Jak puszkę pomidorów
Jestem pod wrażeniem samej siebie, otworzyłam się ostatnim wpisem na stronie, zdecydowanie, tak jak ja otwieram puszkę pomidorów do dań włoskiego typu w mojej kuchni. Do tego bazylia , dużo oliwek i czosnek. Makaron tylko al dente. I oliwa z oliwek od szwagra z Włoch.
Coś się stało. Przełamało. Nie chcę milczeć. Chcę dzielić się przemyśleniami, blogować.
Pragnę zarywać noce, by pisać.
Stagnacje – samowolne i nie z własnej woli, tak bardzo mnie unieszczęśliwiają. Tak bardzo dają poczuć, ze życie mija ze zbyt małym sensem, dla mnie. Mija dzień za dniem i nie zostaje po nim ślad. Tylko napisany tekst i zrobiona fotografia jakoś chwytają ten dzień i chwile- niestety, zbyt szybko przemijające.
Pisanie to taka kotwica nurkująca do dna szczęścia.
Najważniejsze jest pisanie, sam proces pisania. Nie chodzi o uznanie, laury, etc. Chodzi o sam akt twórczy. Zaczynam wtedy myśleć. Zaczynam żyć.
To jest przyjemność. I praca. Ale jednak przyjemność w większej części.
Ostatni Frustrat Europy, moja ostatnia książka, napisany, a odłożony na rok. Na półtora roku. Bo mamy czerwiec. Zostaje tylko korekta. Ta książka powinna już być wydana. Zajrzałam do niej ostatnim razem. Odleżała swoje i wiecie co? Jest dobra, jestem dumna z pracy, którą w całym 2015 roku wykonałam. Mam gotową książkę. Tylko się cieszyć.(Pocieszam się.)
Teraz wystarczy tylko zrobić co należy, popchnąć ją dalej i oczyścić umysł. W głowie mam kolejne dwa opowiadania. Odwiedziły mnie po dłuższym milczeniu. Oryginalne bestie. Wiem, że lepiej nie odkładać, a napisać od razu. Niestety, skrobnęłam pomysł i zarys. Rozwinąć je muszę. A potem albo wracam do mojej książki historycznej albo daję sobie wolną rękę i poczekam na świeży pomysł. (Te nieukończone teksty za bardzo hamują proces twórczy. Ograniczają wolność, przez to siedzenie z tyłu głowy. Trzeba się uwolnić.)
Garść przemyśleń
Równo miesiąc i jeden dzień temu przeszłam operację w pełnej narkozie. Wszystko trwało około trzech i pół godzin. Nigdy wcześniej nie byłam znieczulona ogólnie.
Przed operacją zastanawiałam się nie tyle co nad bólem po operacji, tylko nad tym gdzie będzie moja dusza / istota samoświadomości w trakcie operacji.
Zastanawiałam się nad śmiercią kliniczną i obawiałam się doświadczeń z nią związanych, typu : wyjdę z ciała i będę siebie widzieć na stole operacyjnym…
Nic takiego nie miało miejsca. Po sześciu oddechach w masce odpłynęłam. Nie wiedziałam nic. Nie czułam. Wybudzenie było kompletnym zaskoczeniem. Było mi dobrze we śnie. I zdałam sobie z przerażeniem sprawę z tego, że mogliby mnie poćwiartować na tym stole, a ja bym o tym nie wiedziała. Mogliby mi wszystko. Wziąć nerkę albo i serce.
Świadomość została uśpiona, więc umysł też. A gdzie była dusza?
Czyliż dusza to tylko konstrukt naszej świadomości. Mózg wspaniały i niezbadany.
Wstrząsnęło mnie to.
Coraz bardziej wzrasta we mnie przekonanie, że religie świata są po to by nadać sens życiu i je regulować. Oswoić śmierć i nadać równie jej sensu. Pocieszyć. Dać nadzieję. I wmówić, że niewytłumaczalne ma być takie, jak ktoś kiedyś gdzieś zapisał, jak wierzyli prorocy. I wierzyć, że byli oni nieomylni, bo natchnieni.
Wiadomo. Wiara pozostaje wiarą. Empiryczne spory nijak mają się do żarliwych i głębokich przekonań.
Wiara, sprawa bardzo indywidualna, osobista. A w Polsce coraz bardziej narodowa.
Jak tu pominąć ten cały patriarchat, bo zobaczcie, w Głównych Prawdach Wiary:” Są trzy osoby boskie: Bóg Ojciec, Syn Boży I Duch Święty. ”
Dlaczego w Trójcy Świętej nie ma kobiety?
Dlaczego Bóg nie miał córki?
Dlaczego Bóg nie miał parki: syna i córki?
Że już o Ewie z żebra Adama nie wspomnę.
I o dwunastu Apostołach?
Trzech Królach?
Dziś już zupełnie inaczej wracam we wspomnieniach do wywiadu, jednego z ostatnich Tomasza Lisa ze Zbigniewem Religą. Tomasz lis zapytał profesora o to, czy “coś ” jest po śmierci. A doktor z pełnym przekonaniem odpowiedział, że niczego tam nie ma. Pamiętam, jak gryzła mnie ta pewność profesora. I przekora podpowiadała mi: przecież nikt nie wie, dopóki żyje. Jako lekarz, schorowany, po przebytych operacjach i leczeniu nowotworowym – ze spokojem tak odpowiedział. Profesor Religa jako chirurg sam wykonał tysiące operacji, jak sądzę; miał władzę nad pacjentami. Widział te sterowane usypiania, wybudzania po operacjach.
