawsze będą istnieć między nami. Dlatego jutro nagadam mu dyplomatycznie, szczerze, ale ważąc słowa i na spokojnie. Bo ja nie robię cyrku przed dziećmi. Chce im tego oszczędzić, tym bardziej, że wiem, iż wszystko wróci do normy.
Taka dola jest kobiety, że ma ciężko, większość spraw jest na jej głowie – jeszcze musi być takim buforem i godzić wszystkie światy.
Mam żal… To za duże słowo. Nie zgadzam się z twierdzeniem mojego męża, że moje pisanie powoduje to, że on nie może się zająć swoimi sprawami. Ponieważ ja jestem sowa, a on bardziej ranny ptaszek, to jak piszę do nocy, rano jestem nieprzytomna. Wiec on dogląda Małego, ja przysypiam wpółświadomie, on w tym czasie nie może robić swoich rzeczy, a potem, wieczorem on jest już ‘dętka’. Tak, choćby rano te dwie godziny to był cały dzień. Rujnuję mu dzień.
Tylko, że ja piszę wieczorem, jak uśpię Maleństwo i wyrywam ten czas, walczę z sennością, jak już wiecie…
To dlaczego on nie podzieli dnia, i np. po południu, wczesnym wieczorem nie robi tego, co powinien… Wychodzi na to, że ja jestem winna, bo mi coś się udaje napisać, a jemu jego plany nie idą tak jak on chce, to winna jestem ja…! Nie- ja. A moje pisanie!
Tylko, że dzieci to obowiązek dla dwojga. Mamy partnerski układ. Ja gotuję, piorę, piekę, on sprząta. Opieką staramy się dzielić, ale siłą rzeczy spędzam z Maleństwem więcej czasu, z racji karmienia. W ciągu dnia staram się gotować jak Maleństwo śpi do południa, żeby nie absorbować męża. Jak on chce sprzątać, biorę Maleństwo na spacer, jadę do mamy z dzieckiem, stwarzam mu taką możliwość. I wydaje mi się to fair. To i tak słyszę, że: tylko po was sprzątam. A ja co? Zakupy, gotowanie, pranie to też codzienność, której sobie nie liczę. Nie wypominam tego, że stoję przy garach, bo czuję się współodpowiedzialna za ten kram. Jesteśmy dorośli, a dzieci potrzebują domu, spokoju, obiadu i porządku. Stwarzamy im to, z tym, że to ja słucham wypominania.
Może jestem bardziej zakręcona i zawzięta jeśli chodzi o wyrywanie czasu na pisanie, ale przecież robię to też dla nich, wierzę w to, że pisanie jest mi pisanie i dzięki temu nasz los też się polepszy. A tu zarzut. Coraz głośniejszy. Nie zgadzam się z nim. To niech on też powalczy sam z sobą, z własnymi ograniczeniami. Najłatwiej obwiniać. Szybko znalazł wytłumaczenie na wszystkie bolączki!
Nie wiem, ale brakuje zrozumienia w tym względzie. Przecież ja też mam poczucie, że czas mi ucieka, lada moment pójdę do pracy, też chciałam coś ugrać z tym pisaniem przez okres macierzyńskiego . Nie udało mi się wiele ( a może?), ale dawno tak nie walczyłam, bo wiem jedno: teraz albo nigdy.
Z tak wielu rzeczy już w moim życiu zrezygnowałam. Z tego jednego nie chcę. Dla mnie to takie trochę : być. Naprawdę.
Kochamy się z mężem. Ale jeśli nie chcecie takich ceregieli, to nie wychodźcie za mąż/ nie żeńcie się lepiej.
Dzisiaj w kalendarzu Marii i Napoleona. Zawsze ta data mnie dotyka. Rocznica urodzin Napoleona, a moja nieukończona powieść historyczna jest związana z Napoleonem i czasami, w których żył. Rocznica jego urodzin przypomina mi o tym nieukończonym dziele. Boli.
Coś wisi w powietrzu. Dostałam sms od najlepszej przyjaciółki, właśnie po siedmiu latach rozstała się z facetem…
A ja o dwudziestej trzeciej zero sześć otwieram plik z opowiadaniami i może zacznę choć kolejne, bo skoro Maleństwo tak wcześnie zasnęło, to rano wstanie pewnie o świcie, nie mogę tak bardzo zarwać nocy, by jutro wstać.
17.08.2015
Mąż był w piwnicy. Podobno wychodząc, przekazał mi komunikat na ten temat w przestrzeń przedpokoju. Ale tak, że tego nie mogłam słyszeć, będąc w sypialni z wierzgającym Maleństwem. Sam twierdzi, że nie wiedział, że wszyscy tak szybko do nas wrócą i niby mogłam po niego zadzwonić.
Przecież dobrze wiem, że wolał, abym nie dzwoniła za nim. Sam też mógł przyjść, choćby zajrzeć na chwilę, co się dzieje. Tym bardziej, że był trzy piętra niżej, a nie gdzieś hen, daleko na spacerze. Bo stracił się na kilka godzin…
Już jest dobrze…
18.08.2015
Szalałam w tangu ze ścierką. Umyłam wszystkie okna w mieszkaniu. Przejrzało! Mąż niby sprząta, ale co kobieca ręka, to kobieca ręka. Musiałam się spieszyć, bo montowaliśmy rolety i moskitiery do kuchni oraz pokoju gościnnego.
Mieliśmy inwazję os. Te moskitiery będą zbawieniem zdaje się.
Ten tydzień przeznaczam na wielkie sprzątania. Akurat będzie pięknie na roczek Maleństwa. Rozkręciłam się. Nie myślę o książce, rysunkach i pisaniu. Robię przerwę i rozładowuję całe nagromadzone we mnie napięcie poprzez sprzątanie.
Mąż ze Starszym synem doglądają Maleństwa. A ja mam odskocznię.
21.08.2015
Nie jestem w ciąży. Jak zwykle w takich chwilach towarzyszy mi ambiwalencja uczuć: zawodu i ulgi. Skomplikowany supeł.
Jest dwudziesta druga i idę piec ciasto. A potem dalej sprzątam. Jutro na oględziny mieszkania przyjeżdża koleżanka, która jeszcze nie była w nowym lokum.
W dzień jest już bardzo ciężko coś zrobić. Ktoś musi być cały czas z Maleństwem. Nie można go zostawić na chwilę, zrobił się tak ruchliwy. Raczkuje, próbuje wstawać, a przy tym się chwieje. Jest ciężko.
25.08.2015
Za cztery minuty skończy się ten dzień. Ostatni dzień mojego rodzicielskiego urlopu. Co czuję? Nie czuję paniki. Nie przeżywam. To działo się wcześniej. Pisałam o tym. Teraz czuję pustkę. Czarną dziurę.
Przede mną wielkie przygotowania do roczku, pierwszych urodzin Maleństwa. Jutro piekę tort i miodownik. Nie wiem, kiedy to przeleciało. Tak szybko. Roczek. Pierwsze urodzinki! Niewiarygodne. Chyba najbardziej to przeżywam.
Za chwilę spróbuję obrysować czarnym flamastrem chociaż jedną ilustrację do książki.
Nie piszę. Nie rysuję. To, co jednego dnia narysowałam, a było to jedenaście ilustracji- zostało nieruszone, nie było kolejnych prób ich narysowania. Nie mam rysunku do jedenastego rozdziału, a do dziesiątego chcę narysować po raz drugi. Dwa rysunki na czysto muszę zrobić, a resztę poprawiać flamastrem. Ech…
28.08.2015
Nie wiem, czy można czuć pustkę? Bo tak napisałam poprzednio. Czułam obojętność- może tak lepiej nazwać tę pustkę. Tak, jak gdyby fakt, że urlop rodzicielski dobiegł końca, mnie osobiście nie dotyczył. Oddawałam się poszczególnym dniom. Przygotowaniom do urodzinek. Odpędzałam od siebie głębsze myślenie, analizy. Po prostu było zwyczajne wykonywanie zadań od- do. Czas i tak mi uciekał, że szłam spać po nocy.
Roczek udał się godnie. Było nas osiemnaście osób łącznie z Maleństwem. Cieszę się, że już jest po.
Mąż całą noc zmywał naczynia, namawiałam go, aby poszedł spać i dzisiaj to dokończymy, to nie chciał. Drażnią go takie niezrobione rzeczy, i moja świadomość jego postawy w takich wypadkach utrudnia mi czasem olewanie sprawy. To znaczy- wiem, że drażnią go imprezy i bałagan po nich. Dlatego wolę je ograniczać, a dwa- starać się sprzątać na bieżąco, ale przy dziecku tak ruchliwym, to nie jest możliwe, gdyż jedno musi go stale pilnować.
Zmywał te naczynia, układał w pokoju stołowym, świecił światło na korytarzu (jak dawno nie słyszałam tego określenia, odkąd skończyłam edukację!), tfu- w przedpokoju, co mój sen również sprowadziło do czuwania. Do tego Maleństwo karmiłam z cztery razy, więc mój poranek nie był rześki. Za to męża, kiepski. Poszedł do łóżka. A ja, żeby się wyspał, wzięłam Malca na spacer po śniadaniu. Trzydzieści jeden stopni ciepła, dwie i pół godziny na słońcu – on w wózku , w cieniu okryty dodatkowo pieluchą tetrową od słońca- zasnął, ja w słońcu czytająca, w chustce na głowie z małą ilością płynów. Efekt: mój mini udar i opalona lewa ręka- przyrumieniona. Miałam zjazd po południu. Serce mnie kłuło.
Po przyjściu do mieszkania, odnotowuję fakt, że mąż nie śpi, a odkurza, bo zasnąć nie mógł w dzień, więc woli te okruchy z ciasta poodkurzać. Moja mini złość w środku, że gdybym wiedziała, że jednak nie śpi, to wcześniej wróciłabym do domu. A tak? Chciałam, żeby miał spokój. Dzidzi spało smacznie w cieniu modrzewia, osłonięte budą wózka i pieluchami, by odbijały promienie słoneczne, a ja trochę ‘kiblująca’. Gdybym wiedziała, że nie śpi, wróciłabym i zadzwoniła po niego. Wnieślibyśmy wózek ze śpiącym brzdącem, a ja, nie nabawiłabym się odwodnienia i też coś zrobiła. Chciałam się jakoś odwdzięczyć za to zmywanie. A samej sobie zrobiłam krzywdę.
Sprzątanie zajęło cały dzień. Bo wszystkie podłogi pomyć, prezenty pochować, krzesła pooddawać. Taka śnięta opiekowałam się dzieckiem. Ale przy usypianiu go, już mi wybiło, bo nie chciał szkrab zasnąć, a bawić się, to mąż mnie zmienił. Na szczęście, bo już moja cierpliwość i siły były marne.
Usiadłam przy dzienniku, aby zapisać te parę zdań, ale czuje, że zarażam was moją niechęcią, rozdrażnieniem.
Tak. Jestem rozdrażniona. Chcę się w końcu zająć dokończeniem ilustracji. Zamknąć sprawę bajki. A tu początek roku się zbliża, trzeba wywianować Starszego. Znów jazda. Kolejne zadania do wykonania.
Mam około dwóch miesięcy zaległego urlopu wypoczynkowego. Wrzesień chcę poświęcić na książki. Zamknięcie sprawy wydania bajki oraz zamknięcie tomu opowiadań. Liczę, że napiszę kilka nowych. A październik – startuję z powtórką kodów, kluczy, instrukcji – wszystkiego niezbędnego w mojej pracy.
Boże! Jak ja jestem niewdzięczna, wiem, że dzięki niej mamy z czego żyć, z drugiej strony myśl, o powrocie do niej, odbiera mi chęć życia. Paradoks! Powtarzam sobie: nie zniechęcaj się. Przez siedem lat już tam pracowałaś.
Nie pomaga.
Jednakże, jak wiecie moi drodzy, mój plan był inny. Miałam już tam nie wracać! Miałam żyć z pisania! Gówno z tego wychodzi. Najgorsze jest to, że same pisanie jest najprzyjemniejsze i w pewien sposób łatwe, dostępne, natomiast ten cały cyrk, próba wypłynięcia z tym na szersze wody, zabiera mnóstwo czasu, energii i zapału. Napisać to jedno, a sprzedać, to drugie niestety. Tak ta moja konfrontacja wychodzi dla mnie na niekorzyść. Najgorzej, że to wszytko tak dłuuugo trwa.
Od września nastawiam się na poranne wstawanie. Najpierw spróbuję piąta rano, może uda mi się czwarta, a wcześniej chodzić spać. Chce zacząć się tak przestawiać również pod kątem wstawania do pracy.
Rano Maleństwo lubi dosypiać przy piersi, to jest ciężki temat, bo ja rano zamierzam ten czas wykorzystywać na pisanie. Ciekawe, czy uda mi się nocną sowę zamienić w rannego ptaszka.
Muszę wziąć się w garść i nad sobą pracować. Mamy fajnych chłopaków. Również dla nich. Muszę się obudzić. Obudź się, ty frustratko jedna!
Czy mam prawo tak narzekać? A co z tymi biednymi imigrantami, których ciała znaleziono w Austrii w porzuconej ciężarówce? Siedemdziesiąt osób. Co z tymi koczującymi?
Wiele powiedzeń się dezawuuje , np. to: ”Każdy jest kowalem własnego losu” lub „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”.
Czyż to jest prawda? Jak one brzmią w obliczu ich tragedii i całego świata, poprzez jego nieporadność? (Chcieli właśnie mieć lepiej, dostać się do lepszego świata, dla dzieci, siebie, własnych rodzin. Zapłacili haracz po siedemset euro na głowę za przemyt. Ryzykowali życie, bo w domu też czekała na nich śmierć).
Te powiedzonka to taki bullshit sytej Europy.
Ja też grzeszę, bo narzekam. Bo mam pracę, dach nad głową, zdrowe dzieci, nikt nie strzela, nie muszę ryzykować życiem, nie muszę uciekać- a czegoś mi brakuje. Osobistego, prywatnego spełnienia. I to są głównie nasze, Europejczyków zmartwienia. Zadawalanie własnych Dupencji.
……………………………………………………………………………………………….
Jeśli Ci się podobało, możesz mi postawić wirtualną kawę.
Dziękuję:-)
Ostatni frustrat Europy- odcinek siódmy- Lipiec
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Lipiec
01.07.2015
Godz. 01.18.
Zasiadam do dziennika dopiero teraz, bo sprawdzałam wszystkie konta internetowe. Zakładałam też nowe, do własnej strony. I tak, mam już konto na facebooku i twitterze. Zostało mi do założenia na instagramie. Nie potrafię ich skonfigurować ze stroną. Chcę napisać do mojego administratora, ale właśnie mam problemy z połączeniem internetowym. Dlatego weszłam na dziennik, by donieść o postępach i nowościach.
Męczące są te wszystkie ‘nowinki’ technologiczne. Zabierają tyle czasu, który tracę, zamiast pisać konstruktywne teksty, np. opowiadania. Nie piszę niczego, poza zajmowaniem się ‘dociągnięciami’ ze stroną. Towarzyszą mi przemyślenia na temat języka. Przez te wszystkie media społecznościowe nasza kultura zbliża się do piktogramów. Emotikony, hasztagi, pojedyncze słowa- klucze. Takie skrótowe podejście do wszystkiego. Czy ludzkość za dwieście lat będzie potrafiła rozwinąć wachlarz emocji i uczuć? Czy piękno zdań, również długich nie zginie? Kurczymy ponownie nasz przebogaty język. Jak gdyby osiągnęliśmy maksimum rozwoju, po to by znów go redukować, sukcesywnie tracić. Od rysunków do rysunków? Nie przeczę, że to wygodne i szybkie – takie puszczenie buziek. Ale nowe pokolenia, pokolenia kciuka na telefonie, ich dzieci i wnuki być może będą mieć problem z wyjściem z tego zredukowanego językowo świata. Zdania wymieniane na pojedyncze słowa, a słowa w przyszłości na monosylaby? Taki kod tajemny, język skompresowanych skrótów.
Nie mam kasy na zrobienie e-booka. Urząd Skarbowy ma czas na wypłacenie odliczenia od podatku do końca lipca. Nie wiem, co ja sobie ubzdurałam z tym, że do końca czerwca muszą wypłacić pieniądze. Przecież mają czas: trzy miesiące; a my rozliczaliśmy się z końcem kwietnia, a więc do końca lipca możemy się spodziewać…
Ostudziło to mój zapał. Zapłaciłam za stronę z wypłaty, której na macierzyńskim dostaję osiemdziesiąt procent, popłaciłam rachunki i nie mam kasy. Nie wiem jak ten miesiąc przebiedujemy, przynajmniej do pieniędzy z urzędu. ..
A szkoda, bo przygotowanie e-booka ma zająć dwa tygodnie, zanim to zrobię… A zanim będą pieniądze, to może być sierpień. A książka być może by coś zarobiła przez ten lipiec, gdyby była… Rozważam pożyczenie pieniędzy, ale honor jeszcze nie pozwala. Tylko złość mnie bierze, bo na stronie jest sklep i dobrze uwidoczniona ta funkcja, a nie działa, bo e-booka nie ma.
Chciałabym, aby ta strona i media społecznościowe były skonfigurowane – wszystko hulało – wtedy znów mogłabym zająć się pisaniem…
Chciałabym się zajmować samym pisaniem, a tutaj trzeba zajmować się w dużej mierze promowaniem i sprzedażą. No bo inaczej klops!
godz.20.43.
Maleństwo zasnęło dzisiaj wcześniej, co za sukces!
Mogę pisać. Czy też tak macie, że zastanawiacie się nad tym jak jesteście osadzeni w momencie? W danej chwili? Czy siedzicie wystarczająco mocno? Wszystkimi receptorami odbieracie rzeczywistość, czy tylko muskacie po jej powierzchni?
Ja chcę każdą chwilę przeżywać mocno i każdej się oddawać całkowicie. Jest to trudne, ale próbuję.
