Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy

Wydanie 1 , 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-942796-0-8

Maj

01.05.2015

Wow! Rozpoczęła się majówka, ale ja jej nie czuję. Zachmurzone, deszczowe niebo i porywisty wiatr, to nie dobrze jest. Fakt, że Starszy nie poszedł dzisiaj do szkoły, pomógł mi tylko odnotować ten fakt.

Włączyliśmy Trójkę późnym popołudniem, no i leciała lista POLSKIE TOP WSZECH CZASÓW. Zwyciężyła Autobiografia Perfectu, dla mnie tym top jest Biała Flaga Republiki, która dzisiaj była trzecia. Ale polskie piosenki, uwaga, tylko polskie, z cudownymi tekstami do słuchania i kontemplacji; czyż Modlitwa Breakout do takich nie należy? Nie potrzeba stricte piosenki poetyckiej by odnaleźć poezję w  dobrym bluesowym kawałku, czy innych. A Jolka, Jolka pamiętasz Budki Suflera? Jakie to epicko- grafomańskie jest. Ulubiony fragment mego męża brzmi: z autobusem arabów zdradziła go…  Można tylko mruczeć z zadowolenia.

Tańczyłam! Robiłam performance, a synowie patrzyli  na mnie i mieli ubaw. Jak ja kocham taniec! Później przypomniałam sobie, że w telewizji będzie program Taniec z gwiazdami. Jest to jedyny program z serii ‘reality’ i ‘celebrity’, który oglądam. Chętnie wzięłabym w nim udział. Telewizor nie jest podpięty tak jak trzeba, antena wisi na drucie i kręciłam tą antena by złapać program. Lubię te choreografie w których jest więcej tańca, niż show.

Nie mamy internetu nadal, nie siedzę i nie czytam przy kompie, tylko zasiadam by pisać. I to jest pozytyw. Piszę ten dziennik, myślę o opowiadaniu, chyba w końcu je napiszę (w mej głowie jest cudne, trudno będzie tak przelać na papier).

Uważam , że mam talent do wybierania tytułów. Tytuł  wymyślonego ostatnio opowiadania będzie następujący: Elvis w szafie. Następnie  Mydełko Fa. Mój wcześniejszy zbiór nosił tytuł Maski teraźniejszości. Niewydane książki, to: Umrzeć na U2, A Będziesz Mój. Tylko do mojej książki historycznej nie mam tytułu, roboczo nosi: Cecilia Sacullotti, od głównej bohaterki.

Z wydawnictw cisza.

Słuchajcie. Gdybym nie była podszyta pisarstwem, to nie tworzyłabym tego wszystkiego. Nie pisała o tym, nie wymyślała, tworzyła, przeżywała.

Idę spać. Padam.

02.05.2015

Ważyłam się w aptece. Schudłam dwanaście kilo w trzy miesiące. Tym turbo spalaczem  jest nadczynność tarczycy. Nie polecam.

Jestem zmęczona. Dziecko od dwóch tygodni budzi się po pięć razy w nocy.

Księżna Kate urodziła córeczkę. Gratulacje. Ale ta cała histeria wokoło royal baby to przesada. Dwa lata temu było jeszcze gorzej. Pielęgniarka popełniła samobójstwo. Ci wszyscy koczujący pod szpitalem; czy nie widzą, że co dzień rodzi się wiele dzieci, a na niektóre z nich nikt nie czeka, nawet właśni rodzice? Gdyby ci wszyscy spragnieni tej dobrej nowiny adoptowali po jednym dziecku, wszyscy by na tym skorzystali.

Ludzie! Przecież temu dziecku niczego nigdy nie będzie brakowało! Dostatek, luksus, znajomości; pozna ludzi i zobaczy miejsca o których inni mogą tylko pomarzyć.

Wiem, nie to jest najważniejsze w  życiu, a miłość. Ale ono może mieć to i tamto, a niektórzy tylko ‘to’. Mój mąż mówi, że ta histeria to brytyjska specyfika i my nigdy tego nie zrozumiemy.

Upiekłam carrot cake, czyli ciasto marchewkowe, bardzo popularne w Anglii! Zupełnie przypadkiem, to nie na cześć księżniczki.

Po łbie pałęta mi się kawałek Abby: One of us.

Agnetha z Abby ma wrażliwość Marilyn Monroe, a Britney Spears ma bardzo podobny uśmiech do Marilyn. O, napisze jeszcze kiedyś o niej.

03.05.2015

Szóstego  maja będę mieć usuwanego zęba mądrości. Już drugiego. Rozbija mnie to. Boję się. Po usuwaniu pierwszego już się dygam, wtedy podeszłam do tego na luzie, a potem okazało się, że o mało szczęka mi wypadła z zawisów. A teraz?

Jestem już świadoma tego co mnie czeka  i boję się.

Strach ludzki  przed dentystą jest tak pierwotny i uniwersalny.

04.05.2015

Jest  godzina dwudziesta trzecia trzydzieści dwa, usiłuję pisać. Nasze mieszkanie na ostatnim piętrze jest gorące, zwłaszcza kuchnia, w której teraz jestem. Słodziak budzi się często, nie wiemy dlaczego. Jak był młodszy, lepiej spał, a teraz się wybudza, chodzimy niewyspani  i niecierpliwi. Zwłaszcza ja jestem ta niecierpliwa, bo czekam na wieczór, by pisać. Zrobiłam kolację, pomyłam gary i rozwiesiłam pranie oraz załadowałam bęben pralki  na juto z kolejną porcją prania. Czytam to, co  napisałam wcześniej, ale zasypiam. Nie z nudów, a zmęczenia. Walczę, ale czuję, że się poddam. Nie ma sensu w takim stanie pisać, mózg na innych obrotach pracuje, jeszcze klapnę głową na klawiaturę i przypadkiem jakąś część tekstu wykasuję. Powinnam archiwizować to co piszę, ale moje usb wcięło, nie możemy się jeszcze do końca tu odnaleźć, zwłaszcza w dużym pokoju. Mąż mi pochował. Dobrze, że nie mnie, a tylko usb.

Wymyśliłam nowe opowiadanie, pt.: Maj. O kobiecie, która wpatruje się w ogród zza okna tarasu, zza szyb. Wszystko wkoło rozkwita, ale ona jest jakby martwa. Wszystko się zmieniło od ostatniego dnia. Poznała diagnozę. Rak jajnika. Pokazać tę dychotomię przed i po.