Cieszyć się pracą, obowiązkami i przyjemnościami, i świadomie je wszystkie czynić. Zaangażować się i czerpać z nich siłę, mądrość, uczucia…, satysfakcję z życia i istnienia. Cieszyć się, że to wszystko mogę czynić, a nie jestem chora. Cieszyć się, że mogę chodzić, tańczyć, śpiewać i pisać. Cieszyć się z tego, że mogę pić i przełykać oraz wydalać normalnie. Śmiać się, gryźć własnymi zębami. Cieszyć się nawet ze zmysłu powonienia, teraz kiedy kwitną bukiety lipowe i stać pod nimi i się inhalować ich miodowym zapachem.
Boże, jest pięknie. Dziękuję. Byle być zdrowym, a o wszystko inne się postaram…. Mogę się postarać … Ja sama. Bez pomocy. Mogę się starać… Ile to ma w sobie wartości?! To ‘zabieganie o coś’ jest kuszącą perspektywą, bo pozostaje własną, niewymuszoną aktywnością, uzależnioną tylko od własnego widzimisię i potrzeb.
Możliwości? Bywają różne, ale o wszystko można się postarać. I to staranie, a nie cel, jest największą drogą rozwoju i radością.
02.07.2015
Moja strona ukończona. Konta na mediach społecznościowych założone, instagram też! Połączone, zsynchronizowane ze stroną. Wow!
Tylko e-booka brak.
06.07.2015
Mam dosyć. Gonitwa myśli. Nie mogę się skupić na pracy twórczej, bo… pieniędzy brak, stres. Druga połowa dwa razy powiedziała do mnie: możesz zacząć się szykować do pracy, bo chyba będziesz musiała.
Nic nie odpowiedziałam, ale w środku gotuję się ze złości. Sama wyczuwam sytuację, ale wciąż się łudzę… Poza tym, nie lubię jak ktokolwiek mi przypomina o tym, że będę musiała. W sumie oboje planowaliśmy inaczej, że jak się uda, to zostanę na wychowawczym. Jak się uda – i nie tylko z moim pisaniem – bo druga strona też miała się do tego przyczynić, abym mogła zostać na wychowawczym. Na razie fiasko.
Strona internetowa niby jest, ale nie mam forsy na e-booka. Jak e-book powstanie, to będzie zbyt późno, by coś na nim zarobić. Zresztą, spodziewam się, że na starcie będą to groszowe sprawy.
Przeszukałam internet w sprawie stypendiów dla pisarzy. Znalazłam dwa interesujące. Jedno z ministerstwa, drugie z Fundacji Szymborskiej. Zamierzam aplikować. Ale wszystkie dopiero na 2016 i jesienią składa się wnioski. Rozstrzygnięcia z końcem tego roku i początkiem roku 2016. Może się załapię. Muszę napisać podanie i zgłosić projekt książki, która w ramach dotacji mam później ukończyć. Nawet wcześniej chcę się wziąć za projekty i mieć je przygotowane, żeby nie zostawiać tego na gorący czas powrotu do pracy. Nie wiem czy zauważacie, że już piszę inaczej. Lakonicznie informuję, no i zaczynam pisać o powrocie w sposób, który czyni go bardziej prawdopodobnym niż wcześniej.
07.07.2015
Byłam na wizycie z tarczycą. Znów badania, znów wizyta stówę i leki w aptece kolejną setkę. Za miesiąc kontrola i kolejna wizyta oraz bardziej szczegółowe badania.
Mam ISBN dla bajki. Dużo siódemek.
11.07.2015
Dzidzi niedawno zasnęło, a w telewizji skończył się Bond Świat to za mało, od połowy leciał w tle. Durny, ale jurny- jak zawsze.
Jest sobota. Starszy dziś wyjechał na obóz, właśnie dzwonił, zmęczony po pierwszej dyskotece.
Mało mnie tutaj było. Szkoda, że nie opisałam tych wszystkich emocji, które kotłowały się we mnie ostatnio. Miałam tak duży rozpęd wcześniej, a musiałam zwolnić, bo brak pieniędzy spowolnił realizację planów. Numer ISBN jest, bajka już dawno jest, okładka lada moment będzie gotowa, ale przelew na Rozpisanych.pl wciąż niedokonany, co skutkowałoby rozpoczęciem pracy nad e-bookiem. Rozważałam pożyczkę pieniędzy, ale nie chcę się prosić. Pożyczać, tym samym przyznawać się do braku, do własnych braków: zaradności, etc. Pożyczone, trzeba oddać.
Dzwoniłam do US w sprawie odliczenia od podatków. Pani powiedziała mi, że do końca lipca mają czas i że obowiązuje kolejność, kilka tysięcy osób jest przede mną. Nie prosiłam się, a podziękowałam za odpowiedź. Jednak mój telefon zadziałał. Jakież było moje zdziwienie, kiedy odkryłam wpłatę na konto! Nie muszę pożyczać (przynajmniej na e-book), mogę go dokończyć. Od poniedziałku zaoszczędzę te dwa tygodnia lipca, no i, jak podałam na koncie BN, premiera nastąpi 31 lipca.
Niczego nie piszę, rozbija mnie fakt, że muszę wracać do pracy. Nie wiem, czy bardziej żałosne były, czy śmieszne moje nadzieje i plany… Jednak to nie słomiany zapał, nie poddam się co do strony i pokazywania twórczości, tylko taki czas mam trudny…
Z drugiej strony, wczoraj u moich rodziców opróżniałam w starej meblościance moją szafkę. Zabrałam moje dwie powieści, zbiór opowiadań, początek trzeciej powieści… Trzy Zeszyty wierszy. Miałam wtedy piętnaście, siedemnaście lat – bardzo wiele pisałam. Zaskakuje mnie to. Dojrzałe, może przerysowane to było, ale komu chce się pisać W TYM WIEKU? Tylko tym, którzy mają takiego pisarskiego bzika. Tym, którzy połknęli bakcyla. Tym, którzy mają to w sobie, nie mogą zapomnieć o tym powołaniu, powinności- umysł, ciało – wszystko pcha je do tego by pisać, zapisywać.
Ostatnio dużo mi się śni. Ten ostatni sen był o pogrzebie i o tym, że byłam w zakrystii. Sprawdzałam w senniku – podobno oznacza to początek nowej drogi.
Plany na jutro? Dokończyć okładkę, przeczytać umowę z wydawnictwem i ją przygotować, jak będę miała jakieś wątpliwości wysłać maila z pytaniem. W poniedziałek mam nadzieje finalizować, czyli zapłacić i wysłać okładkę (na okładce rysunek Starszego), niech to w końcu ruszy. A jak od tego się uwolnię, chcę napisać wpis na stronę na temat wyjazdów kolonijnych, obozowych… Mama pomysł. I wybrać cztery, pięć opowiadań- o czym pisałam już wcześniej. Poza tym wiele obowiązków; jak rozwalony kran w kuchni, który trzeba w całości wymienić, i musimy jechać po baterię, wezwać fachowca, najpilniejsze i najbardziej uprzykrzające życie, poza tym, inne.
12.07.2015
Zrobiło się parno, jeszcze do południa było rześkie powietrze i trzeźwy błękit – jak nazywam niebo i błękit , przy spływie powietrza polarnomorskiego. A potem odmienił się wiatr na zachodni, przynosząc parne, ciężkie powietrze i zaciągając powoli niebo chmurami o dosyć chaotycznym wyglądzie: chmury ławice, białe mleko plus siwe kłaczki. Niedawno padało, w nocy ma przejść front.
Chyba będę musiała zmienić metodę pracy. Zawsze pracuję jak sowa, czyli piszę po nocy, kiedy Maleństwo zaśnie. Problem polega na tym, że Maleństwo nie chce zasnąć. I ostatnio ten stan nachodzi go około godziny dwudziestej drugiej trzydzieści. Jest to późno. Oczywiście w nocy się budzi.
A z moją wytrzymałością coś jest nie tak. Nie mogę wysiedzieć do trzeciej, drugiej, ba, nawet pierwszej w nocy! Bola mnie nogi, zasypiam. Już dwukrotnie zasnęłam na siedząco i w momencie spadania z krzesła, budziłam się. Wczoraj położyłam się w trakcie pisania na kanapie ‘dwójce’ z podkurczonymi nogami, i tak do trzeciej spałam przy świetle w niewygodnej pozycji.
Ciało daje mi we znaki, hemoglobina jest w dolej granicy, brak witamin, bo krótkie paznokcie bieleją i wyginają się na prawo i lewo. Mój lekarz mówi, że to również efekt przebytej nadczynności, która stresuje organizm, no i po niej organizm ma huśtawkę morfologii, witamin w ciele.
Pewnie to ma związek z moją wytrzymałością. Od pojutrze rana spróbuję zrobić z siebie rannego ptaszka. Może dwa tygodnie wystarczą, aby się przestawić. Spróbuje pójść spać o godzinie dwudziestej drugiej, około, nie później niż dwudziestej trzeciej. A wstawać o czwartej rano. Zażyć leki na czczo i zjeść nie więcej niż pół kromeczki oraz zrobić herbatę i zasiadać do pisania. Może na dobre mi to wyjdzie. Po śnie powinnam mieć chłonny umysł, nie być zmęczoną oraz mieć względny spokój, oczywiście uwzględniając przebudzanie Maleństwa.
Do szóstej są dwie godziny, a do siódmej aż trzy. Zawsze to coś, może moja wydajność będzie większa, jak nie będę przysypiać.
Podobno najgłębsza faza snu występuje od godziny dwudziestej drugiej do godziny drugiej nad ranem. Zasypianie po godzinie drugiej nigdy nie nadrobi tego dobrego, regenerującego i głębokiego snu, który występuje wciągu tych czterech godzin. Spróbuję, aczkolwiek nie wiem, czy będę rano przytomna.
Tak mnie morzy jakoś… Albo to już starość. Mąż mówi, że wychodzi moje pisanie do trzeciej w nocy i fakt, że od dziesięciu miesięcy żadnej nocy nie przespaliśmy normalnie. Może. Ale ja nie mam czasu do stracenia. Muszę szukać wyjścia. Dlatego zaczęłam łykać witaminę A plus E oraz C przepisaną przez lekarza. Sama od siebie zaczęłam łykać żelazo. W sumie nie brałam żadnych witamin, a cały czas karmię. To też mnie wyjaławia. Muszę jakoś sobie pomóc i radzić. Inaczej świat mnie nie usłyszy, a nikomu nie chce się już szukać, kiedy wszyscy wkoło są zajęci promowaniem samych siebie.
Wczoraj miałam fazę na słuchania Niemena i dziś jego piosenki i teksty pałętają mi się po głowie. Dla mnie wiele tekstów piosenek to najlepsza poezja. Muzyka podbija wartość i sens słów. Zawsze byłam bardzo wrażliwa na słowa.
Proszę bardzo, już jest dwudziesta trzecia dwadzieścia osiem, mąż zaparzył mi rooibosa, czerwonokrzew może mnie wspomoże.
13.07.2015
Wątpię, że jutro wstanę o czwartej rano by pisać, bo jest dwudziesta trzecia cztery i zaczynam pisać teraz. Nawet nie chce mi się tak spać, mam nadzieję, że Maleństwo będzie lepiej spało.
Jutro zaczynam biegać, piszę to bez przekonania. Ale sto metrów od mojego mieszkania jest pełnowymiarowe boisko do biegania z bieżnią. Może właśnie trochę sportu mnie uzdrowi i wyzwoli energię witalną. Niewyspanie, siedzenie przed komputerem, garbienie przy karmieniu, spanie na jednym boku, bo Maleństwo nad ranem domaga się spania na środku naszego łóżka. Biodro mnie boli i prawa strona kręgosłupa. Wstyd się przyznawać, musze jakąś gimnastykę zacząć uprawiać. Może się jutro wyrwę . Pewnie jedno okrążenie zrobię i zdechnę z zadyszką. Mam nadzieję, że karmiącego biustu nie zawieje i ten się nie urwie.
Brakuje mi tańca, mojego ulubionego, nieprzymuszanego ruchu, ale brakuje mi też ruchu w ogóle. Spacery są codzienne, ale to jest za mało, kręgosłup wysiada. Chcę wzmocnić masę mięśniową, poczuć trochę siły.
Doceniam, że jest to możliwe, jeszcze trzy m-ce temu mogłabym pomarzyć (tarczyca, tętno), byłam dętką – zobojętniała na wszystko – cieszyłam się z tego, że bez przystanku weszłam na drugie piętro. Teraz jest tych sił więcej, ale nadal mało. Jestem kompletnie nierozciągnięta. Może jutro spróbuję. Może się uda.
Myślę też o odstresowaniu. Widzę, że ten kołowrotek myśli na temat powrotu do pracy, opieki nad dzieckiem, funkcjonowaniu strony i e-booka plus brak kasy, wpędza mnie w taki stres i paraliż. Ta sytuacja dekoncentruje mnie na pisaniu. Świadomość niecałego miesiąca do końca urlopu macierzyńskiego rozbija mnie totalnie. Inne miałam plany niż powrót do pracy. Ale dobrze o tym już wiecie.
Z drugiej strony, wiem, że może pierdolę trzy po trzy, bo gdybym nie miała na chleb, to ta praca byłaby błogosławieństwem. Punkt widzenia zmienia się z punktu siedzenia . Hmmm,… To jest prawda.
Tak szybko się przyzwyczajamy, że nawet coś , co kiedyś się ceniło i człowiek cieszył się z tego, dzisiaj jest smutnym obowiązkiem, koniecznością.
Muszę wyluzować. Może wybiegam ten stres, frustrację. Może znów będę mogła myśleć o nowych opowiadaniach z pełnym oddaniem, zaangażowaniem. A poddam się temu co będzie. W końcu co ma być, to będzie… Skupić się spokojnie na tym ,co mogę zrobić teraz. Na e-booku.
Zaraz wejdę na skrzynkę i napiszę do pani w sprawie e-booka. Oby. W końcu. Od dwóch dni nie mogę tego zrobić.
14.07.2015
Przebiegłam sześćset metrów!
20.07.2015
Czas przecieka mi przez palce. Starszy na obozie, obiecywałam sobie wiele, a tu wiele nie wynika. Gotuję, piekę, piorę kołdry i poduszki, dobra pogoda jest, to schnie. Opiekuję się Najmłodszym, który zrobił się ruchliwy, chce wstawać. Mało śpię w nocy. Osłabiona jestem, dzisiaj wstałam z bólem gardła, zaglądałam i czerwone ono jest, zanadto.
Brakami własnych postępów, a przede wszystkim brakiem możliwości ich czynienia, przez wyżej wymienione punkty, podłamana jestem, nie potrafię się spiąć. Rozjeżdżam się jak zużyta miotła. Zasypiam na sofie przy komputerze, nogi mnie bolą, jest druga faza cyklu. Chce mi się jeść na przemian czekoladę i słone paluszki.
Jest dwudziesta trzecia dwadzieścia dwa. Nie biegałam od ostatniego razu.
21.07.2015
Już wam kiedyś pisałam jak krucho jest z forsą. Dobrze, że teraz warzywa są takie tanie, np. ziemniaki na targu po sześćdziesiąt groszy. Ziemniaki młode, pyszne. Nie dość, że tanie, to możliwości ich użycia i wykorzystania są nie do przecenienia. Już dawno myślałam o napisaniu ody do ziemniaka.
Ziemniak wiele razy ratował naszą rodzinę, czy moją w dzieciństwie, która posiadała własne ziemniaki. Jesienią urządzało się wykopki u nas i u babci, no i się zbierało. Z siostrami konkurowaliśmy na znalezienie największej sztuki i druga kategoria: najśmieszniejszej. Każdy maił swój wykopany rządek do obzbierania i po dwa wiadra na segregację, na ziemniaki małe, dla zwierząt i normalnej wielkości. Później, po zwiezieniu ton ziemniaków z pola, na zakończenie piekło się te ziemniaki w garze razem z buraczkami , marchewką, koperkiem, cebula, boczkiem i kiełbasą, na liściach kapusty, w dużym garze, przystosowanym do pieczenia pieczonek na ognisku, bo u nas tak ta potrawa się zwie. Lub robiło się placki tarte z dużą ilością młodej cebuli.
Ziemniaki, którą miałyśmy całą piwnicę, ratowały nas zima, np. nie raz po szkole, jak mama była w pracy, robiłyśmy frytki.
Ziemniaki bardzo mi smakują, np. teraz cienko oskrobane i ugotowane uwielbiam jeść z koperkiem i buraczkami oraz jajkiem sadzonym. W innej wersji młode ziemniaki ze skórką, zapiekam w piekarniku z rozmarynem i innymi przyprawami. Mniam. Nie mówiąc już o bazie zup, np. barszczu białego, żurku, który ja gotuje bez mięsa, bo prócz ryb nie jadam innego, więc te ziemniaki są ważne i koniecznie dużo majeranku!
Placki ziemniaczane, frytki, kluski śląskie i tarte, pieczonki pieczone na gazie bez mięsa w garnku żaroodpornym, też na liściach kapusty, z suto okraszone koprem i polane olejem zamiast smalcu. Do tego kefir i żyć nie umierać.
Ziemniaki, duże sztuki, podgotowane i zapiekane w foli, podawane z sosem , np. czosnkowym. Ziemniaki pieczone w popiele żaru ogniska. Zjadane gorące z solą. To był smak. Mój smak dzieciństwa. Robiliśmy ognisko przy drodze, przy pniu wyciętej topoli, parzyliśmy sobie palce tymi ziemniakami i biegali po nocy z patykami z upalonymi końcówkami od żaru i takimi pisakami pisaliśmy esy floresy na niebie. Było pięknie i taki kontakt z naturą, do tego prawdziwe poczucie wspólnoty. A teraz wszędzie wysokie płoty z tabliczkami: uwaga zły pies. Każdy w domach pozamykany.
I bynajmniej ziemniak, to nie jest tani zapychacz! Ziemniaki bez tłuszczu są bardzo zdrowe i mało kaloryczne. Ciepłe ziemniaki, nie omaszczone niczym, saute, leczniczo działają na bolący żołądek. Zajadajmy się młodymi ziemniakami. Są tak powszechne, że aż zbyt mało doceniane w Polsce.
O! A ziemniak ze śledziem w oleju! To dopiero jest zestaw, obowiązkowy. Ciekawa jestem Waszych ulubionych potraw z ziemniaków.
Oddam królestwo za dobrego ziemniaka
Książka dla dzieci właśnie jest w trakcie korekty, po jej zatwierdzeniu przeze mnie, zostanie oddana do konwersji i to potrwa tydzień.
Dzidzi raczkuje!
22.07.2015
Nie pisałam tu o Grecji, o tym całym cyrku z zadłużeniem, wychodzeniem ze strefy Euro i wchodzeniem. O tym medialnym balonie. Referendum. Tu mnie trafił szlag, bo post factum okazało się, że wydane sto milionów Euro przeznaczone na referendum, zostało wyrzucone do kosza. Grecy opowiedzieli się przeciwko Unii w referendum, a ich premier Tsipras ostatecznie przystał na warunki postawione przez Unię w negocjacjach. To po co było to referendum? Ten cyrk ? Pytam się?100 MLN MOGŁO RÓWNIE DOBRZE PÓJSĆ NA SPŁACENIE DŁUGU lub na chore dzieci.
Dziś kolejna wiadomość- o sprzedaży wysp. Johnny Depp kupił jakąś mała bezludną grecką wyspę, kolejną zamierza Angelina Jolie. Akurat ona, społecznica wielka, dlaczego węszy na czyimś kryzysie własny biznes? Dlaczego Grekom nie pomoże, a już chce ich rozkraść… to nic, że za kasę i że zapłaci podatek. Po prostu nie wszystko jest i nie powinno być na sprzedaż.
23.07.2015
Nasze mieszkanie usytuowane na drugim, ostatnim piętrze jest w dobrej lokalizacji, wśród zieleni. Tylko z okna balkonowego, częściowo w oddali jest przed nami widoczny w jednej trzeciej jego części, następny blok. Akurat jest to jego strona południowa, cala w balkonach. Ile to można się dowiedzieć z tych balkonów po kilku miesiącach mieszkania. Te balkony obiektywnie są wąskie, a długie, tak, że lokatorzy muszą siedzieć jak w tramwaju, w rządku, wianuszek wokół stolika już nie jest możliwy. Na ścianach zewnętrznych większość ma zainstalowane sznury na pranie, nieliczni wynoszą przenośne suszarki.
Nie znam tych ludzi, nie wiem gdzie pracują i ile zarabiają. Ale inne rzeczy o nich wiem.
Pani z parteru nosi bieliznę 4XXXl, bo na sznurze wiszą co chwila ogromne majtki i koszule nocne. Lubi też kwiatki, niezliczona ilość kwietników, doniczek na poręczy i posadzce. Pani z naprzeciwka ma drewniana ławkę, i kwietnik z pnia brzozy na którym czerwienią się pelargonie. Lubi siadać na tej ławce w weekend i się opalać, odwracając twarz za słońcem, gdy ono zmienia kierunek. Pani obok niej samotnie wychowuje córkę, chyba. Bo są we dwie. Ascetyczny wygląd balkonu, pusty, nie licząc sznura na pranie. Lubi ona rano wychodzić na balkon z okrągłym lusterkiem i oglądać swoją twarz i pierwsze siwe włosy. Jest ładna, ma indiańską urodę i figurę nastolatki. Ładne ciuchy, indiańskie, suszy na sznurze.
Pani z drugiego piętra ma dwie córki, na oko – gimnazjalistki, jest bardzo dobrą gospodynią, co chwila wietrzy kołdry, owcze skóry, wynosi pranie i biega z konewką podlewając kwiaty, które pomiędzy suszarkami wyglądają promieni. Na ostatnim piętrze mieszka fajna rodzina, małżeństwo ze stażem, wieczorami siadają przyklejeni do murów z napojami i gawędzą ze sobą, wyglądają na szczęśliwych i mających o czym ze sobą rozmawiać!
Czym starsze lokatorki, tym bardziej balkon ukwiecony. Jedna starsza pani lubi obierać warzywa na obiad na balkonie. W większości królują kobiety.
Inna szalona matka o szóstej rano rozwiesza pranie, i prań w ciągu dnia robi kilka, bo zmienia je na nowe, jak podeschną, te wyrzucone trzy godziny wcześniej.
I żeby nie było, nie siedzę z lunetą przy oknie, jak karmię małego, czy się z nim bawię i patrzymy na okno, czy na balkonie nie ma ptaszków, i.t.p. W przelocie, kiedy sama wyjmuję pranie, po prostu się zauważa. Już wiem, kto gdzie mieszka, jakie lubi kwiaty i jaki ma gust po roletach, firankach, ciuchach; poza tym, nie wiem nic. Ale mam taki spektakl marionetek codziennie. Występują na swych małych scenach. Gdy się siedzi w domu, to się zauważa takie rzeczy.
23.07.2015.
Złapałam się na tym, że ja piszę o pisaniu, o znajdywaniu na nie czas z jakimś kompleksem. A przecież to jest praca.
Nie chcę rodziny, dzieci okradać z czasu, który według mojej oceny powinien być im poświęcony, jednakże jak pójdę do pracy, do biura, moja absencja będzie usprawiedliwiona, bo co? Bo przyniosę forsę?
A gdybym dostawała pieniądze za pisanie (to też jest praca), to dalej miałabym takie poczucie winy z tym czasem i pisaniem, a inni problem, czy już nie?
Gimnastykuję się z tymi planami, wykrawaniem czasu na pisanie, pobudki o czwartej, przy nocy poszatkowanej karmieniami piersią. A tak naprawdę, wystarczyłoby, gdyby niania przyszła na trzy, cztery godziny dziennie do Młodszego, a ja mogłabym się wyłączyć i pracować przy laptopie ten czas, z rana. Jak Starszy będzie w szkole. Tylko, kto to za to zapłaci? Kto dołoży do tego nieopłacalnego biznesu nikomu nieznanej dziewczyny z manią pisarską?
Przecież tak pracują mamy, mające np. własne firmy, albo teściowe i mamy bawią dzieci (z obserwacji), albo nianie lub przedszkole dla starszych. Gdybym miała ten komfort, np. trzy godziny na pisanie, ale nie po to, by myśleć o tym, że muszę ugotować i puścić pralkę- czas przeznaczony wyłącznie na pisanie. Byłoby to coś pięknego. Z pewnością dużo więcej bym stworzyła.
A tak? Z poczuciem winy, wywołując stan nieprzytomności umysłowej na następny dzień, piszę po nocy, wyrywam te chwile, bo na nic innego nie mogę sobie pozwolić ani liczyć. „Umiesz liczyć? To licz na siebie” jest takie powiedzenie. Prawdziwe.
27.07.2015
Dostałam książkę po korekcie do akceptacji. Nie z wszystkimi poprawkami się zgadzam, toteż napisałam do pani z wydawnictwa, z którymi tak, a którymi nie. Robi wrażenia taka korekta, wypunktowane błędy, najczęściej szyk w zdaniu. Niektóre przymiotniki pozmieniane, z czym częściowo się nie zgadzam. Zbyt szkolnie mi się wydaje, a nie o to chodzi w pisaniu. Jak słyszę melodię zdania, to wiem, że jest dobrze, odpowiednio. Jest to niewątpliwe pierwsze moje doświadczenie tego typu.
Napisałam również krótką notkę o książce do zapowiedzi i promocji. Dostałam maila zwrotnego, że pani do dwudziestego dziewiątego lipca jest na urlopie. Dopiero po tym terminie liczę na odpowiedź i ustosunkowanie się do mojej oceny korekty i poprawek, no i ta konwersja powinna ruszyć, także premiera nie wcześniej niż po trzecim sierpnia. Ale to wszystko się przedłuża.
A teraz będę czytać wybór własnych opowiadań, raz jeszcze i mam zamiar rozesłać je po wydawnictwach. Może do końca lipca roześlę chociaż część.
29.07.2015
W grubym zielonym brulionie pisałam adresy i wymagania dwudziestu dziewięciu wydawnictw. Tak porządnie, żeby nie szukać w przyszłości ,tylko mieć gotowe, pod ręką i wysyłać w razie potrzeby. Poszukiwanie i wypisywanie zajmuje bardzo dużo czasu. Większość przyjmuje propozycje mailowo, dwa wydawnictwa chcą wersję papierową.
Zaskoczył mnie czas oczekiwania na odpowiedź. Na przykład Wydawnictwo Literackie daje na odpowiedź pół roku. Uważam to za przesadę.
31.07.2015
Pani z platformy Rozpisani namawia mnie na książkę papierową. Nie wiem, czy to taka kokieteria, czy prawda, że tak jej się bajka podoba. Pani napisała, że szkoda tak fajnej bajki tylko na e-booka, bo te sprzedają się gorzej, a poza tym jest okładka, no i że pogada z typografem, może za pół ceny zgodzą się mi taką ofertę przygotować.
Schlebiło mi to, nie ukrywam. Mam nadzieję, że nie jest to tylko chęć zarobku, a prawda.
Jutro pierwszy, i żołądek mi skręca na myśl o sierpniu, ostatni miesiąc macierzyńskiego…
……………………………………………………………………………………..
Jeśli mnie czytasz, zachęcam do postawienia mi kawy.
Dziękuję!
Ostatni frustrat Europy- odcinek szósty- Czerwiec
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Czerwiec
03.06. 2015
Godz.00.55
Jeszcze drugiego zaczęłam jedno opowiadanie i właśnie je skończyłam. Jedno z lepszych. Objętościowo już mam więcej tekstu opowiadań niż tego dziennika. Podoba mi się moja płodność. Jedyny feler, że jestem taka śpiąca.
Byłam u lekarza z tarczycą. Na stówę mam Gravesa- Basedowa. Pani profesor dała mi namiary na profesora okulistę, ma sprawdzić, czy mam wytrzeszcz.
Byliśmy na pizzy w rustykalnie wystrojonej restauracji. Fajnie było. Jutro przyjeżdżają nam macherzy od internetu. Nikt z wydawnictw się nie odezwał.
Idę spać.
Godz.23.00
Chyba niedługo się zabiję. Jakieś fatum mnie ściga. W sobotę uderzyłam się w kuchni o kant szafki w głowę, mam guza i było to bardzo bolesne. Dzisiaj spadły na moją głowę znienacka drzwi przesuwne z szafy Ikea, ciężkie jak cholera. Uderzyły mnie z boku, od strony guza i skroni. Mam napuchnięty łuk brwiowy. To był taki szok, w szyi mi coś chrupnęło, głowa mnie lekko boli i kręci mi się w niej, prawe ucho się zatyka i odtyka. Miałam szczęście, że szyba nie pękła i nie przecięła mi skóry, nie zabiła.
Powinnam uważać. Takie rzeczy mi się nie zdarzały, a teraz raz za razem. Do trzech razy sztuka… Oby nie.
Od dzisiaj mamy zainstalowany internet w mieszkaniu, normalnie postęp. A wiecie, że teraz po tym kiedy włączam komputer nie otwieram przeglądarki (a zaczynałam od tego), tylko pliki Word? I w taki sposób tekstu mi przybywa.
Dzięki temu może jeszcze dziś w nocy wyślę bajkę do ekorekta24. Tekst na e-booka musi mieć korektę. Redakcję zrobię sama.
Wątpię w to, że jeszcze któreś z wydawnictw się odezwie, choć został tydzień. Dziesięć wydawnictw przemilczało bajkę. Chyba wiem, gdzie tkwi przyczyna, uważają ją za zbyt ambitną i za bardzo refleksyjną, a nie wesoła i pogodną, w sensie ‘dziecinną’. Jest to przykre, ale jakoś mnie nie dziwi – chyba pisane są mi e-booki, a nie książka papierowa na razie i to będzie moja droga.
Wydawnictwa self- publishingowe chyba są zbyt drogie. Wolę mieć stronę i samemu dobrowolnie sprzedawać e-booki. Więcej zarobię, tylko zasięg i promocja będzie mniejsza.
16.06.2015
Jest godzina dwudziesta druga szesnaście i zasiadam do dziennika.
Zaklinam czas. Zostało mi tylko dwa miesiące macierzyńskiego i dziewięć dni. Dwa tygodnie przed końcem urlopu rodzicielskiego muszę się określić, czy wracam do pracy, czy nie.
Łudzę się nadal, że nie.
Nigdy nie miałam tendencji, do tworzenia się podków pod oczyma, i pomimo pracy zmianowej, nie tworzyły mi się. A tu teraz nagle się pojawiły. Dziecko się budzi, a ja, mimo to zarywam noce na pisanie do drugiej, trzeciej nad ranem, nieraz czekam kiedy się obudzi w środku nocy. I wtedy się kładę, bo ostatnio później zasypia, np. dziś zasnął pół godziny temu, więc pierwsze budzenie być może będzie o drugiej- trzeciej. Jak nie pije soczków i koktajli, a wodę, to lepiej śpi, nie ma takiej rewolucji w jelitach i budzi się rzadziej.
Karmiąc go, wpadłam na pomysł co do moich opowiadań. Bo dawano mnie tu nie było i nie wiecie jakie są postępy z wydawaniem, własną stroną – a są. Być może zaraz je opiszę, ale najpierw, żeby mi nie umknęło. Do końca czerwca wyślę próbkę zbioru opowiadań – myślę około czterech, pięciu – do wydawnictw z pytaniem czy są zainteresowani wydaniem zbioru opowiadań. Chcę zyskać na czasie. Ponieważ cały zbiór chciałabym ukończyć do końca sierpnia, a we wrześniu myśleć o stworzeniu e-booka i jego sprzedaży na własnej stronie internetowej. Mam ochotę wyszukiwać wydawnictwa, nawet te najmniejsze, niszowe, może kogoś moje opowiadania zainteresują, bo naprawdę niektóre są świetne, nawet nie wiem jak to się stało, że przyszły mi do głowy i ja je napisałam. Średnio wydawnictwa zastrzegają sobie czas trzech miesięcy do rozpatrzenia propozycji wydawniczych. Wiem, że wakacje ten czas może nieco wydłużą, ale jeśli do piętnastego września nie będzie żadnego odzewu, to spokojnie mogę tworzyć e-booka i z końcem września rozpocząć sprzedaż, bo raczej nic się nie zmieni. A towarzyszy mi poczucie, że jeżeli opowiadania się spodobają, to któreś spośród nich odezwie się wcześniej.
Chodzi mi o to, aby dać sobie szansę bycia wydaną w wydawnictwie tradycyjnym, gdyż zawsze to jest większy rozgłos dla debiutanta i prestiż oraz szansa choćby na nagrody, choć nie one są tu najważniejsze, a pozyskanie czytelnika. Dlatego wyślę już w czerwcu najlepsze opowiadania i będę wiedziała na czym stoję. A nie czekała do września, rozsyłała, a potem de facto czekała trzy miesiące, prawie do świąt Bożego Narodzenia na informację. Jeśli by takowa informacja nie nadeszła, tworzenie e-booka i jego sprzedaż odbyłaby się kilka miesięcy później. A dla mnie poszczególne miesiące, najbliższe są na wagę złota. Jeśli wcześniej mogę wydać i zarobić, a dzięki temu pracować nad nową książka, tym lepiej.
Jest to niezwykle płodny czas, im mniej zostało mi czasu, tym mam większe tempo. Cała ta adrenalina, niepewność stymuluje mój mózg i jest pobudzony jak po podwójnym espresso. Dlatego piszę, piszę po nocach, bo żal, aby te wszystkie myśli pouciekały, powstawały w mej głowie na darmo.
Jeśli chodzi o bajkę, to żadne z dziesięciu wydawnictw się nie odezwało. Teraz liczę na siebie i nie zostawię tak tego. Czy wiecie że Pippi Långstrump Astrid Lindgren nikt nie chciał wydać przez dwa lata? Takich pomyłek, ociągania się wydawców w historii literatury było więcej.
Bajkę zamierzam sprzedawać z własnej strony oraz przez Rozpisanych.pl – twór wydawnictwa PWN, zajmujący się prywatnym wydawaniem książek oraz ich dystrybucją z możliwością odpłatnej reklamy także.
Konwersja takiego tekstu na e-booka to koszt dwustu trzydziestu złotych, do tego dochodzą koszty korekty, która jest obowiązkowa i zależy od objętości tekstu. Myślę, że do pięciuset złotych się wyrobię, to nie jest tanio, no, ale w tym będzie dystrybucja. Feler – pięćdziesiąt pięć procent zysków pójdzie do mnie, czterdzieści pięć do wydawnictwa. Ale na własnej stronie sprzedając- sto procent przychodu będzie zostawało w mojej kieszeni.
Może i inni zarobią, ale w tradycyjnym wydawnictwie też tak jest, autor tak naprawdę od egzemplarza ma około dwóch złotych polskich. No a książka kosztuje około trzydziestu złotych na przykład.
Ale potrzebuję korekty, konwersji – pomocy – chyba to jest dobry wybór.
Dla mnie jest teraz najważniejsze wydawanie i zarabianie na tym, co napisałam. Nie rozpisuję się tu teraz na temat satysfakcji z pisania, bo to uczucie nie znika. Ale za nie, nie kupię pieluch dziecku, ani nie zapłacę za obiady. Nie zapłacę czynszu oraz gazu, prądu, rachunku za telefon, internet, etc.
Nie mam czasu na to by teraz nie być progresywną. Teraz taką muszę się stać.
Podkowy… Chyba będę musiała kupić puder na wielkie wyjście, czy do zdjęć, żeby jakoś to zatuszować, tę moją pisarską orkę po nocach. (Zapomniałam. Nie chodzę na wielkie wyjścia).
Aha. Robię stronę. Ale o tym jutro, bo właśnie zasypiam. Kilka godzin spędziłam na podwórku z dziećmi – przed południem i po południu. Słońce wyssało ze mnie wszystkie soki, tyle się naspacerowałam, napchałam wózka…
Muszę jeszcze opisać historie wydawnictwa chętnie wydającego debiutantów, ale za ich własne ‘grube’ pieniądze. Na to mnie nie stać, o nie. I nie o to mi chodzi, by do książek tyle dokładać, a wesprzeć je, ale zarabiając, bo serio nie stać mnie na taki interes. Gra nie wydaje mi się warta świeczki. Wychodziło na to, że więcej wydam, niż mam szansę zarobić. Nie opłaca się to. I nie stać mnie na to.