Przeczuwam, że po erze na grube knigi i kryminały wraca czas na krótkie formy: opowiadanie, nowele, esej. Ciekawa jestem, czy dobrze wieszczę. Oczywiście, pewnie się przekonamy. A jest dwa tysiące piętnasty  rok.

06.05.2014 Aj!  2015!

Łapię się na tym, że co rusz wpisuję tu datę 2014 rok, a jest 2015, a ja nie zdążyłam tego zauważyć. Może to wynika z tego, że jestem w domu na urlopie, a nie w pracy, gdzie daty były obligatoryjne.

Powinnam być po zabiegu usunięcia konfliktowego zęba mądrości, jednakże nie jestem. Trochę się cieszę, że siedzę przed komputerem bez bólu, z drugiej strony miałabym to za sobą. Nie byliśmy wstanie wstawić się tam rano, po kolejnej, acz prawie całkowicie nieprzespanej  nocy. Słodziak, acz bardzo słodki, bardzo niespokojny. Wyżynają mu się ząbki, dwójka na górze i dole po tej samej lewej stronie. Do tego złapał katar. Budzi się co trochę, a ostatnie dwie noce były pod tym względem tragiczne. Zasnęliśmy jak świtało, a że nasze osiedle spowiły grube deszczowe chmury, przy spadających strugach deszczu nie usłyszeliśmy budzika, co zdarzyło nam się dopiero drugi raz wspólnie. Deszcz zagłuszył go, a nas sfatygowanych po nocy ukołysał do snu, jednak nie na długo, bo Słodziak się obudził i stwierdziliśmy, że  nie zdążymy się zebrać. Co prawda, gdybym ja sama umyła zęby i pognała na łeb i szyję, może bym zdążyła, jednak w warunkach ulewnych opadów atmosferycznych, na czczo, nie miało to sensu. Po takim zabiegu nie ma możliwości normalnego jedzenia, do tego ból, przynajmniej przed powinnam była zjeść  porządne śniadanie. A tak? Zresztą jak by to wyglądało po zabiegu, obolała, nie mogąca dźwigać, a dziecko trzeba dźwigać stale, no byłoby ciężko. Mąż zamiast pójść spać, walczył z remontem do drugiej w nocy, no a dalszy ciąg pobudek zafundowany przez Maleństwo już znacie.  Starszy Przystojniak też nie poszedł do szkoły, gdyż dopadła go infekcja gardła. Wszyscy jesteśmy obolali, niewyspani, rozdrażnieni. Ja poirytowana do tego tym, że moja sytuacja na rynku wydawniczym martwa, co nieuchronnymi krokami zbliża mnie do powrotu do pracy. Nie chcę! Nie to, że jej nie szanuję, bo z niej żyjemy, ale to nie jest to, co chcę robić, do licha! Kiedy mam to zmienić, jak nie teraz? Właśnie to buzuje we mnie, i pomimo, że jest wpół do jedenastej w nocy i nie jestem całkiem przytomna, zasiadam do komputera. Muszę walczyć, muszę pisać! Tylko poprzez pisanie, posunę się o pół kroku do przodu. Tylko pisząc, zbliżę się do mojego celu. Nie ma co biadolić, tylko trzeba pisać, no i promować siebie, nagłaśniać, zachwalać to, co się zrobiło. Dlaczego rynek jest tak nieprzychylny debiutantom? Dlaczego wkoło mówi się o autorach kryminałów w mediach, bo na podstawie ich książek powstają scenariusze filmowe? Rynek wydawniczy ma się równać sprzedaż? Komercjalizacja. Brakuje bezinteresownego mecenatu. Wydaje mi się, że są układy i układziki. Ten popiera tego, bo znajomy go poprosił, bo ten drugi dla pierwszego zrobił kiedyś przysługę, bo tak jest łatwiej, bo tak jest modniej; i.t.p. Znajomy znajomego, ręka rękę myje, niepisane, szemrane układy, dziennikarka udziela noclegu pisarzowi, wzajemne korzyści, ale promocja drugiego. Nie wiem czy wydawcy są tak leniwi i nie chcą podejmować ryzyka, czy tylko opłaca się drukować amerykańskie i skandynawskie przekłady? Czy chodzi o to, by wielką reklamę kręcić obcojęzycznym pisarzom, a w Polsce kisić się we własnym, utartym sosie, bez nowych smaków? Czuję bezsilność, trochę żalu. Wiem, że do końca jeszcze tak nie zawalczyłam, ale jak skończę książkę i zbiór opowiadań, to ruszę z ofensywą. Wyślę ją do wszystkich, nawet najmniejszych wydawnictw, napiszę listy polecające, prześlę recenzje. A jak nie będzie odzewu, postaram się wydać je półprywatnie, bo i takie wydawnictwa powstają, z taką ofertą. No, a potem powysyłam maile do dziennikarzy działów kulturalnych różnych gazet, z informacja o nowości i z prośbą o rzucenie okiem. Być może ktoś się obudzi z letargu i zauważy interesującą nowość. Wystarczy trochę szumu, reklamy, no i szczęścia, a dalej się potoczy. Oczywiście każdy z tych pisarzy szczęśliwej bądź nie wypromowanych, pracowało na swój sukces, z tym, że jedni bardziej, a inni mniej i to jest ta różnica. Bolesne jest to kiedy ten wielki balon reklamy, nie zawsze jest zasłużony. Media są pazerne, ale wybiórczo.

Czy wiecie, że pisanie to praca w samotności, w pojedynkę, bez kontaktu z żywymi ludźmi, a papierowymi postaciami, jednakże, jeśli to się kocha, to jest to najcudowniejszy czas, pełen akcji i obfity w przeżycia wewnętrzne, bardzo budujący: zaryzykuję stwierdzenie – wraz z rozwojem słowotwórczym wzrasta rozwój osobisty: mentalny i duchowy, wielowymiarowy.