A teraz już naprawdę nie mogę wytrzymać, a jeszcze muszę napisać maila.
17.06.2015
Nie mogę się załamać… Nie mogę się poddać.
Druga połowa oczekuje większego zaangażowania w swoje- jego plany. Kibicuję mu, ale nie mogę tak mu pomóc, jakby chciał, bo dla mnie już nic nie starczy. Wyrywam momenty na pisanie, a o pisaniu myślę prawie stale, bo przebłyski wśród potoku zajęć i oddania dzieciom są cały czas. Gdy tylko mogę bezkarnie myśleć o książkach, opowiadaniach, to odbiegam myślami właśnie do nich.
Druga połowa chce, abym pisała, to na pewno, ale jakiś niewypowiedziany zarzut wisi w powietrzu, jakaś pretensja ledwo uchwytna.
Nie zostawię tego. Nie porzucę tego, co już zrobiłam.
Nie jedziemy na wakacje, jak typowa polska rodzina, bo większość jednak nie stać na taki luksus. Wysyłamy Starszego na obóz w góry. Ma pobierać m.in. naukę gry w tenisa i pływania. Obóz dwutygodniowy. Dobrze, że przynajmniej on coś będzie miał z tych wakacji. Bez wątpienia sobie zasłużył, średnia ocen: 5, 0. Pięknie. Jestem z niego dumna, a jakże.
Ale nie boli mnie to jakoś bardzo, że nie pojedziemy, choć żal mi Maleństwa, że nie pobawi się w piachu plaży. Za rok może już się uda.
Jestem w samym ogniu działania, to mi teraz leży głównie na sercu. Tak jak wczoraj wspominałam – zamówiłam stronę internetową. Przeczesałam internet i znalazłam tanie stronki. Gościu oddał mnie swojemu koledze i on podjął się zrobienia strony w wordpressie. Cena to osiemset zł. Wezmę z wypłaty i becikowego, bo w piątek dostaniemy (dopiero) oraz może część z odliczenia PI- u na dzieci. Odliczenie podatku i becikowe ratuje mnie tu, bo inaczej nie miałabym skąd wziąć forsy. Traktuję to jako inwestycję, dlatego nie mam poczucia, że okradam dzieci. Do dwóch tygodni strona powinna być gotowa.
Tak samo czekam na pieniądze, aby wysłać bajkę do wydawnictwa i zapłacić za korektę oraz przygotowanie e-booka. Szwagier, artysta malarz przygotowuje mi okładkę. Jak tylko skończy i jakaś kasa pojawi się na koncie wysyłam do Rozpisanych. Chyba to jest dobre wyjście, skoro zapewniają dystrybucję. Będąc anonimową debiutantką, ciężko jest się przebić.
Czerwiec jest taki gorący. A ja zestresowana, z zesztywniałym karkiem, napiętymi mięśniami, że aż bolą. Garbię się przy tym komputerze niedospana. Ale walczę…
Nie zrezygnuję z siebie, nie zrezygnuję z tego co mi w duszy gra! Czuję, że nie wolno mi tego robić!
Opiszę jeszcze wymianę mailową z innym wydawnictwem self-publishingowym. Rozpisałam się z miłą panią, która bardzo zachęcała mnie do wydania u nich, a że nie przesyłam tekstu , tylko zadawałam pytania, szanowna pani wyliczyła mi, że przykładowe pięćset egzemplarzy książki papierowej stustronicowej kosztuje około sześć i pół tysiąca. Przy tysiącu egzemplarzy cena spada do ośmiu tysięcy sto polskich złotych.
Po tej informacji wysłałam swoją bajkę, którą oceniła na czterdzieści stron czcionką New Times Roman, rozmiar trzynaście i pięćset egzemplarzy będzie kosztowało pięć tysięcy sześćset złotych (!). A tysiąc egzemplarzy– sześć tysięcy osiemset pięćdziesiąt złotych.
Moja bajka objętościowo jest mniejsza o sześćdziesiąt stron od pierwszej oferty, a tu taka cena, taka przebitka.
Podziękowałam. Za ile musiałabym sprzedać każdy egzemplarz, żeby mi się to zwróciło?
Nie mam takiej manii wielkości, żeby płacić krocie, ażeby moja książka leżała na półkach.
Dlatego wybieram tańsze rozwiązanie: e-book. Wyjdę z książka do ludzi w sieci, których przybywa coraz więcej, a dalej zobaczymy, jak się to rozwinie.
Akacje przekwitły, zaczynając kwitnąć jaśminy. Narwałam bukiet do domu. Stoi na parapecie w kuchni i pachnie.
19.06.2015
Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się zjeść gotowaną fasolkę szparagową przysmażona na maśle z kaszą manną?
Nie?
A mnie właśnie tak, wczoraj na kolację. Ponieważ mąki i wszelkiej maści sypkie produkty w obawie przed molami trzymam w słoikach, to pomyliłam słoik z bułka tartą i kaszą manną, którą często używam do posypywania brytfanny przy pieczeniu ciasta. Smakowała bardzo dobrze. Byłam zaskoczona EFEKTEM.
Ciekawe, ile ciekawych połączeń, smaków powstało poprzez nieuwagę, wypadek?
Podobno ciasto Brownie właśnie ma taka genezę. Gosposia zapomniała dodać do ciasta czekoladowego proszku do pieczenia. Zwyczajna skleroza, a powstał taki wynalazek! Znakomity deser.
Pan od strony przesłał mi na maila zrzut pierwszej strony- screen. Szybko, ale będzie zmiana kolorystyki.
22.06.2015
Dzisiaj zakończyła się szósta sprawa sądowa w moim życiu. Ta, po trzech latach.
Wiem jedno, sprawiedliwości się nie do sądzi w polskich sądach, cały poświęcony czas, trudy wszelkie, drobiazgowa dokumentacja nie są ważne. Ważne jest tylko to, co się wydaje sądowi i co wypada, co jest ogólnie przyjęte, a tak naprawdę niewzorcowych sytuacji…
Ach, nie warto tu nawet o tym pisać. Już kiedyś tutaj wspominałam ze Wymiar Sprawiedliwości to jest Domiar Niesprawiedliwości. Tego doświadczyłam. Rozumiem pokrzywdzonych i rozgoryczonych polskim prawem, orzekaniem, sędziami. Naprawdę.
Ale na dzisiaj- nie, że jestem szczęśliwa, absolutnie; ale troszkę wolna. Sprawa wisiała nade mną jak bicz, nie muszę o tym myśleć, że jutro jadę do tego przeklętego sądu.
Zrobiłam spis treści bajki, drugą stronę po tytułowej. W czwartek będę z siostrą dopracowywać okładkę i w piątek może już wyślę do Rozpisanych. Muszę napisać sama do Biblioteki Narodowej o nadanie numeru ISBN.
27.06.2015
Godz.01.09.
Mam stronę internetową! Właśnie z niej wyszłam, bo odebrałam i uczyłam się obsługi. Skonfigurowałam pocztę. Muszę założyć facebook, instagram, twitter- bo zdecydowałam o tych mediach, po to, by poszerzać kręgi i możliwości dotarcia do potencjalnego czytelnika.
Dobrze, że dzisiaj wpłynęła wypłata, bo zapłaciłam od razu za stronę. Z becikowego reszta kasy już dzisiaj poszła. Generalnie popłaciłam rachunki, raty, czynsz i to nie wszystkie i zostało mi pięćset zł! A jeszcze są rzeczy do zrobienia i zapłacenia…. Z czego tu żyć?
Ale strona jest, stronka kochana, własna – naprawdę cieszę się ogromnie, że jest. Czuję, że to była słuszna decyzja, i poślednio dzięki niej również nastąpi zawodowy przełom w moim życiu.
O numer ISBN nie składałam podania, bo żyłam stroną, byłam w kontakcie z twórcą, trochę tego pisania wzajemnego się odbyło.
Do tego dzisiaj, jak wiadomo odbyło się zakończenie roku szkolnego. Wczoraj po to, by godnie uczcić to zakończenie, piekłam w nocy ciasto- niespodziankę dla syna, umyłam włosy – poszłam po trzeciej spać. Chciałam się postarać, być przygotowaną. Mąż poszedł na zakończenie, a ja zostałam z chorym Maleństwem.
Przyjechała moja mama; kiedy mężczyźni wrócili z akademii, było oglądanie, opowiadanie, gratulowanie, odświętny wystrój, kawa i ciasto. Truskawki z działki Mamy i egzotyczny arbuz. Synuś ma wakacje, a rodzice też… Nie trzeba tak wcześnie wstawać (brrrr) Siedzę po nocach, nad ranem najlepiej mi się śpi.
Nareszcie trochę wolności…
……………………………………………………………………………………………
Jeśli Ci się podobało, możesz mi postawić kawę.
Dziękuję.
Ostatni frustrat Europy- odcinek piąty- Maj
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Maj
01.05.2015
Wow! Rozpoczęła się majówka, ale ja jej nie czuję. Zachmurzone, deszczowe niebo i porywisty wiatr, to nie dobrze jest. Fakt, że Starszy nie poszedł dzisiaj do szkoły, pomógł mi tylko odnotować ten fakt.
Włączyliśmy Trójkę późnym popołudniem, no i leciała lista POLSKIE TOP WSZECH CZASÓW. Zwyciężyła Autobiografia Perfectu, dla mnie tym top jest Biała Flaga Republiki, która dzisiaj była trzecia. Ale polskie piosenki, uwaga, tylko polskie, z cudownymi tekstami do słuchania i kontemplacji; czyż Modlitwa Breakout do takich nie należy? Nie potrzeba stricte piosenki poetyckiej by odnaleźć poezję w dobrym bluesowym kawałku, czy innych. A Jolka, Jolka pamiętasz Budki Suflera? Jakie to epicko- grafomańskie jest. Ulubiony fragment mego męża brzmi: z autobusem arabów zdradziła go… Można tylko mruczeć z zadowolenia.
Tańczyłam! Robiłam performance, a synowie patrzyli na mnie i mieli ubaw. Jak ja kocham taniec! Później przypomniałam sobie, że w telewizji będzie program Taniec z gwiazdami. Jest to jedyny program z serii ‘reality’ i ‘celebrity’, który oglądam. Chętnie wzięłabym w nim udział. Telewizor nie jest podpięty tak jak trzeba, antena wisi na drucie i kręciłam tą antena by złapać program. Lubię te choreografie w których jest więcej tańca, niż show.
Nie mamy internetu nadal, nie siedzę i nie czytam przy kompie, tylko zasiadam by pisać. I to jest pozytyw. Piszę ten dziennik, myślę o opowiadaniu, chyba w końcu je napiszę (w mej głowie jest cudne, trudno będzie tak przelać na papier).
Uważam , że mam talent do wybierania tytułów. Tytuł wymyślonego ostatnio opowiadania będzie następujący: Elvis w szafie. Następnie Mydełko Fa. Mój wcześniejszy zbiór nosił tytuł Maski teraźniejszości. Niewydane książki, to: Umrzeć na U2, A Będziesz Mój. Tylko do mojej książki historycznej nie mam tytułu, roboczo nosi: Cecilia Sacullotti, od głównej bohaterki.
Z wydawnictw cisza.
Słuchajcie. Gdybym nie była podszyta pisarstwem, to nie tworzyłabym tego wszystkiego. Nie pisała o tym, nie wymyślała, tworzyła, przeżywała.
Idę spać. Padam.
02.05.2015
Ważyłam się w aptece. Schudłam dwanaście kilo w trzy miesiące. Tym turbo spalaczem jest nadczynność tarczycy. Nie polecam.
Jestem zmęczona. Dziecko od dwóch tygodni budzi się po pięć razy w nocy.
Księżna Kate urodziła córeczkę. Gratulacje. Ale ta cała histeria wokoło royal baby to przesada. Dwa lata temu było jeszcze gorzej. Pielęgniarka popełniła samobójstwo. Ci wszyscy koczujący pod szpitalem; czy nie widzą, że co dzień rodzi się wiele dzieci, a na niektóre z nich nikt nie czeka, nawet właśni rodzice? Gdyby ci wszyscy spragnieni tej dobrej nowiny adoptowali po jednym dziecku, wszyscy by na tym skorzystali.
Ludzie! Przecież temu dziecku niczego nigdy nie będzie brakowało! Dostatek, luksus, znajomości; pozna ludzi i zobaczy miejsca o których inni mogą tylko pomarzyć.
Wiem, nie to jest najważniejsze w życiu, a miłość. Ale ono może mieć to i tamto, a niektórzy tylko ‘to’. Mój mąż mówi, że ta histeria to brytyjska specyfika i my nigdy tego nie zrozumiemy.
Upiekłam carrot cake, czyli ciasto marchewkowe, bardzo popularne w Anglii! Zupełnie przypadkiem, to nie na cześć księżniczki.
Po łbie pałęta mi się kawałek Abby: One of us.
Agnetha z Abby ma wrażliwość Marilyn Monroe, a Britney Spears ma bardzo podobny uśmiech do Marilyn. O, napisze jeszcze kiedyś o niej.
03.05.2015
Szóstego maja będę mieć usuwanego zęba mądrości. Już drugiego. Rozbija mnie to. Boję się. Po usuwaniu pierwszego już się dygam, wtedy podeszłam do tego na luzie, a potem okazało się, że o mało szczęka mi wypadła z zawisów. A teraz?
Jestem już świadoma tego co mnie czeka i boję się.
Strach ludzki przed dentystą jest tak pierwotny i uniwersalny.
04.05.2015
Jest godzina dwudziesta trzecia trzydzieści dwa, usiłuję pisać. Nasze mieszkanie na ostatnim piętrze jest gorące, zwłaszcza kuchnia, w której teraz jestem. Słodziak budzi się często, nie wiemy dlaczego. Jak był młodszy, lepiej spał, a teraz się wybudza, chodzimy niewyspani i niecierpliwi. Zwłaszcza ja jestem ta niecierpliwa, bo czekam na wieczór, by pisać. Zrobiłam kolację, pomyłam gary i rozwiesiłam pranie oraz załadowałam bęben pralki na juto z kolejną porcją prania. Czytam to, co napisałam wcześniej, ale zasypiam. Nie z nudów, a zmęczenia. Walczę, ale czuję, że się poddam. Nie ma sensu w takim stanie pisać, mózg na innych obrotach pracuje, jeszcze klapnę głową na klawiaturę i przypadkiem jakąś część tekstu wykasuję. Powinnam archiwizować to co piszę, ale moje usb wcięło, nie możemy się jeszcze do końca tu odnaleźć, zwłaszcza w dużym pokoju. Mąż mi pochował. Dobrze, że nie mnie, a tylko usb.
Wymyśliłam nowe opowiadanie, pt.: Maj. O kobiecie, która wpatruje się w ogród zza okna tarasu, zza szyb. Wszystko wkoło rozkwita, ale ona jest jakby martwa. Wszystko się zmieniło od ostatniego dnia. Poznała diagnozę. Rak jajnika. Pokazać tę dychotomię przed i po.
Przeczuwam, że po erze na grube knigi i kryminały wraca czas na krótkie formy: opowiadanie, nowele, esej. Ciekawa jestem, czy dobrze wieszczę. Oczywiście, pewnie się przekonamy. A jest dwa tysiące piętnasty rok.
06.05.2014 Aj! 2015!
Łapię się na tym, że co rusz wpisuję tu datę 2014 rok, a jest 2015, a ja nie zdążyłam tego zauważyć. Może to wynika z tego, że jestem w domu na urlopie, a nie w pracy, gdzie daty były obligatoryjne.
Powinnam być po zabiegu usunięcia konfliktowego zęba mądrości, jednakże nie jestem. Trochę się cieszę, że siedzę przed komputerem bez bólu, z drugiej strony miałabym to za sobą. Nie byliśmy wstanie wstawić się tam rano, po kolejnej, acz prawie całkowicie nieprzespanej nocy. Słodziak, acz bardzo słodki, bardzo niespokojny. Wyżynają mu się ząbki, dwójka na górze i dole po tej samej lewej stronie. Do tego złapał katar. Budzi się co trochę, a ostatnie dwie noce były pod tym względem tragiczne. Zasnęliśmy jak świtało, a że nasze osiedle spowiły grube deszczowe chmury, przy spadających strugach deszczu nie usłyszeliśmy budzika, co zdarzyło nam się dopiero drugi raz wspólnie. Deszcz zagłuszył go, a nas sfatygowanych po nocy ukołysał do snu, jednak nie na długo, bo Słodziak się obudził i stwierdziliśmy, że nie zdążymy się zebrać. Co prawda, gdybym ja sama umyła zęby i pognała na łeb i szyję, może bym zdążyła, jednak w warunkach ulewnych opadów atmosferycznych, na czczo, nie miało to sensu. Po takim zabiegu nie ma możliwości normalnego jedzenia, do tego ból, przynajmniej przed powinnam była zjeść porządne śniadanie. A tak? Zresztą jak by to wyglądało po zabiegu, obolała, nie mogąca dźwigać, a dziecko trzeba dźwigać stale, no byłoby ciężko. Mąż zamiast pójść spać, walczył z remontem do drugiej w nocy, no a dalszy ciąg pobudek zafundowany przez Maleństwo już znacie. Starszy Przystojniak też nie poszedł do szkoły, gdyż dopadła go infekcja gardła. Wszyscy jesteśmy obolali, niewyspani, rozdrażnieni. Ja poirytowana do tego tym, że moja sytuacja na rynku wydawniczym martwa, co nieuchronnymi krokami zbliża mnie do powrotu do pracy. Nie chcę! Nie to, że jej nie szanuję, bo z niej żyjemy, ale to nie jest to, co chcę robić, do licha! Kiedy mam to zmienić, jak nie teraz? Właśnie to buzuje we mnie, i pomimo, że jest wpół do jedenastej w nocy i nie jestem całkiem przytomna, zasiadam do komputera. Muszę walczyć, muszę pisać! Tylko poprzez pisanie, posunę się o pół kroku do przodu. Tylko pisząc, zbliżę się do mojego celu. Nie ma co biadolić, tylko trzeba pisać, no i promować siebie, nagłaśniać, zachwalać to, co się zrobiło. Dlaczego rynek jest tak nieprzychylny debiutantom? Dlaczego wkoło mówi się o autorach kryminałów w mediach, bo na podstawie ich książek powstają scenariusze filmowe? Rynek wydawniczy ma się równać sprzedaż? Komercjalizacja. Brakuje bezinteresownego mecenatu. Wydaje mi się, że są układy i układziki. Ten popiera tego, bo znajomy go poprosił, bo ten drugi dla pierwszego zrobił kiedyś przysługę, bo tak jest łatwiej, bo tak jest modniej; i.t.p. Znajomy znajomego, ręka rękę myje, niepisane, szemrane układy, dziennikarka udziela noclegu pisarzowi, wzajemne korzyści, ale promocja drugiego. Nie wiem czy wydawcy są tak leniwi i nie chcą podejmować ryzyka, czy tylko opłaca się drukować amerykańskie i skandynawskie przekłady? Czy chodzi o to, by wielką reklamę kręcić obcojęzycznym pisarzom, a w Polsce kisić się we własnym, utartym sosie, bez nowych smaków? Czuję bezsilność, trochę żalu. Wiem, że do końca jeszcze tak nie zawalczyłam, ale jak skończę książkę i zbiór opowiadań, to ruszę z ofensywą. Wyślę ją do wszystkich, nawet najmniejszych wydawnictw, napiszę listy polecające, prześlę recenzje. A jak nie będzie odzewu, postaram się wydać je półprywatnie, bo i takie wydawnictwa powstają, z taką ofertą. No, a potem powysyłam maile do dziennikarzy działów kulturalnych różnych gazet, z informacja o nowości i z prośbą o rzucenie okiem. Być może ktoś się obudzi z letargu i zauważy interesującą nowość. Wystarczy trochę szumu, reklamy, no i szczęścia, a dalej się potoczy. Oczywiście każdy z tych pisarzy szczęśliwej bądź nie wypromowanych, pracowało na swój sukces, z tym, że jedni bardziej, a inni mniej i to jest ta różnica. Bolesne jest to kiedy ten wielki balon reklamy, nie zawsze jest zasłużony. Media są pazerne, ale wybiórczo.
Czy wiecie, że pisanie to praca w samotności, w pojedynkę, bez kontaktu z żywymi ludźmi, a papierowymi postaciami, jednakże, jeśli to się kocha, to jest to najcudowniejszy czas, pełen akcji i obfity w przeżycia wewnętrzne, bardzo budujący: zaryzykuję stwierdzenie – wraz z rozwojem słowotwórczym wzrasta rozwój osobisty: mentalny i duchowy, wielowymiarowy.
Nie mówię nikomu, że aktualnie piszę, tzn. mąż i syn wiedzą, ale zachowują to dla siebie na moją prośbę. Jest to śmieszne kiedy trzydziestodwuletnie kobieta, z dwójką dzieci, domem i pracą roi złudzenia, bajki o pisaniu, gorzej, utrzymywaniu się z tego. Dla tych, którzy nie kumają tego co mi w duszy gra i tego, że to nie mrzonki, a moje plany, które coraz bardziej konsekwentnie realizuję, jest to bajanie, fantazjowanie, być może niedojrzałość i niskie poczucie odpowiedzialności za dzieci. Dla większości pewnie wypociny, bo dziewczyno, skoro żadnych złotówek z tego nie masz, to po co marnujesz czas? Dlaczego żyjesz złudzeniami, a nie rzeczywistością, tak jak ten Kowalski, który przed każdą kumulacją w lotto podnieca się, co zrobi jak wygra, a tak naprawdę po losowaniu zostaje z ręką w nocniku? Tak samo jak ty, żyje złudzeniami. Odpowiem: ok. Tylko, co jak ten Kowalski statystycznie kiedyś wygra? Jest to możliwe, dlatego moje zaistnienie pisarskie też ma taką szansę, może jedną na milion sześćset ileś tam obywateli, jak mówi rachunek prawdopodobieństwa, ale ma.
Całkiem poważnie. Nie mam ochoty na ten temat gadać po próżnicy. Za stara jestem. Zbyt długo o tym nie mówiłam, bo, kiedyś dawno temu, to klepałam na okrągło, że chcę pisać. Teraz nie klepię, a realizuję to, o czym mówiłam. Tak naprawdę, to jest moja sprawa. Dojrzałam do tego, że moje porażki i zmagania są dla mnie, a nie rodziny dalszej. Dla rodziny to powinny być sukcesy, bo tylko wtedy popatrzą na ciebie jak na człowieka, a nie ufoludka. Brutalnie, ale prawdziwie. „Bo, przecież Ty… Co możesz mieć takiego do napisania… dziecino”- aż ciśnie się na usta niektórym, a ja z tych ust umiem wiele wyczytać.
Dla mnie pisanie jest przyjemnością, ale i pracą. Nieprzymuszoną, wybraną z własnej woli. To ja ustalam wyzwania, wynajduje czas, pracuję- tworzę i rozliczam się z tego przed sobą. Nagrodą są rozbudowujące się teksty i satysfakcja z pisania oraz nie umierająca nadzieja. Nadzieja – to jest bardzo dużo dobrego, chciałabym, aby zawsze była. Jest potrzebna.
Do jasnej ciasnej! Czy wiecie co jest nie tak, kiedy kursor w trakcie pisania przeskakuje wam po tekście? A potem trzeba łapać go i rozklejać nieidentyfikowane wyrazy, co spowalnia, utrudnia pisanie. Szlag by trafił, tfu, to cholerstwo…
Dzisiaj też trafił mnie szlag, kiedy jednym uchem złowiłam program z telewizji z sąsiedniego pokoju, robiąc zapiekanki. W skrócie, kobiecie z Wrocławia odebrano dzieci, bo była otyła i biedna. Ale ta sama kobieta opiekowała się chorym ojcem. Panie z MOPSU i sędzina zrujnowały psychikę dzieci, które wisiały na płocie placówki zastępczej i błagały matkę, aby je stamtąd zabrała, bo one mogą spać nawet na podłodze, byle z mamą. Nie wiem, ale sądy z wymiaru sprawiedliwości stają się domiarem niesprawiedliwości. Bieda? Czasem nie jest winą pojedynczego człowieka. Jeśli taki rodzic samotny znajduje się w trudnej sytuacji, państwo powinno pomóc, i nie mówię o zasiłku, a pomocy w znalezieniu pracy, po to by móc stanąć na nogi. A tak państwo dba tylko o interes rodzin zastępczych, by kręcił się interes. Znieczulica, nieuctwo! Czy wiecie, że do wielu zawodów nie ma przeprowadzonych badań psychologicznych pod kontem weryfikacji kandydata, czy nadaje się do tego? Tak jest w przypadku, np. psychologów, pedagogów. Często są to osoby przypadkowe, bo poszły na takie studnia i choć nie nadają się, to ciągną, bo gdzieś pracować muszą. Brakuje empatii. W Mopsach też jest wiele osób przypadkowych, po znajomości, które później kursami i studiami za kasę niby nadrabiają dla posady. Ale nie mają ani predyspozycji, często wiedzy, a do tego są nieżyczliwe, złośliwe lub są ignorantami kompletnymi! Co tu dużo mówić, dyletanctwo kwitnie. Zróbmy coś z tym, proszę WAS.
07.05.2015
Mam dobrą passę w pisaniu. Gdybym w przeciągu dnia mogła usiąść, miałabym więcej tekstu. A tak mam już dwadzieścia pięć stron czcionką numer jedenaście. Nieźle, co? Ciekawe ile napiszę i finalnie ile tego będzie w grudniu. Bo planuje się tutaj frustrować do końca roku.
Gość o nicku ParalitykPaliFajkeWodną zarzuca mi, że piszę w kółko o tym samym. Drogi ParalitykuPFW dziękuję, że mnie uważnie czytasz. Ale jak sam tytuł wskazuje, że się frustruję, a najbardziej frustrują mnie rzeczy niezmienne w moim życiu, więc z przykrością musze stwierdzić, że jeżeli nic nie drgnie lub się nie zmieni, to wciąż odnajdziesz tu moje frustracje o różnym natężeniu. Sorry, taki mamy klimat, pozwól, że zacytuję klasyczkę Bieńkowską.
08.05.2015
Nie jestem w stanie odtworzyć tego, co się wczoraj w nocy ze mną działo. Wpadłam na super pomysł. Tak mnie podekscytował, że nie mogłam zasnąć. Trzeba mi było wstać i to zapisać.
Chodzi o moje myślenie… Kiedy tradycyjne metody zawiodą, mam na myśli wydawanie droga tradycyjną, to mogę wziąć sprawę w swoje ręce. Słyszeliście o self-publishingu?
Zwyczajnie, planuję założyć moją stronę autorską i oprócz wpisów blogowych, sprzedawać moje nowości- książki w postaci e-booków. Nie jest to nie wiadomo jak innowacyjne, bo widziałam u niektórych blogerów takie próby, zwłaszcza tych medyczno- witalnych na tematy zdrowotne. Niektórzy sprzedają na Amazonie.
Większość wydawnictw to molochy o piramidalnej budowie, którym nie opłaca się wydawać debiutantów, by na tym nie stracić. Koszty wydania wzrastają: od edytorów, po grafikę, drukarnie i dystrybucje, nie mówiąc- reklamie. Im musi się to opłacać, stąd tak wiele jest w nich asekuranctwa, lubią drukować to, co lubi się sprzedawać, najpewniej nowości uznanych już autorów, czy też autobiografie, książki dla dzieci napisane przez gwiazdy prowadzące telewizję śniadaniową; bo liczy się samo nazwisko, które już jest dźwignią handlu. Nie liczy się już tak bardzo co, tylko kto sygnuje dzieło.
Zdaję sobie z tego sprawę, że do mojej strony autorskiej większość nie dotrze, ale będę miała możliwość dzielenia się tym co piszę, a może i parę groszy wpadnie na konto. Akurat postęp bardzo sprzyja takim jak ja. Jeśli do dziesiątego czerwca żadne z wydawnictw nie odezwie się w sprawie bajki, to ona będzie pierwszą, którą wystawię. Nie będzie wygórowanych cen, za bajkę piętnaście złotych. Następnie chcę udostępnić zbiór opowiadań i tu cena będzie około dwudziestu złotych. Ale jeśli napiszę książkę historyczną, tę, którą piszę już około dziewięciu lat i jeśli ją skończę to cena będzie adekwatna do pracy ok. czterdziestu złotych. Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli jest się tanim, samych siebie się nie ceni, to nie docenią cię pozostali. Bo ceni się to, co jest drogie. Ale ja nie chcę oszukiwać ludzi. Darmowo będą dostępne pierwsze rozdziały książek, bądź jedno opowiadanie – wtedy nie zakupią kota w worku.
Trzeba mi było wcześniej o tym pomyśleć. A nie teraz… Lepiej późno niż wcale.
Dzisiaj robiłam spontaniczne zdjęcia na stronę. Zależy mi, aby stronę zrobić tanim kosztem, nie więcej niż za pięćset złotych, bo na więcej mnie nie stać. Może znajdę jakiegoś młodego, chętnego informatyka; przeczeszę internet w tej sprawie.
Lubię te momenty podniecenia, wiary we własne pomysły i ich powodzenie! Aby ten zapał nie opuszczał mnie na długie momenty, nie trwał tyle co wypalenie zimnego ognia, a tyle co powolne napełnianie kapiącymi kroplami deszczu beczki. To pomaga, cholernie motywuje kiedy jest się na fali.
Opowiadania, myśli na temat strony, pisania, również dzisiaj mnie prześladują. Dwa opowiadania właśnie mam już ułożone w głowie, i za chwilę zabieram się za napisanie pierwszego z nich. A jest godzina dwudziesta trzecia dwadzieścia siedem.
Niektórzy psychologowie mówią, że kiedy nie ogarniasz życia, to znaczy, że nie ogarniasz czasu. Dlatego kiedy okiełznasz czas, poczujesz, że masz we władaniu własne życie i kontrolę nad nim.
A więc chodzi o organizowanie się, o planowanie, stwarzanie list na papierze, bądź w głowie i ich realizowanie. Poczucie sprawczości. W części się zgodzę. Ale życie nie jest taką sztuką, która przebiega według planu, listy. Sama chciałabym je mieć takim uporządkowanym, ale się nie da, gdy nie jest się samemu. Wszystkie listy znikną, kiedy dziecko jest chore na przykład. Trzeba umieć być flexi. Ja plany głównie mam w czaszce. Od wielkiego dzwonu zapiszę je na kartce, i wtedy nie pragnę ich ni mniej, ni bardziej.
Na koniec wracając do mojej strony internetowej, chcę się za nią zabrać w czerwcu. Za miesiąc. Wow! Wyjdę ze strefy cienia, wreszcie… Ale przedtem intensywne pisanie. Zobaczymy, ile da się napisać w miesiąc. Oczywiście, będę tu meldować postępy. A teraz zabieram się za opowiadanie.
09.05.2015.
Godz.02.16
Napisałam dwa opowiadania. Hurra!
11.05.2015.
Słodziak ośmioipółmiesięczny powiedział do mnie: mama. Siedział w foteliku w kuchni i w momencie kiedy się schylałam po niego, tak mi powiedział. Chciał, aby wziąć go na ręce. I to nie są jego pierwsze słowa. Pierwsze było: dziadzia, potem baba, następnie tata, a na końcu karmicielka: mama. Jeszcze zostało mu do nauki: brat. Ogólnie wszystkie sylaby mówi, od maluśkiego kiedy mówił: le, zawsze wtedy kiedy chciał piersi, naprawdę to było świadome, bo przy tym szukał jej w mojej bluzce i mówił: le. Nie było płaczu, tylko – le, nawet z krzykiem i pretensją. Nie ma problemu z mową, ale Starszy też nie miał. Jako roczne dziecko mówił zdaniami, jak czytałam książeczki które znał, to jak zaczynałam wierszowane wersy, to on kończył. Książki, dużo zabawy klockami, dużo uwagi i są efekty, chwaląc się nieskromnie, jako sześciolatek poszedł do szkoły, a obecnie czwartoklasista jest olimpijczykiem w skali krajowej.
Nie chcę zbyt dużo tu pisać o samych dzieciach, bo nie ma nic gorszego dla innych niż przechwałki na temat cudzych dzieci. Gdybym tu miała pisać tylko o dzieciach, to ten dziennik powinien się nazywać: od kołyski do Harvarda.
Nie o to mi chodzi. Oczywiście zapisuję tu takie momenty, dla mnie ważne: jak pierwsze mamo, czy pierwszy ząbek. Ale jednak bardziej piszę o dzieciach w kontekście zmagania się z wielowymiarową rzeczywistością. Próbuję odpowiedzieć na pytanie jak być dobrą , uważną mamą, i do tego spełniać swoje marzenia. Jak to robić, by nie działo się to kosztem dzieci. Co jest korzyścią dla dzieci: szczęśliwa mama, czasem zajęta i niewyspana, czy mama zmęczona, zobojętniała na inne sprawy, ale cały czas dostępna, w stu procentach poświęcająca swój czas dzieciom, nawet wolne chwile oddająca dzieciom, np. kiedy zasypiają, to ta mama prasuje im ciuszki.
Ja zrezygnowałam z takich głupstw jak prasowanie, no chyba , że to akademia i biała koszula do garnituru, to wtedy tak; ale reszty ubrań nie prasuję. Kiedy pranie się starannie powiesi na suszarce, to naprawdę nie jest wtedy wymięte. I ważne, aby przedtem obroty pralki nie były zbyt wysokie, np. osiemset obrotów na minutę. Wykonuję rzeczy istotne, ale nie bawię się. Nie cackam się na przykład ze sprzątaniem. Kiedy zadbam o zakupy i potrawy oraz żeby mieli czyste ciuchy, to resztę czasu wolę poświęcić im, pośmiać się z nimi, pogadać, pobawić niż pucować , prasować, dopieszczać, by mieli wkoło idealnie. Wolę te trochę energii zostawić na pisanie.
A kiedy trochę już sobie popiszę, to wtedy moje baterie się ładują. Jestem bardziej cierpliwa, naprawdę!
Na przykład dzisiaj już chodziłam niezadowolona, że wczoraj nic nie napisałam. Jak struta. Mam wrażenie , że nie wykorzystuję czasu, urlopu; że nie pracuję na zmianę nie tylko swojej, ale również dzieci egzystencji. A wiem jaki potencjał we mnie drzemie. Przeczytałam napisane przeze mnie dwa opowiadania, które były wcześniej przemyślane, no i są bardzo dobre. Naprawdę. Napisałam je z łatwością, dosłownie tak jakbym recytowała tekst. Błyskawicznie i dobrze. Kocham takie chwile. Niestety nie zawsze jest taka łatwość, nie zawsze efekty są tak zadawalające. Czasem zastanawiam się nad niektórymi wersjami akapitu czy zakończenia, ale bywają momenty objawienia, kiedy tekst zapisuję, bo lektor dyktuje mi go w głowie. Tak jak w disnejowskiej bajce: jest aniołek i diabełek, którzy podpowiadają, tak i ja czasem mam lektora, który precyzyjnie podaje mi tekst.
Dlaczego wczoraj nie pisałam? Bo były wybory prezydenckie. O osiemnastej pojechaliśmy zagłosować. Później oglądaliśmy wieczór wyborczy w TVP 1. Około dwudziestej drugiej włączyłam kompa, ale nie mogłam się skupić. Co chwila biegałam do telewizora i słuchałam komentarzy. Otworzyłam bajkę, przeczytałam ją , bo dawno tego nie robiłam i chciałam po czasie zobaczyć, czy nie ma błędów, sprawdzić czy jest dobry rytm podczas czytania. Jest.
Co do wyborów, wahałam się do ostatniej chwili na kogo zagłosuję pomiędzy trzema kandydatami i dodam tylko, że nie głównymi.
Co do Bronisława Komorowskiego, to już dawno, kiedy odmówił udziału w debacie, wiedziałam, że to jest starzał w stopę. Jednak wielu ludzi ją oglądało, ja także i zasiadłam do telewizora z przeświadczeniem, że to ona wyklaruje na kogo zagłosuję. Przez samą nieobecność nie zaprezentował się zwyczajnie, po drugie pokazał arogancję, jak gdyby prezydent nie mógł się zniżyć do poziomu debaty z kandydatami.