Nie mówię nikomu, że aktualnie piszę, tzn. mąż i syn wiedzą, ale zachowują to dla siebie na moją prośbę. Jest to śmieszne kiedy trzydziestodwuletnie kobieta, z dwójką dzieci, domem i pracą roi złudzenia, bajki o pisaniu, gorzej, utrzymywaniu się z tego. Dla tych, którzy nie kumają tego co mi w duszy gra i tego, że to nie mrzonki, a  moje plany, które coraz bardziej konsekwentnie realizuję, jest to bajanie, fantazjowanie, być może niedojrzałość i niskie poczucie odpowiedzialności za dzieci. Dla większości pewnie wypociny, bo dziewczyno, skoro żadnych złotówek z tego nie masz, to po co marnujesz czas?  Dlaczego żyjesz złudzeniami, a nie rzeczywistością, tak jak ten Kowalski, który przed każdą kumulacją w lotto podnieca się, co zrobi jak wygra, a tak naprawdę po losowaniu zostaje z ręką w nocniku? Tak samo jak ty, żyje złudzeniami. Odpowiem: ok. Tylko, co jak ten Kowalski statystycznie kiedyś wygra? Jest to możliwe, dlatego moje zaistnienie pisarskie też ma taką szansę, może jedną na milion  sześćset ileś tam obywateli, jak mówi rachunek prawdopodobieństwa, ale ma.

Całkiem poważnie. Nie mam ochoty na  ten temat gadać po próżnicy. Za stara jestem. Zbyt długo o tym nie mówiłam, bo, kiedyś dawno temu, to klepałam na okrągło, że chcę pisać. Teraz nie klepię, a realizuję to, o czym mówiłam. Tak naprawdę, to jest moja sprawa. Dojrzałam do tego, że moje porażki i zmagania są dla mnie, a nie rodziny dalszej. Dla rodziny to powinny być sukcesy, bo tylko wtedy popatrzą na ciebie jak na człowieka, a nie ufoludka. Brutalnie, ale prawdziwie. „Bo, przecież Ty… Co możesz mieć takiego do napisania… dziecino”- aż ciśnie się na usta niektórym, a ja z tych ust umiem wiele wyczytać.

Dla mnie pisanie jest przyjemnością, ale i pracą. Nieprzymuszoną, wybraną z własnej woli. To ja ustalam wyzwania, wynajduje czas, pracuję- tworzę i rozliczam się z tego przed sobą. Nagrodą są rozbudowujące się teksty i satysfakcja z pisania oraz nie umierająca nadzieja. Nadzieja – to jest bardzo dużo dobrego, chciałabym, aby zawsze była. Jest potrzebna.

                Do jasnej ciasnej! Czy wiecie co jest nie tak, kiedy kursor w trakcie pisania przeskakuje wam po tekście? A potem trzeba łapać go i rozklejać nieidentyfikowane wyrazy, co spowalnia, utrudnia pisanie. Szlag by trafił, tfu, to cholerstwo…

Dzisiaj też trafił mnie szlag, kiedy jednym uchem złowiłam program z telewizji z sąsiedniego pokoju, robiąc zapiekanki. W skrócie, kobiecie z Wrocławia odebrano dzieci, bo była otyła i biedna. Ale ta sama kobieta opiekowała się chorym ojcem. Panie z MOPSU i sędzina zrujnowały psychikę dzieci, które wisiały na płocie placówki zastępczej i błagały matkę, aby je stamtąd zabrała, bo one mogą spać nawet na podłodze, byle z mamą.  Nie wiem, ale sądy z wymiaru sprawiedliwości stają się domiarem niesprawiedliwości. Bieda? Czasem nie jest winą pojedynczego człowieka. Jeśli taki rodzic samotny znajduje się w trudnej sytuacji, państwo powinno pomóc, i nie mówię o zasiłku, a pomocy w znalezieniu pracy, po to by móc stanąć na nogi. A tak państwo dba tylko o interes rodzin zastępczych, by kręcił się interes. Znieczulica, nieuctwo! Czy wiecie, że do wielu zawodów nie ma przeprowadzonych badań psychologicznych pod kontem weryfikacji kandydata, czy nadaje się do tego? Tak jest w przypadku, np. psychologów, pedagogów. Często są to osoby przypadkowe, bo poszły na takie studnia i choć nie nadają się, to ciągną, bo gdzieś  pracować muszą. Brakuje empatii. W Mopsach też jest wiele osób przypadkowych, po znajomości, które później kursami i studiami za kasę niby nadrabiają dla posady. Ale nie mają ani predyspozycji, często wiedzy, a do tego są nieżyczliwe, złośliwe lub są ignorantami kompletnymi! Co tu dużo mówić, dyletanctwo kwitnie. Zróbmy coś z tym, proszę WAS.

07.05.2015

Mam dobrą passę w pisaniu. Gdybym w przeciągu dnia mogła usiąść, miałabym więcej tekstu. A tak mam już dwadzieścia pięć stron czcionką numer  jedenaście. Nieźle, co? Ciekawe ile napiszę i finalnie ile tego będzie w grudniu. Bo planuje się tutaj frustrować do końca roku.

Gość o nicku ParalitykPaliFajkeWodną zarzuca mi, że piszę w kółko o tym samym. Drogi ParalitykuPFW dziękuję, że mnie uważnie czytasz. Ale jak sam tytuł wskazuje, że się frustruję, a najbardziej frustrują mnie rzeczy niezmienne w moim życiu, więc z przykrością musze stwierdzić, że jeżeli nic nie drgnie lub się nie zmieni, to wciąż odnajdziesz tu moje frustracje o różnym natężeniu. Sorry, taki mamy klimat, pozwól, że zacytuję klasyczkę Bieńkowską.

08.05.2015

Nie jestem w stanie odtworzyć tego, co się wczoraj w nocy ze mną działo. Wpadłam na super pomysł. Tak mnie podekscytował, że nie mogłam zasnąć. Trzeba mi było wstać i to zapisać.

Chodzi o moje myślenie… Kiedy tradycyjne metody zawiodą, mam na myśli wydawanie droga tradycyjną, to mogę wziąć sprawę w swoje ręce. Słyszeliście o self-publishingu?

Zwyczajnie, planuję założyć moją stronę autorską i oprócz wpisów blogowych, sprzedawać moje nowości- książki w postaci e-booków. Nie jest to nie wiadomo jak innowacyjne, bo widziałam u niektórych blogerów takie próby, zwłaszcza tych medyczno- witalnych na tematy zdrowotne. Niektórzy sprzedają na Amazonie.

Większość wydawnictw to molochy o piramidalnej budowie, którym nie opłaca się wydawać debiutantów, by na tym nie stracić. Koszty wydania wzrastają: od edytorów, po grafikę, drukarnie i dystrybucje, nie mówiąc- reklamie. Im musi się to opłacać, stąd tak wiele jest w nich asekuranctwa, lubią drukować to, co lubi się sprzedawać, najpewniej nowości uznanych już autorów, czy też autobiografie, książki dla dzieci napisane przez  gwiazdy prowadzące telewizję śniadaniową; bo liczy się samo nazwisko, które już jest dźwignią handlu. Nie liczy się już tak bardzo co, tylko kto sygnuje dzieło.