Czarę goryczy według mojej oceny była jego wypowiedź następnego dnia, że debata była żenująca i ręka boska go broniła, ŻE TO NIE BYŁA DEBATA, A EXPOSE. Nie uważam debaty za żenującą, szkoda, że pan prezydent nie ocenia tak swojego zachowania w parlamencie Japonii, w którym jego delegacja nie zachowała się jak dyplomacji przystoi, a jak dzieciarnia.
Expose nie expose, mógł wygłosić własne, tak jak pozostali. Uważam, że bardzo sobie tą odmową zaszkodził.
Przesadził po ogłoszeniu wyników, że w przemówieniu od razu mówił o chęci wzięcia udziału w debacie, której wcześniej tak unikał. Zrozumiał swój błąd? Mógł poczekać z tą gotowością przynajmniej do dzisiaj. Nagle się wszyscy obudzili i chcą realizować postulatu Pawła Kukiza, bo zdobył on tak duże poparcie.
Polityka jest bardzo brudna, a niestety ma tak duży wpływ na nasze życie poprzez gospodarkę i ustawy społeczne. Jesteśmy w systemie i od niego zależni. Popieramy bądź nie, ale sztab ludzi. I to my ich utrzymujemy!
Jest dwudziesta trzecia czterdzieści sześć. Biorę się za nowe opowiadanie.
12.05.2015
Godz.03.05.
Kolejne dwa opowiadania gotowe!
13.05.2015
Godz. 02.24.
Napisałam opowiadanie. Jestem głodna, zaraz zjem kanapkę z dżemem. Tak trzymać.
Godz.22.47.
Właśnie zakończył się drugi półfinał Ligii Mistrzów. Real kontra Juventus. Kibicowałam tym drugim i obstawiałam, ze wygrają. Wow, udało im się, bo uzyskali wynik 1:1, ale u siebie Juve wygrało 3:2. Finał: Barcelona- Juventus. Kibicuję Juve, mając w domu 'death’ fana Barcelony – Przystojniaka.
Zadowolona jestem z ostatnich postępów w pisaniu.
Mogłam wcześniej wpaść na te krótkie formy, miałabym dzisiaj stosy opowiadań, a nie żyłować się powieścią historyczną, która wprowadzała mnie w dużą stagnację. Miałam momenty dużego z nią zbliżenia i z chronologią, historią, ale za każdym razem odchodząc od tego na dłużej, wszystkie wcześniej wyłapane niuanse gdzieś mi uciekały, zapominałam. I tak się działo cyklicznie. Na razie odchodzę od niej świadomie i nie zamierzam się łajać. Skończona bajka, być może pojawi się kolejna część, pisana powieść współczesna plus opowiadania- to i tak dużo jednocześnie, przywołując wcześniejsze okresy. Często pisałam zrywami, ale ostatnio moja determinacja mnie samą zdumiewa, piszę do trzeciej w nocy.
Podoba mi się ta dyscyplina, obowiązkowość. Niedawno właśnie miałam przemyślenia na jej temat. Wspominałam czasy ogólniaka do którego dojeżdżałam. Kiedy miałam siedem lekcji to byłam w domu dopiero o szesnastej, potem jakiś obiad i zanim się zabierałam do lekcji, bywało późno. Nie raz było tego dużo, wypracowanie, etc. Pisało się do nocy, jak trzeba było przynieść gotowe na następny dzień. Wisiał nad nami – uczniami tak zwany- bat i człowiek potrafił się bardzo zmobilizować. Niemożliwe stawało się możliwe, człowiek tak się sprężał, że czas ulegał kondensacji i się wyrabiał.
Sama sobie chcę narzucić taki rygor. Przynajmniej jedno opowiadanie dziennie stworzyć.
Jak na razie piszę, nawet dwa opowiadania niekiedy. Piszę jak w transie. Czuję, że tylko ta moja praca ma sens. Czuje, że właśnie pisaniem jestem w stanie coś zwojować dla nas wszystkich. Wiem, że nie mogę lekceważyć, marnować tego powołania, które tak silnie odczuwam.
Zrobiło mi się zapalenie spojówek, zwłaszcza w prawym oku, od kompa. Już diagnozuje się sama. Mąż też miał. Zostały mu krople, to wykropię w swoje chore oczy. Szkoda mi czasu na głupstwa, np. dzisiaj wzięłam prysznic, a już głowy nie umyłam, bo dwa mycia, odżywka, rozczesywanie… Nie chcę teraz czasu tracić, bo musze popisać. Dlatego na głowie mam kołtun spięty klamrą i opaskę. Nie rozmieniam się na drobne. Działam.
14.05.2015
Godz.23.52.
Przed chwilą przeczytałam wszystkie napisane przeze mnie ostatnio opowiadania. Dobre. Podobają mi się, naprawdę. Wewnętrznie jestem uhahna, czyli bardzo zadowolona z tego, że tak dobrze mi poszło.
Napisałam wszystkie opowiadania, które miałam już wcześniej w głowie. Teraz czekam, aż przepłyną kolejne. Choć już dwa, widzę daleko na horyzoncie. Pozwolę im dopłynąć.
Nadal rozmyślam o autorskiej stronie. Poszukuję firmy, która zrobi mi stronę, najlepiej studenta informatyki… Nie jest to takie proste.
Napisałam do gościa z moich okolic, bo prowadzi firmę z dostawą internetu i sprzętu komputerowego, okazało się, że samych stron de facto nie tworzy, ale współpracuje z firmą, która je wykonuje na zamówienie, ale koszt około trzech tysięcy złotych. Dla mnie jest to cena zaporowa, ale pilnie poszukuję nadal, bo bardzo mi zależy.
Zanim znajdę, a potem zanim ustalimy projekt i w końcu nastąpi realizacja, to też miną tygodnie, a ja nie chce czekać długo, bo w sierpniu kończy mi się urlop macierzyński.
Siedziałam na internecie w telefonie, ale jest niewygodny w takim szukaniu. Nie mamy jeszcze w mieszkaniu stałego łącza, może już jutro będziemy załatwiać ten internet. Mamy na oku firmę działającą na naszym osiedlu.
Napisałam dwie zakładki na stronę: współpraca i poznaj mnie. Stworzyłam to z lekkością i efekty są zadawalające.
15.05.2016
Kosiarki poszły w ruch.
Wiosna. To jedno mnie irytuje, kiedy budzi się wiosna.
Kto to widział, ażeby ogromne połacie trawników ścinać małymi, ręcznymi kosiarkami, które emitują niebywały hałas, przy tym taki delikwent – operator – cały dzień wymachuje tą kosiarką na prawo i lewo z słuchawkami na uszach (nie wierzę w ich skuteczność), lepszych ćwiczeń nie znalazłby na siłowni. Gorzej, na boisku koszą tak trawę! Dlaczego, gdy byłam dzieckiem wjeżdżał traktor z kosiarką i za pół godziny boisko, łąki były ścięte?
Ryk kosiarki od rana do nocy… Piski dzieci na rolkach, rowerkach, dobiegające z podwórza. To jeszcze wytrzymuję, ale siedzących panów pod moim balkonem na ławeczce wspólnoty, wznoszących bojowe okrzyki po wypitej gorzałce, już nie!
Zimo! Błogości moja!
Ciszo! Spokoju święty…
Można było żyć! Pisać! Funkcjonować. A teraz nawet okna nie można mieć otwartego, bo sączy się ten alkoholowy jazgot do domu, ten ryk i smród spalin…
Rozpraszacze. I te promienie słońca, bez rolet nie do wytrzymania….
Jesienne słoty! Szarugi, długie wieczory – gdzie jesteście?!
Wtedy odnajduję spokój. Senność także.
Ale tak jak wtedy mi się piszę, to nigdy.
16.05.2015
Godz.00.33.
Napisałam krótkie opowiadanie.
Nie mamy pieniędzy, nie pisałam o tym tak wprost. Wiecie, schudłam tyle, a nawet nie mogę się tym nacieszyć, kupić ciuchów w mniejszym rozmiarze, dopasowanych, tylko stare wiszą na mnie. Bo nie mam forsy na nic dodatkowego, tylko na jedzenie, opłaty, pieluchy , ale nic ponad to. Jeszcze z jedzeniem muszę się wysilać. Aktualnie nie stać mnie nawet na oliwę z oliwek dobrej klasy, zamiast kupować chałę, używam do wszystkiego oleju rzepakowego za niecałe sześć złotych.
Przeprowadzka nas szarpnęła, malowanie. W dwóch pokojach na suficie wiszą żarówki, musimy kupić żyrandole, są jeszcze niedoróbki, które musimy zwalczać. Ale mieszka się zdecydowanie lepiej.
Żeby była jasność, nie mamy żadnych oszczędności, a długi; dlatego nasza sytuacja z dnia na dzień i miesiąca na miesiąc, od pensji do pensji się nie poprawi. Każdego miesiąca są te napięcia finansowe i będą nadal. Dzisiaj zapłaciłam za badania krwi sto sześćdziesiąt osiem złotych, nierefundowane. Na wtorek potrzebuję stówę na wizytę do endokrynologa. Zbliża się Dzień Dziecka, mam dzieci i chrześniaków. I najważniejsze, za tydzień chrzciny Słodziaka. Skąd na to wszystko wziąć?
20.05.2015
Godz.22.19.
Boli mnie gardło. Ale dzisiaj przychodzę z inną refleksją. Kogo tak naprawdę interesują zmagania młodej matki, młodych rodzin o byt i spełnianie siebie? Kto chce czytać o takich problemach i ich rozwiązywaniu? Nikt?
Dlaczego promuje się książki o uzależnieniach od narkotyków, alkoholu; pijackie wizje, historie kaców mają być opowieściami o życiu?! Czy naprawdę chcecie czytać o delirium, o paranoikach, alkoholikach z wyboru, a nie ciekawsze są dla was losy osób, które centa nie wydadzą na alkohol, bo nie mają, bo im szkoda, bo wolą dziecku kupić bobo- fruta? Jak dzielą złotówkę na cztery, jak czarują potrawy mając tylko podstawowe składniki?
Co, nudne, bo to znacie? A chcecie czegoś innego: opowieści dewiantów, którzy patrzą na świat i ich nałóg staje się soczewką odbijającą nasze przywary, fałsz świata?
Chcecie ulżyć sobie i pomyśleć: inni mają gorzej!
Dlaczego prawda was nie interesuje? Życie codzienne, zwykłe, to dopiero są dylematy i dramaty. Gotowe scenariusze.
21.05.2015
Z końcówką ubiegłego roku widziałam reportaż o jednej rodzinie, która żyła w odległej wsi, z dala od sąsiadów. Rodzina ta składała się z małżeństwa i siedmiorga dzieci. Oczywiście głowy rodziny w nim nie było, alkoholika znęcającego się nad swoją żoną niepijąca. Problem polegał na tym, że to matka nie miała gdzie pójść z dziećmi. Czyli ofiara musi uciekać, ofiara zostaje ubezwłasnowolniona, poprzez kolejne ciąże, brak pacy, a więc jakiekolwiek własne środki pieniężne.
W programie były też panie z opieki społecznej, które znały sytuacje i matkę, no i broniły jej.
Matka relatywnie młoda, ładna i życiowo mądra. To ona się wypowiadała o swoim życiu mądrze i tak szczerze. Zapadły mi jej słowa w serce, kiedy powiedziała o tym jak w przeszłości wyobrażała sobie swoje życie. Nie sadziła , że nie będzie pracować i że będzie mieć tyle dzieci.
Mąż na początku małżeństwa nie pił. Dopiero z czasem wciągnął się w nałóg, aby podtrzymywać małżeństwo, żeby ona od niego nie odeszła, robił jej kolejne dziecko. Nałóg się pogłębiał, zaczęły się awantury, walka o pieniądze. Tak szczerze ta kobieta mówiła, że nie wyobrażała sobie swojego życia, że ono takie właśnie będzie.
Czyja to jest wina? Młodości, ich obojga? Nierównych szans rozwoju ze względu na pochodzenie, status i region?
Dla mnie jej historia jest uniwersalna, bo większość z nas nie wyobrażała sobie, że własne życie będzie właśnie takie. Zazwyczaj każdy spodziewał się czegoś lepszego, oczekiwał w duchu, że coś na niego czeka, coś dobrego, lepszy start. A tu nie jest lekko, jest gorzej niż się spodziewaliśmy. I jak tu nie stać się frustratem…? Oczywiście zamiast tylko konstatować i użalać się, można coś (niektórzy) z tym robić, samemu, i ja właśnie poprzez pisanie fedruję taki chodnik w moim życiu. Nie mówiąc o tym, że samo fedrowanie daje mi satysfakcję.
Jak już piszę o horrorze biednych dzieci, to w moim bloku, po przeciwległej stronie jest taka rodzina. Ojciec lekarz, pięcioro dzieci. Kraty w oknach. Dzieci już dorosłe, część w zakładzie, ale pozostałe znerwicowane, po prostu chore. Widuję dwóch synów, którzy muszą chodzić pędem wkoło osiedla i wypacać stres, przy tym gadają sami do siebie i ich ciało drży. Byłam świadkiem jak ten ojciec, gościu po sześćdziesiątce przyjechał z jednym z tych synów z zakupów i jak się do niego odnosił. On warczał i szczekał, skakał przy tym jak nazista, niemalże piana mu leciała z ust. Wyżywał się, gdzie i co jak ma wykładać ten syn z bagażnika samochodu. Traktował go jak eunucha, tragarza, śmiecia. A ten syn- wysokie bydlę, ani nie zająknął się przed swym ojcem tyranem.
Od dziecka będąc w takiej spirali terroryzowania, nie można być normalnym, słyszałam o biciu. I co ja mogę teraz zaradzić, jak te dzieci do szkoły nie chodzą, nie pracują, są zależne od ojca tyrana? Ten facet widział mnie i ani przez chwilę się nie maskował, a mój mąż , który był w domu na drugim piętrze, w toalecie, słyszał darcie się, więc wyobraźcie sobie, jakie to były decybele.
Niektórzy nie powinni się żenić i mieć dzieci.
22.05.2015.
Czuję się wypalona z pisaniem opowiadań na razie.To było bardzo intensywne doświadczenie z mojej strony.
Ze stroną nic nie robię, bo nie mam kasy, czekam na czerwiec, gdzieś po Bożym Ciele coś ruszę. Bo teraz i chrzciny, a potem mój występ w szkole syna z prezentacją mojego zawodu. Po co ja się zgodziłam? Teraz musze się przygotowywać na następny piątek. Fakt, jestem na macierzyńskim, ale w mojej pracy długi urlop jest stresem, gdzie wiele rzeczy się zapomina i trzeba sobie przypomnieć, a co dopiero ja po piętnastu miesiącach przerwy. Poza tym, żeby mówić płynnie, muszę to sobie jakoś ułożyć.
Z rzeczy pilnych musze jeszcze wystosować dwa pisma do sądu i to w trybie pilnym do dziesiątego czerwca, więc pewnie ze stroną nie ruszę wcześniej, a dobrze będzie jeśli w ogóle w czerwcu. Powiedzmy po dwudziestym drugim czerwca (sprawie sadowej) będę miała spokojniejszy umysł i zajmę się tym, choćby jako odskocznią.
Muszę jeszcze zaprosić dwie rodziny, które nie były jeszcze u nas w nowym mieszkaniu. Jednych może za tydzień, a drugich w Boże Ciało. Wychodzi na to, że co tydzień impreza. Sprzątanie, zakupy, gotowanie.
Jutro/dzisiaj myję dwa okna i ogarniam pokój , kuchnie i pranie. W sobotę gotowanie i pieczenie.
26.05.2015
Po prostu żyłam.
Chrzciny były piękne, z dzieckiem starszym, większym, bardziej świadomym to też ma swój urok.
28.05.2015
Bardzo wielu gości pozapraszałam, w sobotę będą jedni, w czwartek następni. W międzyczasie jest Dzień Dziecka.
Jutro mój występ w szkole, układałam go sobie w głowie, ale bardziej pójdę na żywioł.
Powinnam się przygotowywać, a ja przeczytałam właśnie swoje opowiadania, wczoraj kolejne do mnie przyszło i będę je teraz zapisywać, co tam. Jak ono już jest, to muszę je zapisać, bo pomysły bywają bardzo ulotne, a moja pamięć kapryśna. Poza tym, to wrażenie ogólne i świeże mnie poprowadzi i to sprawdza się, jak moja praktyka dotychczasowa pokazała.
29.05.2015
Godz.02.10.
Napisałam to opowiadanie.
Złapałam się na tym, że nie myślę już o tym, nie czekam tak na odpowiedź z wydawnictw w sprawie bajki.
Godz.21.47.
Prezentacja nad wyraz się udała. Dostałam dyplom za udział. Była mila atmosfera, siedzieliśmy w kole przy kompocie, w godzinę się zmieściłam z prezentacją. Spełniłam dobry uczynek. Mam dodatkową satysfakcję, bo jedna z dziewczynek powiedziała mojemu synowi, że twoja mama wygląda jak twoja siostra. Czyż to nie jest najpiękniejszy komplement? Fakt, urodziłam go mając dwadzieścia dwa lata i zawsze będzie miał młodą mamę choćby z tego powodu, ale sam młodzieńczy wygląd wynika z mojego schudnięcia oraz faktu, ze mam niefarbowane, długie włosy; takie czynniki zawsze odmładzają. Ale nie mogę przesadzać, przecież wciąż jestem młoda, trzydzieści dwa lata…
31.05.2015
Godz.00.58
Siedzę w kuchni przy laptopie z otwartym oknem i spuszczonymi roletami. Za oknem w ciszy kraczą czarne ptaszyska śmietnikowe. Jest ich dużo i jest trochę atmosfera jak w Hitchcocku. Nieopodal tego okna są potężne lipy, to właśnie na nich oraz dachach siedzą ptaszyska, które przegoniły wszelkie ptactwo mniejsze, jak chociażby wróbelki i jaskółki.
Chyba zamknę to okno, bo denerwują mnie ich odgłosy. Stresują mnie. Powietrze jest świeże, po burzy, chcę z pół godziny, a najlepiej godzinę popisać.