Zdaję sobie z tego sprawę, że  do mojej strony autorskiej  większość nie dotrze, ale będę miała możliwość dzielenia się tym co piszę, a może i parę groszy wpadnie na konto. Akurat postęp bardzo sprzyja takim jak ja. Jeśli do dziesiątego czerwca żadne z wydawnictw nie odezwie się w sprawie bajki, to ona będzie pierwszą, którą wystawię. Nie będzie wygórowanych cen, za bajkę piętnaście złotych. Następnie chcę udostępnić zbiór opowiadań i tu cena będzie około dwudziestu złotych. Ale jeśli napiszę książkę historyczną, tę, którą piszę już około dziewięciu lat i jeśli ją skończę to cena będzie adekwatna do pracy ok. czterdziestu złotych. Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli jest się tanim,  samych siebie się nie ceni, to nie docenią cię pozostali. Bo ceni się to, co jest drogie. Ale ja nie chcę oszukiwać ludzi.  Darmowo będą dostępne pierwsze rozdziały książek, bądź jedno opowiadanie – wtedy nie zakupią kota w worku.

Trzeba mi było wcześniej o tym pomyśleć.  A nie teraz… Lepiej późno niż wcale.

Dzisiaj robiłam spontaniczne zdjęcia na stronę. Zależy mi, aby stronę zrobić tanim kosztem, nie więcej niż za pięćset złotych, bo na więcej mnie nie stać. Może znajdę jakiegoś młodego, chętnego informatyka; przeczeszę internet w tej sprawie.

Lubię te momenty podniecenia, wiary we własne pomysły i ich powodzenie! Aby ten zapał nie opuszczał mnie na długie momenty, nie trwał tyle co wypalenie zimnego ognia, a tyle co powolne napełnianie kapiącymi kroplami deszczu beczki. To pomaga, cholernie motywuje kiedy jest się na fali.

Opowiadania, myśli na temat strony, pisania, również dzisiaj mnie prześladują. Dwa opowiadania właśnie mam już ułożone w głowie, i za chwilę zabieram się za napisanie pierwszego z nich. A jest godzina dwudziesta trzecia dwadzieścia siedem.

Niektórzy psychologowie mówią, że kiedy nie ogarniasz życia, to znaczy, że nie ogarniasz czasu. Dlatego kiedy okiełznasz czas, poczujesz, że masz we władaniu własne życie i kontrolę nad nim.

A więc chodzi o organizowanie się, o planowanie, stwarzanie list na papierze, bądź w głowie i ich realizowanie. Poczucie sprawczości. W części się zgodzę. Ale życie nie jest taką sztuką, która przebiega według planu, listy. Sama chciałabym je mieć takim uporządkowanym, ale się nie da, gdy nie jest się samemu. Wszystkie listy znikną, kiedy dziecko jest chore na przykład. Trzeba umieć być flexi. Ja plany głównie mam w czaszce. Od wielkiego dzwonu zapiszę je na kartce, i wtedy nie pragnę ich ni mniej, ni bardziej.

 Na koniec wracając do mojej strony internetowej, chcę się za nią zabrać w czerwcu. Za miesiąc. Wow! Wyjdę ze strefy cienia, wreszcie… Ale przedtem intensywne pisanie. Zobaczymy, ile da się napisać w miesiąc. Oczywiście, będę tu meldować postępy. A teraz zabieram się za opowiadanie.

09.05.2015.

Godz.02.16

Napisałam dwa opowiadania. Hurra!

11.05.2015.

Słodziak ośmioipółmiesięczny powiedział do mnie: mama. Siedział w foteliku w kuchni i w momencie kiedy się schylałam po niego, tak mi powiedział. Chciał, aby wziąć go na ręce. I to nie są jego pierwsze słowa. Pierwsze było: dziadzia, potem baba, następnie tata, a na końcu karmicielka: mama. Jeszcze  zostało mu do nauki: brat. Ogólnie wszystkie sylaby mówi, od maluśkiego kiedy mówił: le, zawsze wtedy kiedy chciał piersi, naprawdę to było świadome, bo przy tym szukał jej w mojej bluzce i mówił: le. Nie było płaczu, tylko – le, nawet z krzykiem i pretensją. Nie ma problemu z mową, ale Starszy też nie miał. Jako roczne dziecko mówił zdaniami, jak czytałam książeczki które znał, to jak zaczynałam wierszowane wersy, to on kończył. Książki, dużo zabawy klockami, dużo uwagi i są efekty, chwaląc się nieskromnie, jako sześciolatek poszedł do szkoły, a obecnie czwartoklasista jest olimpijczykiem w skali krajowej.

Nie chcę zbyt dużo tu pisać o samych dzieciach, bo nie ma nic gorszego dla innych niż przechwałki na temat cudzych dzieci. Gdybym tu miała pisać tylko o dzieciach, to ten dziennik powinien się nazywać: od kołyski do Harvarda.

Nie o to mi chodzi. Oczywiście zapisuję tu takie momenty, dla mnie ważne: jak pierwsze mamo, czy pierwszy ząbek. Ale jednak bardziej piszę o dzieciach w kontekście zmagania się z wielowymiarową rzeczywistością. Próbuję odpowiedzieć na pytanie jak być dobrą , uważną mamą, i do tego spełniać swoje marzenia. Jak to robić, by nie  działo się to kosztem dzieci. Co jest korzyścią dla dzieci: szczęśliwa mama, czasem zajęta i niewyspana, czy mama zmęczona, zobojętniała na inne sprawy, ale cały czas dostępna, w stu procentach poświęcająca swój czas dzieciom, nawet wolne chwile oddająca dzieciom, np. kiedy zasypiają, to ta mama prasuje im ciuszki.

Ja zrezygnowałam z takich głupstw jak prasowanie, no chyba , że to akademia i biała koszula do garnituru, to wtedy tak; ale reszty ubrań nie prasuję. Kiedy pranie się starannie powiesi na suszarce, to naprawdę nie jest wtedy wymięte. I ważne, aby przedtem obroty pralki nie były zbyt wysokie, np. osiemset obrotów na minutę. Wykonuję rzeczy istotne, ale nie bawię się. Nie cackam się na przykład ze sprzątaniem. Kiedy zadbam o zakupy i potrawy oraz żeby mieli czyste ciuchy, to resztę czasu wolę poświęcić im, pośmiać się z nimi, pogadać, pobawić niż pucować , prasować, dopieszczać, by mieli wkoło idealnie. Wolę te trochę energii zostawić na pisanie.

A kiedy trochę już sobie popiszę, to wtedy moje baterie się ładują. Jestem bardziej cierpliwa, naprawdę!

Na przykład dzisiaj już chodziłam niezadowolona, że wczoraj nic nie napisałam. Jak struta. Mam wrażenie , że nie wykorzystuję czasu, urlopu; że nie pracuję na zmianę nie tylko swojej, ale również dzieci egzystencji. A wiem jaki potencjał we mnie drzemie. Przeczytałam napisane przeze mnie dwa opowiadania, które były wcześniej przemyślane, no i są bardzo dobre. Naprawdę. Napisałam je z łatwością, dosłownie tak jakbym recytowała tekst. Błyskawicznie i dobrze. Kocham takie chwile. Niestety nie zawsze jest taka łatwość, nie zawsze efekty są tak zadawalające. Czasem zastanawiam się nad niektórymi wersjami akapitu czy zakończenia, ale bywają momenty objawienia, kiedy tekst zapisuję, bo lektor dyktuje mi go w głowie. Tak jak w disnejowskiej bajce: jest aniołek i diabełek, którzy podpowiadają, tak i ja czasem mam lektora, który precyzyjnie podaje mi tekst.

Dlaczego wczoraj nie pisałam? Bo były wybory prezydenckie. O osiemnastej pojechaliśmy zagłosować. Później  oglądaliśmy wieczór wyborczy w TVP 1. Około dwudziestej drugiej włączyłam kompa, ale nie mogłam się skupić. Co chwila biegałam do telewizora i słuchałam komentarzy. Otworzyłam bajkę, przeczytałam ją , bo dawno tego nie robiłam i chciałam po czasie zobaczyć, czy nie ma błędów, sprawdzić czy jest dobry rytm podczas czytania. Jest.

Co do wyborów, wahałam się do ostatniej chwili na kogo zagłosuję pomiędzy trzema kandydatami i dodam tylko, że nie głównymi.

Co do Bronisława  Komorowskiego, to już dawno, kiedy odmówił udziału w  debacie, wiedziałam, że to jest starzał w stopę. Jednak wielu ludzi ją oglądało, ja także i zasiadłam do telewizora z przeświadczeniem, że to ona wyklaruje na kogo zagłosuję. Przez samą nieobecność  nie zaprezentował się zwyczajnie, po drugie pokazał arogancję, jak gdyby prezydent  nie mógł się zniżyć do poziomu debaty z kandydatami.

Czarę goryczy według mojej oceny była jego wypowiedź następnego dnia, że debata była  żenująca i ręka boska go broniła, ŻE TO NIE BYŁA DEBATA, A EXPOSE. Nie uważam debaty za żenującą, szkoda, że pan prezydent nie ocenia tak swojego zachowania w parlamencie Japonii,  w którym jego delegacja nie zachowała się jak dyplomacji przystoi, a  jak dzieciarnia.

Expose nie expose, mógł wygłosić własne, tak jak pozostali. Uważam, że bardzo sobie tą odmową zaszkodził.

Przesadził po ogłoszeniu wyników, że w przemówieniu od razu mówił o chęci wzięcia udziału w debacie, której wcześniej tak unikał. Zrozumiał swój błąd? Mógł poczekać  z tą gotowością przynajmniej do dzisiaj. Nagle się wszyscy obudzili i chcą realizować postulatu Pawła Kukiza, bo zdobył on tak duże poparcie.

Polityka jest bardzo brudna, a niestety ma tak duży wpływ na nasze życie poprzez gospodarkę i ustawy społeczne.  Jesteśmy w systemie i od niego zależni. Popieramy bądź nie, ale sztab ludzi. I to my ich utrzymujemy!

Jest  dwudziesta trzecia czterdzieści sześć. Biorę się za nowe opowiadanie.

12.05.2015

Godz.03.05.

Kolejne dwa opowiadania gotowe!

13.05.2015

Godz. 02.24.

Napisałam opowiadanie. Jestem głodna, zaraz zjem kanapkę z dżemem. Tak trzymać.

Godz.22.47.

Właśnie zakończył się drugi półfinał Ligii Mistrzów. Real kontra Juventus. Kibicowałam tym drugim i obstawiałam, ze wygrają. Wow, udało im się, bo uzyskali wynik 1:1, ale u siebie Juve wygrało  3:2. Finał: Barcelona- Juventus. Kibicuję Juve, mając w domu ‘death’ fana Barcelony – Przystojniaka.

Zadowolona jestem z ostatnich postępów w pisaniu.

Mogłam wcześniej wpaść na te krótkie formy, miałabym dzisiaj stosy opowiadań, a nie żyłować się powieścią historyczną, która wprowadzała mnie w dużą stagnację. Miałam momenty dużego z nią zbliżenia i z chronologią, historią, ale za każdym razem odchodząc od tego na dłużej, wszystkie wcześniej wyłapane niuanse gdzieś mi uciekały, zapominałam. I tak się działo cyklicznie. Na razie odchodzę od niej świadomie i nie zamierzam się łajać. Skończona bajka, być może pojawi się kolejna część, pisana powieść współczesna plus opowiadania- to i tak dużo jednocześnie, przywołując wcześniejsze okresy. Często pisałam zrywami, ale ostatnio moja determinacja mnie samą zdumiewa, piszę do trzeciej w nocy.

Podoba mi się ta dyscyplina, obowiązkowość. Niedawno właśnie miałam przemyślenia na jej temat. Wspominałam czasy ogólniaka do którego dojeżdżałam. Kiedy miałam siedem lekcji to byłam w domu dopiero o szesnastej, potem jakiś obiad i zanim się zabierałam do lekcji, bywało późno. Nie raz było tego dużo, wypracowanie, etc. Pisało się do nocy, jak trzeba było przynieść gotowe na następny dzień. Wisiał nad nami – uczniami tak zwany- bat i człowiek potrafił się bardzo zmobilizować. Niemożliwe stawało się możliwe, człowiek tak się sprężał, że czas ulegał kondensacji i się wyrabiał.

Sama sobie chcę narzucić  taki rygor. Przynajmniej jedno opowiadanie dziennie stworzyć.