Wczoraj udało mi się do drugiej w nocy pisać, ale zaległości sądowe. Dzisiaj jeden list już wysłałam. Z głowy. Drugi jeszcze się odleży, sprawdzę go na chłodno i do piątku chcę go wysłać.
Brakuje mi czytania. Ostatnio przez te imprezy więcej gotowałam i sprzątałam, czasu na czytanie było tak mało. A jak już go znajdywałam, to wolałam pisać. Bez czytania czuję się totalnie wyjałowiona. Chyba wrócę do Sagi o ludziach lodu, bo stanęłam na tomie trzecim, ale w międzyczasie opchnęłam Boscy i nieznośni Anny Janko. Akurat każdy rozdział z biografią innej sławy, tak, że można było czytać wybiórczo, nie po kolei. Kupiłam tę książkę w kiosku, bo zobaczyłam na okładce nazwisko Mitchell, czyli dla niewtajemniczonych, autorkę Przeminęło z wiatrem. Książka, którą trzy razy przeczytałam jak dotąd. O jej biografii też co nieco wiedziałam, ale właśnie to nazwisko było moim imperatywem do zakupienia książki. Bardzo ciekawa.
O, nie! Tyle co zaczynam pisać i już zaczyna mi się chcieć spać. Niedobrze.
Jutro odpust u mamy. Jesteśmy zaproszeni na obiad. Może zdążymy do kościoła. Sukienkę mam już wyprasowaną. Zaczyna się ciąg imprez, który będzie trwał do dziesiątego czerwca. Znów czas przez to przeleci ze zdwojoną siłą.
Pisanie opowiadań wpłynęło negatywnie na ten dziennik, bo go zaniedbuję.
Polityka ukradła mi tyle czasu, przez te wybory prezydenckie, kampanie i debaty. Śledzenie tego i słuchanie – wyczerpując zadanie.
Idę spać, bo zasypiam na stojąco.
Godz.23.06.
Dzisiaj po północy napisałam: jutro odpust u mamy, a przecież to było dzisiaj. Wszystko się udało, pogoda była piękna, kluski na obiad wyborne. Miałam ochotę pójść na zabawę, no, ale z Maleństwem nie wchodzi to w rachubę. Wieczorem był kabareton w Sopocie i transmisja w Tv. Jako przerywnik wyszedł Maciej Maleńczuk (którego lubię) ze składanką Medley – dziewięć utworów – największych szlagierów minionych epok, coverów, które śpiewał również na sylwestrze w Krakowie. Wkurzyło mnie to, bo po pierwsze były to piosenki do tańca, po drugie chciało mi się tańczyć, po trzecie wkurzył mnie, bo on śpiewa odgrzewane kotlety, a pieniądze sypią mu się na konto. Jeszcze powiedział, że to były znienawidzone przez niego w młodości piosenki… A teraz śpiewa je i jakoś mu nie przeszkadza robić to pod publiczkę, chociaż ich nienawidził, bo nie wiem czy wciąż ich nienawidzi, kiedy tak chętnie je śpiewa. Ok. To, że śpiewa, to też jest praca, ale taki występ nie do końca wydaje mi się fair.
Zabolało mnie, że on jest tam, na scenie, a ja tu, na zadupiu, w lesie z wszystkim, z ochotą pójścia potańczyć, a zostająca z laptopem w mieszkaniu. Muszę działać… Do tego widziałam wczoraj wywiad z Emmanuelem Schmittem, który jak się okazało ma swój teatr, występuje w nim, pisze sztuki, a do tego napisał czterdzieści książek, dwadzieścia jest przetłumaczonych na język polski. Szczęka mi opadła. Robi i godzi te dwie rzeczy o których tu piszę, o których zawsze marzyłam, bo ta drugą działką było właśnie aktorstwo.
Przyznam się szczerze, że dotychczas nie czytałam jego książek, różne słyszałam opinie na ich temat, ale po wysłuchanym wywiadzie, muszę przeczytać choć jedną. Ciekawa jestem jego stylu, pomysłowości, sznytu.
Pisząc podjadam orzechy ziemne, ale musze przestać je jeść, bo już nakruszyłam wkoło, a i pisze się kiepsko, bo albo jedno albo drugie. Jem z tego wkurzenia chyba. Moja natura tancerki kopie mnie w duchu po moim zasiedziałym zadku: ruszaj do tańca, a żwawo! A żywo!
Ostatni frustrat Europy- odcinek czwarty- Kwiecień
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Kwiecień
25.04.2015.
Tak długo nie pisałam. Tak długo mnie tu nie było, tęskniłam. Cholernie tęskniłam za pisaniem. Rozrywało mnie od środka. Nie odtworzę tych wszystkich zdarzeń oraz myśli. Nawet nie mogłam dostać się do komputera.
Było ze mną bardzo źle. Trzynastego marca byłam u kardiologa, następnie dwudziestego marca u pani profesor endokrynolog. Nabawiłam się takiej nadczynności (będąc pod opieką lekarza) od momentu urodzenia Słodziaka, że omal nie wykitowałam. Kto to przechodził, zrozumie o czym mowa.
Choroby tarczycy, to dla mnie nie nowość. Wykryto mi ją w wieku piętnastu lat wraz z bardzo silną anemią. I przez te lata wiele udało mi się o niej nauczyć oraz poczuć na własnej skórze, jak są postrzegane.
W ogólnym dyskursie społecznym choroby tarczycy są lekceważone, chyba że guz, to co innego, ale Hashimoto, Graves- Basedowa- czyli zapalenie tarczycy. Są to choroby związane z hormonami, no , a ich gołym okiem nie widać, dlatego wielu ludziom taka choroba wydaje się byle czym, skoro objawy nie rzucają się w oczy. Poza tym tyle się słyszy o tarczycy- ktoś, gdzieś, coś miał z tarczycą – dlatego wydaje im się nieprawdopodobne, żeby z jej powodu czuć się tak słabo.
Doprowadziłam się do takiej nadczynności karmiąc piersią, pomimo, że w grudniu byłam u lekarza, iż w przeciągu trzech miesięcy mój wynik hormonu ft3 wyniósł ‘84’, gdzie norma jest ‘2-4’. Wyobraźcie sobie, nie móc wejść na drugie piętro bez przystanku, bo serce chce wyskoczyć, bolą kolana, a pot spływa po całym ciele. Mój puls wynosił sto trzydzieści trzy w spoczynku, poniżej stu dwudziestu nie spadał! Schudłam tak, że wszystkie ciuchy lecą.
Wyobraźcie sobie, że nie możecie jeść i boicie się jeść, bo z suchości skleja wam się przełyk, stale się krztusicie, zjedzenie byłe jabłka jest wyzwaniem. Nic was nie cieszy. Mamcie problemy ze snem. Jesteście wykończeni. Wszystko robicie na siłę, nic z chęci.
Do tego nadciśnienie… Być może odziedziczyłam w genach i przed porodem Słodziaka z cała mocą się objawiło i jest, i będzie. Ale też może być wynikiem rzutu silnej nadczynności A wiec mam trzydzieści dwa lata i biorę tabletki na nadciśnienie. Puls nie reaguje. Potem idę do innego lekarza z tarczycą, dowiaduję się o bardzo silnej nadczynności, muszę brać leki, co nie jest proste, bo po tabletce osiem godzin nie można karmić. Słodziak nie chce chwycić butelki- żonglowanie butelkami i mlekami, po miesiącu stresu, smutku, zaczynam brać leki. I tak nie biorę zaleconej dawki, bo nie mogłabym karmić dwanaście godzin, bo tak duża dawka hormonów powinna być połknięta. A dwanaście godzin to jest zbyt długo dla Maleństwa bez piersi, gdyż zasypia tylko przy piersi lub na spacerku. Tutaj odpada mi w ciągu dnia godzina, dwie, kiedy wcześniej spał w domu, bo nie zaśnie bez piersi. Wychodzę na spacer, długi, aby się wyspał, bo jak nie, to jest marudny. A więc, na jakąkolwiek robotę ucieka mi czas, który kiedyś miałam. A jaki to był stres? Dziecko na piersi i nie chce chwycić butelki, a musi?!!! Poza tym dowiedziałam się, że w pewnym sensie byłam źle leczona, ponieważ przy nawrocie nadczynności dzisiaj zaleca się jej napromieniowanie radioaktywnym jodem. Polega to na odizolowaniu na dwa tygodnie od otoczenia, gdzie tarczycę się traktuje jodem radioaktywnym odpowiednio, teraz przy tak małym dziecku, nie wchodzi to w rachubę. Gdybym wiedziała wcześniej, to poddałabym się temu zabiegowi przed urodzeniem Słodziaka, gdyż Starszy jest odchowany. Kiedyś przy nawrocie nadczynności, głównie wycinali tarczycę, teraz ja napromieniowują. A ja? Z pięć, dziesięć razy już ją miałam. Gdyż moja choroba polega na wahaniu się, a to z nadczynności w niedoczynność. Serce to wykańcza, metabolizm też jest do niczego. Człowiek sam sobą jest zmęczony. Choroby tarczycy to też spadek po Czarnobylu (z ust lekarza).
Do tego niespodziewanie doszła przeprowadzka. Nadarzyła się okazja: lepsze warunki i tańsze mieszkanie. I moja choroba do tego. Wszystko na głowie męża, ja mam siłę tylko na opiekę nad dzieckiem, nawet gotować mi się nie chce, choć lubię.
Dobrze, że nie pisałam, bo przez tę przeprowadzkę tyle jadu, złości było we mnie, że potrafiłabym tu tylko syczeć. Ilość gratów była zatrważająca. Do dzisiaj porządkujemy, nie możemy dojść do ładu. To bardzo utrudnia życie. I pisanie. Nie mamy jeszcze internetu, wcięło ładowarkę do laptopa, wiec ten był martwy. Coś tam bazgrałam do zeszytu, ale to nie to. Już się przyzwyczaiłam do Worda.
Piszę trochę chaotycznie, ale taki sam chaos był we mnie i obok mnie. Rozumiecie, przez co przeszłam…
Na koniec spieszę donieść, że nie ma żadnej odpowiedzi od Wydawnictw. Do dziesiątego czerwca mam czas, ale już wątpię w to, że ktokolwiek do mnie napisze. No nic, wtedy wyślę książkę na Rozpisani.pl – jest to twór Wydawnictwa PWN- niby mają pomóc wydać, tylko pytanie: ile to kosztuje? Ktoś z Was wie?
26.04.2015
Zastanawiałam się, czy chcę być żoną, czy „ żoną przy mężu”?
Oglądałam na TVP regionalna wywiad z pisarka Grażyną Plebanek. Trafiłam przypadkiem i zobaczyłam go w połowie, trwała promocja jej nowej książki: Bokserka.
Plebanek wspominała swoja szkołę średnią, jak rozumiem początek lat dziewięćdziesiątych, gdzie w obiegu były stare, popeerelowskie dowody osobiste, z których dużo więcej można było wyczytać o właścicielu niż z dzisiejszych. Mamy tamtych uczennic miały w dowodzie wpisane zawody, tylko jedna wpisane miała adnotację: ”przy mężu”.
Jak to się ma do mnie? Ano ma.
Jeśli ja pójdę na wychowawczy, a potem rzucę pracę dla pisania (warunek: mąż musi zarobić na wszystko), to stanę się wtedy taką żoną ”przy mężu” dopóki nie zacznę zarabiać na pisaniu.
A teraz pytanie zasadnicze: kiedy mi się uda ”coś” wydać do kurki wodnej!?
Jest to balans. W pracy byłam niezbyt szczęśliwa, a ze względu na jej specyfikę nazbyt często przemęczona; gdzie tu pisać w takich warunkach, jak jeszcze jest rodzina?
Z kolei pracując zawodowo ma się oddech od przyziemnych obowiązków domowych.
Ma się inny, szerszy kontakt ze światem.
Rodzina śpi, a ja piszę. Boże! Jaka jestem szczęśliwa, kiedy to robię, a słowa same kładą mi się pod palce. Bardzo mi tego brakowało przez tę przeprowadzkę. Tęskniłam strasznie do pisania.
27.04.2015
Teraz wiem, Wszystko trwa, dopóki sam, tego chcesz…
Śpiewa Rojek w radio. Jakie to jest prawdziwe, a muzyka podbija sens tych słów.
Tak jest prawie ze wszystkim: kompleksami, strachem, związkiem, przyjaźnią, złudzeniami. Nawet własna śmierć może być przez nas sterowana, jeżeli chcemy ją przybliżyć. W odwrotnym przypadku, jest już trudniej- kiedy kostucha przyjdzie pod drzwi, raczej się nie wywiniemy…
27.04.2015
Choć czas jak rzeka, jak rzeka płynie, unosząc w przeszłość tamte dni.
Dzisiaj włączyłam radio i usłyszałam tę piosenkę Niemena. Wcześniej wiele razy ją słyszałam, nawet miałam ją na płycie, ale dzisiaj mnie poruszyła wyjątkowo. Słowa refrenu są proste, a muzyka powoli wije się jak leniwa rzeka; ale tak bardzo uderzają w sedno. Stare panta rhei – stale aktualne.
Potem pojechałam z dziećmi do siostry, u której było jeszcze inne towarzystwo. Jedna z osób miała córkę piętnastoletnią. Wracam do tego tematu, bo pisałam już coś o tym wcześniej… Pamiętam siebie w tym wieku. I chciałabym wrócić do tamtego czasu, podjęłabym lepsze decyzje, byłabym bardziej zdeterminowana. Ale… Kto by nie chciał?
Chciałabym na powrót mieć te młode lata, bo miałabym więcej możliwości WYBORU. Dlaczego wraz z upływającym wiekiem te możliwości tak się kurczą?!
Z drugiej strony piekła ogólniaka nie chciałabym na powrót przeżywać. Uważam, że mnie nie przejrzeli. Matematyczka, stara panna, tępiła mnie, wyżywała się na mnie, codziennie pytała. Chodziłam na korki od trzeciej klasy (trzeba było się ratować), nie wagarowałam, a w tej trzeciej klasie na pierwsze półrocze byłam zagrożona. Winę ponosi także głupi galimatias systemowy. Nasz rocznik ‘83, w pierwszej klasie usłyszał, że każdy będzie musiał zdawać nową maturę z matematyki, więc ona powiedziała: każdy musi ją umieć. Przez cztery lata to trwało, dla belfrówy była to woda na młyn; pisaliśmy próbną nową maturę. Uwaga, zdałam matematykę bez problemu na poziomie podstawowym, uważam, że zadania były łatwe, właściwie na logikę. Po czym, po próbnej nowej usłyszeliśmy, że piszemy starą maturę, która napisałam z historii. To było chore.
Ale te kartkówki, pytania, czułam, że mnie personalnie nie lubi. Myślałam o samobójstwie. Nigdy, jak wtedy. Nawet wybrałam miejsce. Na teczce A4 na matematyce napisałam: samobójstwo to jest wyjście. Dlatego nigdy nie przyjadę na zjazd absolwentów.
Dlaczego wtedy się nie przeniosłam lub nie rzuciłam szkoły? Byłam zbyt osaczona, prawdopodobnie w depresji.
Polonistka też mnie nie doceniła. ”Laura przeczytaj, Laura opowiedz” – byłam klasowym lektorem. Uwielbiałam polski, historie; geografię i biologię też lubiłam. Z tego pierwszego nie zostałam doceniona na koniec, ani na maturze. Tylko jedna nauczycielka z podstawówki – wiedziała jaki pisarski potencjał we mnie drzemie. Pamiętam jak dostałam piątkę z plusem za opowiadanie: Moje z spotkanie z Kochanowskim w Czarnolesie. (Szóstek nie uznawała).
Wiem, brzmię jak się mnie czyta na głos, jak rozgoryczony, zgorzkniały frustrat. Stąd utwierdzam się w przekonaniu, że mój tytuł tego pamiętnika jest słuszny.
Gdyby tamten czas się wrócił, zdawałabym na mój wymarzony kierunek studiów. Stchórzyłam, i będę tego żałować do końca życia.
Śp. Bartoszewski powiedział, że: jak się dobrze przeżyje młodość, to potem można z niej czerpać całe życie. No właśnie. Dlatego młodość, jest taka ważna, a my młodzi wtenczas tak mało wiemy, tak bardzo jesteśmy poranieni szkołą, kompleksami, brakiem zdecydowania i pewności siebie.
30.04.2015
Jeszcze dużo śniega musisz pojscać – mówi mój tata w stanie wstawiennictwa najwyższego. Mówi jeszcze: Jak ja bym napisał książkę, historię rodziny, to by dopiero była książka. Może na mnie to pisarstwo przeszło.
Ten zwrot przypomina mi strofę Francois Villona Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi !– z jego poematu tęsknoty za dawnym życiem: Ballada o Paniach Minionego Czasu, spisanym, gdy siedział w celi.
Pilch wielokrotnie pisał o swojej babce Czyżowej, która była świetną opowiadaczką, potrafiła ciągnąć kilka wątków ze szczegółami jednocześnie, mając niespotykany dar i podzielność uwagi. Moja babcia Stasia ze strony ojca, też taka była, przy tym w tych opowieściach miała wiele poczucia humoru. Może nawet przebijała babkę Pilcha, babcia potrafiła słuchać i rozmawiać z kilkoma osobami na raz. Będąc przy stole, była w temacie i do tego prawiła swoje. Koniugacje, pokolenia, kto od kogo się wywodził – wiedziała wszystko.
Niestety babcia ponoć źle mi życzyła, czy nie lubiła. Powiedział mi to wróż Marcin, który była na targach medycyny naturalnej w Krakowie, rzut beretem od mojej uczelni. Aby się od tego uwolnić kazał mi nasze wspólne zdjęcie przeciąć na pół i część z babcią spalić nad świeczką. Nie zrobiłam tego, bo wydawało mi się to groźne i wredne; do tego wróża poszłam właściwie przypadkowo. Jednakże po tym czasie, za niedługo babcia zmarła, no a niespełna kilka miesięcy potem zaczęło mi się naprawdę układać w życiu- ot, paradoks (bo wcześniej tak nie było). Zaledwie cztery miesiące po jej śmierci poznałam mojego męża, no i patrząc na wszystkie okoliczności, jak do tego doszło, było to bardzo nieprawdopodobne, nie wdając się w szczegóły. Naprawdę to było przeznaczenie. Ktoś powie, że to był zbieg okoliczności? Być może, jednak jak zanalizowałam to później, kiedy to sobie przypomniałam, to coś jednak w tym było. To jak wiodło mi się przed jej śmiercią i po.