Jak na razie piszę, nawet dwa opowiadania niekiedy. Piszę jak w transie. Czuję, że tylko ta moja praca ma sens. Czuje, że właśnie pisaniem jestem w stanie coś zwojować dla nas wszystkich. Wiem, że nie mogę lekceważyć, marnować tego powołania, które tak silnie odczuwam.

Zrobiło mi się zapalenie spojówek, zwłaszcza w prawym oku, od kompa. Już diagnozuje się sama. Mąż też miał. Zostały mu krople, to wykropię w swoje chore oczy. Szkoda mi czasu na głupstwa, np. dzisiaj wzięłam prysznic, a już głowy nie umyłam, bo dwa mycia, odżywka, rozczesywanie… Nie chcę teraz czasu tracić, bo musze popisać. Dlatego na głowie mam kołtun spięty klamrą i opaskę. Nie rozmieniam się na drobne. Działam.

14.05.2015

Godz.23.52.

Przed chwilą przeczytałam wszystkie napisane przeze mnie ostatnio opowiadania. Dobre. Podobają mi się, naprawdę. Wewnętrznie jestem uhahna, czyli bardzo zadowolona z tego, że tak dobrze mi poszło.

Napisałam wszystkie opowiadania, które miałam już wcześniej w głowie. Teraz czekam, aż przepłyną kolejne. Choć już dwa, widzę daleko na horyzoncie. Pozwolę im dopłynąć.

Nadal rozmyślam o autorskiej stronie. Poszukuję firmy, która zrobi mi stronę, najlepiej studenta informatyki… Nie jest to takie proste.

Napisałam do gościa z moich okolic, bo prowadzi firmę z dostawą internetu i sprzętu komputerowego, okazało się, że samych stron de facto nie tworzy, ale współpracuje z firmą, która je wykonuje na zamówienie, ale koszt około trzech tysięcy złotych. Dla mnie jest to cena zaporowa, ale pilnie poszukuję nadal, bo bardzo mi zależy.

Zanim znajdę, a potem zanim ustalimy projekt i w końcu nastąpi realizacja, to też miną tygodnie, a ja nie chce czekać długo, bo w sierpniu kończy mi się urlop macierzyński.

Siedziałam na internecie w telefonie, ale jest niewygodny w takim szukaniu. Nie mamy jeszcze w mieszkaniu stałego łącza, może już jutro będziemy załatwiać ten internet. Mamy na oku firmę działającą na  naszym osiedlu.

Napisałam dwie zakładki na stronę: współpraca i poznaj mnie. Stworzyłam to z lekkością i efekty są zadawalające.

15.05.2016

Kosiarki poszły w ruch.

Wiosna.  To jedno mnie irytuje, kiedy budzi się wiosna.

Kto to widział, ażeby ogromne połacie trawników ścinać małymi, ręcznymi kosiarkami, które emitują niebywały hałas, przy tym taki delikwent – operator – cały dzień wymachuje tą kosiarką na prawo i lewo z słuchawkami na uszach (nie wierzę w ich skuteczność), lepszych ćwiczeń nie znalazłby na siłowni. Gorzej, na boisku koszą tak trawę! Dlaczego, gdy byłam dzieckiem wjeżdżał traktor z kosiarką i za pół godziny boisko, łąki były ścięte?

Ryk kosiarki od rana do nocy… Piski dzieci na rolkach, rowerkach, dobiegające z podwórza. To jeszcze wytrzymuję, ale  siedzących panów pod moim balkonem na ławeczce wspólnoty, wznoszących bojowe okrzyki po wypitej gorzałce, już nie!

Zimo! Błogości moja!

Ciszo! Spokoju święty…

Można było żyć! Pisać! Funkcjonować. A teraz nawet okna nie można mieć otwartego, bo sączy się ten alkoholowy jazgot do domu, ten ryk i smród spalin…

Rozpraszacze. I te promienie słońca, bez rolet nie do wytrzymania….

Jesienne słoty! Szarugi, długie wieczory – gdzie jesteście?!

Wtedy odnajduję spokój. Senność także.

 Ale tak jak wtedy mi się piszę, to nigdy.

16.05.2015

Godz.00.33.

Napisałam krótkie opowiadanie.

Nie mamy pieniędzy, nie pisałam o tym tak wprost. Wiecie, schudłam tyle, a nawet nie mogę się tym nacieszyć, kupić ciuchów w mniejszym rozmiarze, dopasowanych, tylko stare wiszą na mnie. Bo nie mam forsy na nic dodatkowego, tylko na jedzenie, opłaty, pieluchy , ale nic ponad to. Jeszcze z jedzeniem muszę  się wysilać. Aktualnie nie stać mnie nawet na oliwę z oliwek dobrej klasy, zamiast kupować chałę, używam do wszystkiego oleju rzepakowego za niecałe sześć złotych.

Przeprowadzka nas szarpnęła, malowanie. W dwóch pokojach na suficie wiszą żarówki, musimy kupić żyrandole, są jeszcze niedoróbki, które musimy zwalczać. Ale mieszka się zdecydowanie lepiej.

Żeby była jasność, nie mamy żadnych oszczędności, a długi; dlatego nasza sytuacja z dnia na dzień i miesiąca na miesiąc, od pensji do pensji się nie poprawi. Każdego miesiąca są te napięcia finansowe i będą nadal. Dzisiaj zapłaciłam za badania krwi  sto sześćdziesiąt osiem złotych, nierefundowane. Na wtorek potrzebuję stówę na wizytę do endokrynologa. Zbliża się Dzień Dziecka, mam dzieci i chrześniaków. I najważniejsze, za tydzień chrzciny Słodziaka. Skąd na to wszystko wziąć?

20.05.2015

Godz.22.19.

Boli mnie gardło. Ale dzisiaj przychodzę z inną refleksją. Kogo tak naprawdę interesują zmagania młodej matki, młodych rodzin o byt i spełnianie siebie? Kto chce czytać o takich problemach i ich rozwiązywaniu? Nikt?

Dlaczego promuje się książki o uzależnieniach od narkotyków, alkoholu; pijackie wizje, historie kaców mają być opowieściami o życiu?! Czy naprawdę chcecie czytać o delirium, o paranoikach, alkoholikach z wyboru, a nie ciekawsze są dla was losy osób, które centa nie wydadzą na alkohol, bo nie mają, bo im szkoda, bo wolą dziecku kupić bobo- fruta? Jak dzielą złotówkę na cztery, jak czarują potrawy mając tylko podstawowe składniki?

Co, nudne, bo to znacie? A chcecie czegoś innego: opowieści dewiantów, którzy patrzą na świat i ich nałóg staje się soczewką odbijającą nasze przywary, fałsz świata?

Chcecie ulżyć sobie i pomyśleć: inni mają gorzej!

Dlaczego prawda was nie interesuje? Życie codzienne, zwykłe, to dopiero są dylematy i dramaty. Gotowe scenariusze.

21.05.2015

Z końcówką ubiegłego roku widziałam reportaż o jednej rodzinie, która żyła w odległej wsi, z dala od sąsiadów. Rodzina ta składała się z małżeństwa i siedmiorga dzieci. Oczywiście głowy rodziny w nim nie było, alkoholika znęcającego się nad swoją żoną niepijąca. Problem polegał na tym, że to matka nie miała gdzie pójść  z dziećmi. Czyli ofiara musi uciekać, ofiara zostaje ubezwłasnowolniona, poprzez kolejne ciąże, brak pacy, a więc jakiekolwiek własne środki pieniężne.

W programie były też panie z opieki społecznej, które znały sytuacje i matkę, no i broniły jej.

Matka relatywnie młoda, ładna i życiowo mądra. To ona się wypowiadała o swoim życiu mądrze i tak szczerze. Zapadły mi jej słowa w serce, kiedy powiedziała o tym jak w przeszłości wyobrażała sobie swoje życie. Nie sadziła , że nie będzie pracować i że będzie mieć tyle dzieci.

Mąż na początku małżeństwa nie pił. Dopiero z czasem wciągnął się w nałóg, aby podtrzymywać małżeństwo, żeby ona od niego nie odeszła, robił jej kolejne dziecko. Nałóg się pogłębiał, zaczęły się awantury, walka o pieniądze. Tak szczerze ta kobieta mówiła, że nie wyobrażała sobie swojego życia, że ono takie właśnie będzie.

Czyja to jest wina? Młodości, ich obojga? Nierównych szans rozwoju ze względu na pochodzenie, status i region?

Dla mnie jej historia jest uniwersalna, bo większość z nas nie wyobrażała sobie, że własne życie będzie właśnie takie. Zazwyczaj każdy spodziewał się czegoś lepszego, oczekiwał w duchu, że coś na niego czeka, coś dobrego, lepszy start. A  tu nie jest lekko, jest gorzej niż się spodziewaliśmy. I jak tu nie stać się frustratem…?  Oczywiście zamiast tylko konstatować i użalać się, można coś (niektórzy) z tym robić, samemu, i ja właśnie poprzez pisanie fedruję taki chodnik w moim życiu. Nie mówiąc o tym, że samo fedrowanie daje mi satysfakcję.

Jak już piszę o horrorze biednych dzieci, to w moim bloku, po przeciwległej stronie jest taka rodzina. Ojciec lekarz, pięcioro dzieci. Kraty w oknach. Dzieci już dorosłe, część w zakładzie, ale pozostałe znerwicowane, po prostu chore. Widuję dwóch synów, którzy muszą chodzić pędem wkoło osiedla i wypacać stres, przy tym gadają sami do siebie i ich ciało drży. Byłam świadkiem jak ten ojciec, gościu po sześćdziesiątce przyjechał z jednym z tych synów z zakupów i jak się do niego odnosił. On warczał i szczekał, skakał przy tym jak nazista, niemalże piana mu leciała z ust. Wyżywał się, gdzie i co jak ma wykładać ten syn z bagażnika samochodu. Traktował go jak eunucha, tragarza, śmiecia. A ten syn- wysokie bydlę, ani nie zająknął się przed swym ojcem tyranem.

 Od dziecka będąc w takiej spirali terroryzowania, nie można być normalnym, słyszałam o biciu. I co ja  mogę teraz zaradzić, jak te dzieci do szkoły nie chodzą, nie pracują, są zależne od ojca tyrana? Ten facet widział mnie i ani przez chwilę się nie maskował, a  mój mąż , który był w domu na drugim piętrze, w toalecie, słyszał darcie się, więc wyobraźcie sobie, jakie to były decybele.

Niektórzy nie powinni się żenić i mieć dzieci.

22.05.2015.

Czuję się wypalona z pisaniem opowiadań na razie.To było bardzo intensywne doświadczenie z mojej strony.

 Ze stroną nic nie robię, bo nie mam kasy, czekam na czerwiec, gdzieś po Bożym Ciele coś ruszę. Bo teraz i chrzciny, a potem mój występ w szkole syna z prezentacją mojego zawodu. Po co ja się zgodziłam? Teraz musze się przygotowywać na następny piątek. Fakt, jestem na macierzyńskim, ale w mojej pracy długi urlop jest stresem, gdzie wiele rzeczy się zapomina i trzeba sobie przypomnieć, a co dopiero ja po piętnastu miesiącach przerwy. Poza tym, żeby mówić płynnie, muszę to sobie jakoś ułożyć.

Z rzeczy pilnych musze jeszcze wystosować dwa pisma do sądu i to w trybie pilnym do dziesiątego czerwca, więc pewnie ze stroną nie ruszę wcześniej, a dobrze będzie jeśli w ogóle w czerwcu. Powiedzmy po dwudziestym drugim czerwca (sprawie sadowej) będę miała spokojniejszy umysł i zajmę się tym, choćby jako odskocznią.

Muszę jeszcze zaprosić dwie rodziny, które nie były jeszcze u nas w nowym mieszkaniu. Jednych może za tydzień, a drugich w Boże Ciało. Wychodzi na to, że co tydzień impreza. Sprzątanie, zakupy, gotowanie.

Jutro/dzisiaj myję dwa okna i ogarniam pokój , kuchnie i pranie. W  sobotę gotowanie i pieczenie.

26.05.2015

Po prostu żyłam.

          Chrzciny były piękne, z dzieckiem starszym, większym, bardziej świadomym to też ma swój urok.

28.05.2015

Bardzo wielu gości pozapraszałam, w sobotę będą jedni, w czwartek następni. W międzyczasie jest Dzień Dziecka.

Jutro mój występ w szkole, układałam go sobie w głowie, ale bardziej pójdę na żywioł.