Zachwalany przez ochraniarza rzekomy wróż, powiedział mi jeszcze, że mam pięciu aniołów stróżów. Ale dwoje się na mnie obraziło. Interesujące…, że aniołowie mogą się obrażać? Ciekawa jestem, od czego to zależy, ile się ma tych aniołów wokół siebie. Wcześniej sądziłam, że każdy ma tylko jednego.
Ezoteryka jest ciekawa, jednakże znam się na niej bardzo pobieżnie. Ot, przeczytam horoskop, poczytam o magii liczb… Muszę przyznać, że horoskop chiński z dwa tysiące dziesiątego roku z Twojego Stylu spełnił się mi doskonale. Charakterologicznie jestem typowym Wodnikiem- fantazji ani intuicji mi nie brakuje.
Palec Przeznaczenia wywołał poród mojej mamy dwa miesiące wcześniej, właśnie dlatego, że planety zadecydowały, że oto jest kolejna Wodniczka i musi się urodzić w ostatni dzień stycznia. Miałam się urodzić w Prima Aprilis, a więc byłabym nie całkiem serio. Nie ma we mnie Barana.
……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Jeśli chcesz mnie docenić, możesz mi postawić wirtualną kawę.
Dziękuję!
Ostatni frustrat Europy- odcinek trzeci- Marzec
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
Marzec
06.03.2015
Jest dwudziesta trzecia pięćdziesiąt pięć. Trzynaście minut temu wysłałam moją bajkę do wydawnictwa. Jednego. Czuję wiele emocji. W końcu to zrobiłam. Pokonałam własny wstyd.
Wysłałam.
Wcale nie nanosiłam wiele poprawek. Nie zauważałam już ich, kiedy po raz któryś czytałam ten sam tekst. Jaki był, poszedł. Ciekawe czy dostanę jakąkolwiek odpowiedź. Daję wydawnictwu czas do końca marca, jeśli nie będzie odzewu, wyślę bajkę do kolejnego wydawnictwa, a może kilku.
Poza tym wiele niedobrego dzieje się z moim zdrowiem. Dzwoniłam po lekarzach. Ale o tym napiszę może jutro, bo wiele frustracji jest we mnie po tych telefonach.
10.03.2015
Nie czekam do końca marca, wysłałam bajkę w sumie do dziesięciu wydawnictw. W każdym dają trzy miesiące na odpowiedź.
Ostatni frustrat Europy- odcinek drugi- Luty
Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy
Wydanie 1 , 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-942796-0-8
LUTY
02.02.1015
Piękna zima. Trzeźwy błękit. Ośnieżone drzewa. Śnieg skrzy się w słońcu.
07.02.2015
Dzidziolkowi przebił się przez dziąsełka pierwszy ząbek.
Napisałam w sumie dziesięć rozdziałów bajki. Teraz myślę nad jej zakończeniem.
12.02.2015
Zakończenia jeszcze nie wymyśliłam. Jestem rozbita, nie potrafię się skupić. Brakuje mi muzyki i tańca. Ostatnie dni minęły pod znakiem odprawiania zbiorowych urodzin, bo troje z nas jest spod znaku Wodnika.
Teraz za pół godziny wybije północ, a ja otwarłam ten dziennik. Muszę jeszcze rozwiesić duże pranie na suszarce.
Otworzyłam komputer, ale weszłam na internet i po raz kolejny zmarnowałam czas. A mam go tak mało dla siebie i na pisanie.
Dzisiaj miałam taką refleksję: czy uda mi się jeszcze coś zrobić tylko dla siebie, dla własnego rozwoju, ale nie kosztem dzieci? Nie piszcie w komentarzach, że na emeryturze, proszę…
Myślę o kursie, a właściwie pewnym studium. Ale, po pierwsze brak pieniędzy, po drugie praca, po trzecie dzieci i kto weźmie odpowiedzialność nie tylko za te weekendy pod moją nieobecność, ale również za to, co nie zostanie zrobione przeze mnie przez to?
Życie się zapętla. Człowiek myślał kiedyś, że dorosłość to będzie wolność. Nieprawda, to coraz większe uwikłanie. Cały system. Nie ma od tego ucieczki. Jeśli nie wybierasz samotności, masz mniejsze szanse, że stworzysz temu systemowi opór. To nie znaczy, ze człowiek samotny jest wolny. Nie. Też musi częściowo być w tym systemie, by utrzymać się na powierzchni wody.
Stale w życiu waży się: coś za coś.
13.02.1015
Zawsze zauważam tę datę, kiedy jest trzynastego. Nie jestem jakoś szczególnie przesądna, ale jednak w myślach odnotowuję: znów mamy trzynastego! A ten ostatni trzynasty, był dopiero co. Boleśnie odczuwam, że minął miesiąc, trzydzieści dni, a pamiętam moją ostatnią refleksję, czyli sprzed miesiąca, właśnie na ten sam temat, jakby to było wczoraj.
Dlaczego ten czas tak pędzi? A jego percepcja z wiekiem zmienia się na naszą niekorzyść? Wszystko mija szybciej, traci intensywność, hurtem przelatują dni posortowane w tygodnie, a potem miesiące i w końcu lata, które lądują skompresowane w pamięci i odczuwam je tak, jakby wydarzyły się wczoraj? Pamiętam przeszłość, a nie nadążam za teraźniejszością, która w postaci katalogów poszczególnych plików znów przechodzi do archiwum.
Widzę uśmiech Maleństwa, a to tak, jakby Starszy śmiał się do mnie w wieku niemowlęctwa. A Starszy skończył niedawno dziesięć lat. I to jest ta różnica. To nie jest kwestia podobieństwa, analogii sytuacji, a cholernego upływu czasu.
Życie jest zagadką, momentami zupełnie inaczej je postrzegam niż wcześniej. Z czasem jest dla mnie jeszcze większą tajemnicą. Z czasem nie jest łatwiejsze. To wiem.
Ssie mnie w żołądku, to chyba z powodu tych egzystencjalnych rozterek, idę zrobić sobie kanapkę z miodem.
Auuł.., zęby reagują na miód, nie wiedzieć czemu. Pewnie dlatego, że jem po nocy.
14.02.2015
Człowiek myśli o sobie, o własnym spełnieniu, a czy nie powinien myśleć i zrobić coś w sprawie Ukrainy? Zrobić coś na rzecz pokoju na świecie, a nie myśleć o sobie?
Myślę o pisaniu, a tam toczy się wojna, giną ludzie. Wszyscy jesteśmy bierni wobec tego okrucieństwa i żyjemy własnymi sprawami. Znieczulica. Współczujemy, a tak naprawdę cieszymy się, że to nie u nas.
Dobrze. Przestaję. To nie ma być TVP Info, a ,Dziennik frustrata’.
15.02.2015
Słońce jest coraz wyżej, wczoraj temperatura w samochodzie pokazywała siedem stopni w południe. Piękna pogoda. Zaczyna się. Znów zaczyna się pora, kiedy trudno jest usiedzieć w domu. Ostatnie chwile zimy muszę wykorzystać na pisanie. Łatwiej się wtedy koncentrować, bo pogoda tak nie rozprasza. Poza tym, są mniejsze wyrzuty sumienia, że siedzę w domu i piszę, a nie przebywam z dziećmi na dworze do wieczora. Dni będą dłuższe, więc dzieci będą później chodzić spać. Z pisaniem wieczorem będą trudności. Z kolei zimą wieczory dłuższe, dzieci wcześniej zasypiają, ale samemu też się szybciej oczy kleją.
Jednak w czasie chłodu lepiej się myśli i jest większy spokój dookoła. To sprzyja długim namysłom. I klarownym planom.
16.02.2015
Jak jest różnica między autorką a pisarką?
W którym momencie zaciera się ta granica?
Czy pięć książek wystarczy? A może jedna?
A może chodzi tu tylko o status. Jeśli ŻYJE SIĘ z pisania, to jest się pisarką, a jeśli nie, to autorem tekstów?
A może nie chodzi o zarabianie na pisaniu, a o sam fakt pisania i trwania w tym, pomimo nie wydawania? Jak ja. Ciągle coś mam na warsztacie, czy jestem już pisarką? Czy tylko autorką z predyspozycjami?
Może kadzę sobie.
Tak mnie to zastanawia, a Was nie?
17.02.2015
Pierwsza zupka Maleństwa, a właściwie wywar z warzyw. Kręciliśmy filmik, by ująć tę niepowtarzalną reakcję. Większa część pociekła mu po brodzie, ale troszkę połknął. Był zainteresowany samą czynnością. Łapał łyżkę i talerz, i patrzył na nas ze zdziwieniem. Słodziutki. Dzisiaj ważna dla nas data. Mała rocznica.
Pisanie mi nie idzie, rozkojarzona jestem. Raptem jeden rozdział napisałam. Mam nadzieję, że do końca lutego skończę bajkę.
Mama przywiozła ciasto drożdżowe z jabłkową marmoladą i posypką. Oczywiście wszystko jej roboty. Dzisiaj jest śledzik, więc był, ale drożdżowy.
18.02.2015
Jakie to piękne: pisanie. Wyobrażasz coś sobie, zapisujesz. Kreujesz, rozwijasz, spisujesz myśli, a potem powstaje całość: tekst, wiersz, opowiadanie, powieść, esej.
Zapisane nie ginie. Pisząc, stwarzasz niematerialny świat. Powstaje coś z niczego. Tylko siła naszych myśli i woli, by to zapisać.
Pisanie jest piękne. I nasz język polski również.
19.02.2015
Dzisiaj byliśmy złożyć wniosek o paszport dla Maleństwa. Trzeba być przygotowanym do ucieczki. Na wypadek wojny w Polsce.
Wojna już jest w Ukrainie, ale jeśli nas dotknie, nie chcę, byśmy musieli ten horror przeżywać, nie chcę by dzieci nie miały dzieciństwa, a nabytą nerwicę. Pragnę pokoju. Normalnego życia dla nich, o ile to jest możliwe w dzisiejszym świecie, gdzie co chwila wybuchają bomby, nie wiemy gdzie, kiedy i kto dokona ataku terrorystycznego. Nie ma bezpiecznego miejsca. No, ale wojna w wykonaniu Putina, to regularny ostrzał artyleryjski, rakietowy, no i możliwość użycia bomby atomowej. Położenie geopolityczne mamy kiepskie, od wieków dostawaliśmy przez to po dupie, ostatecznie wychodziliśmy zwycięsko, ale… Nie chcę, by to powtórzyło się po raz kolejny.
Gdzie może być bezpiecznie? Tam gdzie panują trudne warunki do życia i jest to daleko, np. Islandia, Nowa Zelandia, Australia.
Jeśli przyjdzie wojna, trzeba uciekać. Ratować się. Chyba każdy, kto ma choć odrobinę takich możliwości i samozaparcia, będzie to czynić.
Niby nikt nie mówi oficjalnie o zagrożeniu Polski, ale czyny władz przemawiają o czymś odwrotnym. Wzrost nakładu finansowego na armię, powszechne obwieszczenie o szkoleniu wojskowym dla roczników z lat dziewięćdziesiątych, które ukazało się w każdej gminie. To świadczy o przygotowaniach, mobilizacji na ewentualność wojny. Nie kraczę, że wojna będzie, tylko, co jeśli będzie…?
Oj, źle się dzieje.
Każdy się boi wojny. No, chyba tylko nie preepersi.
20.02.2015
Znacie wiersz Juliana Tuwima pt.: ”Ptak” ?
Jest to wiersz ukazujący się w antologiach wierszy dla dzieci. Przytaczam, dla tych, którzy nie pamiętają:
Julian Tuwim „Ptak” Na gałązce usiadł ptak: Zaszczebiotał, zatrzepotał, Ostry dziobek w piórka otarł, Rozkołysał cały krzak. Potem z świrem frunął w lot! A gałązka rozhuśtana Jeszcze drży, uradowana, Że ją tak rozpląsał trzpiot. Czy zauważyliście, że ten wiersz dla dzieci jest przepięknym, subtelnym erotykiem?
***
Skończyłam bajkę. Ale bez entuzjazmu. To jest pierwsza wersja. Nie jestem zadowolona z końcówki, bo mam wrażenie, że ucięłam fabułę.
Ale coś zrobiłam. Jakiś mały postęp się dokonał. Albo ja go dokonałam.
Napisałam bajkę.
Skończyłam.
Nie czuję euforii, bo nie jestem pewna zakończenia. Najprawdopodobniej poprawię ostatni rozdział lub napiszę go na nowo.
Może w weekend poproszę Starszego o przeczytanie i opinię. Ciekawa jestem, czy będzie mu się podobać.
Napisałam bajkę, coś udało mi się ukończyć, stworzyć jakąś całość. Teraz zabiorę się za powieść.
Teraz albo nigdy.
21.02.1015
Znowu to samo. Wewnętrzny przymus, ponaglanie, by pisać. Już niedługo półmetek urlopu macierzyńskiego i czeka mnie powrót do pracy. Nie chcę! Chcę pisać. A moje pisanie przez ten czas miało zmienić tę sytuację. Jakże jestem jeszcze daleko.
Pisanie miało mi otworzyć furtkę do wolności i niezależności. Wolności od pracy na etacie, a niezależności, w sensie statusu, utrzymywania się finansowo na powierzchni wody.
A na razie kicha totalna. Tylko wy o mnie wiecie. Wydanych książek ( a nie, napisanych!) zero na koncie, a wiec powrót do pracy nieuchronny.
Mój plan się nie wiedzie…
Jak tu zostawić takie Maleństwo w domu? I z kim? Nie wyobrażam sobie tego.
24.02.2015
Burza myśli. Wiele rozmyślania o przeszłości, popełnionych błędach i straconych szansach.
Taki dzień mam refleksyjny. Towarzyszy mi poczucie, że do pewnych spraw nie ma już powrotu. Ostateczność.
Jednocześnie przyszły mi do głowy dwa pomysły na opowiadanie.
Pierwsze będzie o facecie, który postanowił w stu procentach zastosować się do ósmego przykazania z dekalogu – czyli nie kłamać, a mówić innym to, co myśli, szczerze. Z początku przedstawię go w starej wersji, jak kłamie 'dla dobra’ ogółu, następnie po zmianie, np. jak mówi szefowi co myśli, u fryzjera, u swojej matki na obiedzie, dziewczynie na temat wyglądu, tego czy mu było dobrze, czy nie; etc. Wszystko zacznie się psuć i poobrażają się na niego. Dziewczyna rzuci. W pracy będzie najbardziej nielubiany. Wniosek: nie popłaca mówienie prawdy i mówienie innym, co się o nich tak naprawdę myśli. Obnażenie ogólnie przyjętej hipokryzji.
Drugie o kobiecie z nerwicą, którą męczą objawy chorób psychosomatycznych. Jak nawet przełykanie będzie katorgą.
Może będę tworzyć pojedyncze opowiadania, i jak się ich trochę zbierze plus jakieś stare, to spróbuję je opchnąć w jakimś wydawnictwie?
Musze działać, bo tylko pisanie mnie rozwija. Różne formy pisane nawet równocześnie.
25.02.2015
W pisaniu nie jestem w stanie wyjść poza trzy rzeczy: moje doświadczenie; to co widziałam i zaobserwowałam, to co przeczytałam oraz to, co jestem w stanie sobie wyobrazić, wymyśleć. Nic ponad to, nie jestem w stanie stworzyć. Ciekawe, że każdy inny człowiek jest taką niepowtarzalną konstelacją. Każdy z nas byłby innym pisarzem i napisałby o czymś innym lub o tym samym, ale inaczej, z innego punktu widzenia.
„Nic dwa razy się nie zdarza”. To prawda. Nie tak samo. Nigdy.
27.02.2015
Jak miałam piętnaście lat, nawet dwadzieścia – czułam, że świat stoi przede mną otworem. Teraz czuję, że te drzwi są tylko lekko uchylone. Przykre, że tak czuję. A mam zaledwie trzydzieści dwa lata i niecały miesiąc…
28.02.2015.
Nanoszę poprawki, właściwie jest to drobna kosmetyka mojej bajki, bądź jak kto woli- książki dla dzieci.
Właściwie co decyduje o tym, że niektóre książki dla dzieci nazywamy bajkami, a inne książkami?
Czyż kryterium oceny nie stanowią bohaterowie? Jeśli bohaterami są dzieci, to jest to książka, a jeżeli głównymi postaciami są stworki, zwierzątka, nierzeczywiste istoty, to jest to bajka?
A może bajkami są tylko te książki, które zaczynają się od słów: dawno, dawno temu…
Chyba, że grupa wiekowa czytelników o tym decyduje. Jeśli dotyczy to wieku cztery plus, to będzie nosiło nazwę: bajka, a jeśli np. osiem z plusem – książka?
A teraz z innej beczki. Kogo dzisiaj stać na dekadencję? Hulanki, swawole? Kiedy każdy jest zagoniony, pogrążony w kredytach i znerwicowany wiązaniem końca z końcem. Przy obecnym tempie życia, nie można się zatrzymywać. Chyba sto lat temu ludzie mogli bardziej cieszyć się życiem i rozwodzić się nad jego urokami i bolączkami. Teraz wszyscy zapierdalają w jednym kieracie.
Do tego, boli mnie kręgosłup z prawej strony. To od tego karmienia piersią na siedząco i garbienia się oraz siedzenia przed kompem po nocach. Jeden spacer z wózkiem w ciągu dnia to za mało. Brakuje mi tańca. Moje mięśnie są spięte, nie jestem rozciągnięta.
Ho, ho i mamy koniec lutego. Dwa miesiące dwa tysiące piętnastego roku za nami. Znów przeleciało jak jeden dzień.
……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Jeśli Ci się podobało, możesz mi postawić wirtualną kawę!
Dziękuję.