Powinnam się przygotowywać, a ja przeczytałam właśnie swoje opowiadania, wczoraj kolejne do mnie przyszło i będę je teraz zapisywać, co tam. Jak ono już jest, to muszę je zapisać, bo pomysły bywają bardzo ulotne, a moja pamięć kapryśna. Poza tym, to wrażenie ogólne i świeże mnie poprowadzi i to sprawdza się, jak moja praktyka dotychczasowa pokazała.

29.05.2015

Godz.02.10.

Napisałam to opowiadanie.

Złapałam się na tym, że nie myślę już o tym, nie czekam tak na odpowiedź z wydawnictw w sprawie bajki.

Godz.21.47.

Prezentacja nad wyraz się udała. Dostałam dyplom za udział. Była mila atmosfera, siedzieliśmy w kole przy kompocie, w godzinę się zmieściłam z prezentacją. Spełniłam dobry uczynek. Mam dodatkową satysfakcję, bo jedna z dziewczynek powiedziała mojemu synowi, że twoja mama wygląda jak twoja siostra. Czyż to nie jest najpiękniejszy komplement? Fakt, urodziłam go mając dwadzieścia dwa lata i zawsze będzie miał młodą mamę choćby z tego powodu, ale sam młodzieńczy wygląd wynika z mojego schudnięcia oraz faktu, ze mam niefarbowane, długie włosy; takie czynniki zawsze odmładzają. Ale nie mogę przesadzać, przecież wciąż jestem młoda, trzydzieści dwa lata…

31.05.2015

Godz.00.58

Siedzę w kuchni  przy laptopie z otwartym oknem i spuszczonymi roletami. Za oknem w ciszy kraczą czarne ptaszyska śmietnikowe. Jest ich dużo i  jest trochę atmosfera jak w Hitchcocku. Nieopodal tego okna są potężne lipy, to właśnie na nich oraz dachach siedzą ptaszyska, które przegoniły wszelkie ptactwo mniejsze, jak chociażby wróbelki i jaskółki.

Chyba zamknę to okno, bo denerwują mnie ich odgłosy. Stresują mnie. Powietrze jest świeże, po burzy, chcę z pół godziny, a najlepiej godzinę popisać.

Wczoraj udało mi się do drugiej w nocy pisać, ale zaległości sądowe. Dzisiaj jeden list już wysłałam. Z głowy. Drugi jeszcze się odleży, sprawdzę go na chłodno i do piątku chcę go wysłać.

Brakuje mi czytania. Ostatnio przez te imprezy więcej gotowałam i sprzątałam, czasu na czytanie było tak mało. A jak już go znajdywałam, to wolałam pisać. Bez czytania czuję się totalnie wyjałowiona. Chyba wrócę do Sagi o ludziach lodu, bo stanęłam na tomie trzecim, ale w międzyczasie opchnęłam Boscy i nieznośni Anny Janko. Akurat każdy rozdział z biografią innej sławy, tak, że można było czytać wybiórczo, nie po kolei. Kupiłam tę książkę w kiosku, bo zobaczyłam na okładce nazwisko Mitchell, czyli dla niewtajemniczonych, autorkę Przeminęło z wiatrem. Książka, którą trzy razy przeczytałam jak dotąd. O jej biografii też co nieco wiedziałam, ale właśnie to nazwisko było moim imperatywem do zakupienia książki.  Bardzo ciekawa.

O, nie! Tyle co zaczynam pisać i już zaczyna mi się chcieć spać. Niedobrze.

Jutro odpust u mamy. Jesteśmy zaproszeni na obiad. Może zdążymy do kościoła. Sukienkę mam już wyprasowaną. Zaczyna się ciąg imprez, który będzie trwał do dziesiątego czerwca. Znów czas przez to przeleci ze zdwojoną siłą.

Pisanie opowiadań wpłynęło negatywnie na ten dziennik, bo go zaniedbuję.

Polityka ukradła mi tyle czasu, przez te wybory prezydenckie, kampanie i debaty.  Śledzenie tego i  słuchanie – wyczerpując zadanie.

Idę spać, bo zasypiam na stojąco.

Godz.23.06.

Dzisiaj po północy napisałam: jutro odpust u mamy, a przecież to było dzisiaj. Wszystko się udało, pogoda była piękna, kluski na obiad wyborne. Miałam ochotę pójść na zabawę, no, ale z Maleństwem nie wchodzi to w rachubę. Wieczorem był kabareton w Sopocie i transmisja w Tv. Jako przerywnik wyszedł  Maciej Maleńczuk (którego lubię) ze składanką Medley – dziewięć utworów – największych szlagierów minionych epok, coverów, które śpiewał również na sylwestrze w Krakowie. Wkurzyło mnie to, bo po pierwsze były to piosenki do tańca, po drugie chciało mi się tańczyć, po trzecie wkurzył mnie, bo on śpiewa odgrzewane kotlety, a pieniądze sypią mu się na konto. Jeszcze powiedział, że to były znienawidzone przez niego w młodości piosenki… A teraz  śpiewa je i jakoś mu nie przeszkadza robić to pod publiczkę,  chociaż ich nienawidził, bo nie wiem czy wciąż ich nienawidzi, kiedy tak chętnie je śpiewa. Ok. To, że śpiewa, to też jest praca, ale taki występ nie do końca wydaje mi się fair.

Zabolało  mnie, że on jest tam, na scenie, a ja tu, na zadupiu, w lesie z wszystkim, z ochotą pójścia potańczyć, a zostająca  z laptopem w mieszkaniu. Muszę działać… Do tego widziałam wczoraj wywiad z Emmanuelem Schmittem, który jak się okazało ma swój teatr, występuje  w nim, pisze sztuki, a do tego napisał  czterdzieści książek, dwadzieścia jest przetłumaczonych na język polski. Szczęka mi opadła. Robi i godzi te dwie rzeczy o których tu piszę, o których zawsze marzyłam, bo ta drugą działką było właśnie aktorstwo.

Przyznam się szczerze, że dotychczas nie czytałam jego książek, różne słyszałam opinie na ich temat, ale po wysłuchanym wywiadzie, muszę przeczytać choć jedną. Ciekawa  jestem jego stylu, pomysłowości, sznytu.

Pisząc podjadam orzechy ziemne, ale musze przestać je jeść, bo już nakruszyłam wkoło, a i pisze się kiepsko, bo albo jedno albo drugie. Jem z tego wkurzenia chyba. Moja natura tancerki kopie mnie w duchu po moim zasiedziałym zadku: ruszaj do tańca, a żwawo! A żywo!