Teraz ja, po narkozie, śmiem twierdzić, że żyjemy tu i teraz. Mamy jedno życie. Nie czekajmy na kolejne. Liczy się każdy dzień.
A lewitowałam nie nad stołem operacyjnym, a trzy lata temu w moim łóżku po zażyciu dwóch różnych leków na nadciśnienie. Przez okropną chwilę kołysząc się, uniosłam się około dwudziestu centymetrów nad materac, nie mogłam zawołać, ruszyć ręką , niczym, aby prosić o pomoc. Cholernie się wtedy przestraszyłam. Ośrodkowy układ nerwowy, mózg i jego kompetencje plus źle dobrane leki, mieszanka dająca ekstremalne przeżycia. To wspomnienie na marginesie, ale jestem ciekawa, czy Któreś z Was miało podobne doświadczenia?
Czy Ktoś z Was zna odpowiedź na to pytanie: gdzie znajduje się dusza podczas operacji?
O Drachu Szczepana Twardocha.
Drach jest książką wybitną!
Rzadko kiedy się zdarza, aby konkluzja recenzji była w jej pierwszym zdaniu, ale cóż, tak właśnie jest i trzeba to zasygnalizować na samym początku tej jakże subiektywnej recenzji. Ale…, któraż recenzja nie jest subiektywna? Każda, a więc do rzeczy.
W zeszłym roku, gdy trwała promocja książki, przeczytałam wywiady z autorem, zaciekawiona, gdyż jakby nie patrzeć, autor jest moim krajanem, łączy nas obręb jednego województwa, a do Gliwic, o których między innymi pisze, mam ok. 50 km.
Wówczas głównie skupiano się na tytule: Drachu oraz sposobie narracji. Drach to narrator wszystkowiedzący, bezustannie trwający, jest poza czasem, bo wszytko jest w nim- jak pisze. Przekrój historyczny to głównie XX wiek, aż do 2014 r. Czytelne są dla nas daty: I wojny światowej, powstań śląskich, II wojny światowej, aż po współczesność, gdzie prócz opisów bliskiej nam współczesności/teraźniejszości kontekstu historycznego aż tak nie odnajdujemy, poza uwagami, że np. Włodzimierz Cimoszewicz był premierem Polski w 1997 roku, na przykład. Natomiast historia się przenika, pokolenia łączą się nicią niby nieważną, a ważną. Jak podkreśla Drach, trawestując: coś ma znaczenie, a jednak nie ma.
We wspomnianych wywiadach, recenzjach, nie odnalazłam należytej uwagi poświęconej językowi. Była wzmianka o trzech językach: polskim, ślonskim i niemieckim oraz najwyraźniej podkreślano brak tłumaczeń z języka niemieckiego.
Nie dostrzeżono wyraźnie tego, jak doskonały słuch językowy posiada Szczepan Twardoch. Jego dialogi prowadzone po śląsku, to majstersztyki. Ale żeby to zrozumieć, trzeba czuć gwarę. Jego słuch językowy zaczyna się od doboru imion i nazwisk bohaterów, poprzez wzmianki o kuchni śląskiej, kończąc na tematach dialogów i ich jakości. Nie wiem, czy osoby spoza terenów sąsiadujących ze Śląskiem, np. krytyk z Gdańska, Warszawy będzie umiał w pełni ocenić kunszt Twardocha. Jego ślonski to zapis prawdziwej gwary: ja tok godają, aż kycialby się pedzieć. Znakomite teksty – slogany, jak np… wyżar mi gorzołę.., etc. Niektóre dialogi, to perełki. Te trzy języki: śląski i niemiecki oraz polski tworzą takie 3d z tej powieści. Ale rzeczywiste 3d, bo tak różnorodny jest Śląsk. Prócz różnych ram czasowych mamy i różne języki, a w dodatku w formie teraźniejszej i poprzez epoki zakurzony.
Twardoch celnie przywołuje mentalność Ślązaków, np. kiedy opisuje starą Valeskę, która kupiła trumnę za życia dla siebie i przechowuje na strychu, to takie śląskie…
Dawno nie przeczytałam książki tak świeżej, innej, wielowymiarowej. Również brutalnej. Najbardziej wstrząsnął mną opis, kiedy Josef Magnor na froncie I wojny światowej saperką przekopuje się przez ciała i musi pokonać kręgosłup denata, który stawia opór. Wstrząsający opis. Wbrew pozorom opis świniobicia, które sama pamiętam z dzieciństwa tak mną nie wstrząsnął, jak właśnie ten.
Autor bardzo autentycznie oddaje urodę Górnego Śląska. Do tego historia, czuć że autor lubi historię i zapewne spędza z nią dużo czasu. Pobudził wyobraźnię, jak to było, kiedy granica Polski była tak ruchoma..
Wniosek z przeczytanej książki nasuwa się taki: historia lubi się powtarzać.
W ostatniej części zakończenie jednego z wątków przypomina jedno z moich opowiadań z Esencji życia, ale nie zdradzę, którego.
Drach wydaje mi się niedoceniony. Być może książka ze względu na to, że opisuje Śląsk, została zmarginelizowana przy ostatniej nagrodzie Nike ( Drach również był wśród nominowanych). Jedyne zadośćuczynienie to Nagroda Fundacji im. Kościelskich.
Szczepan Twardoch przypomniał mi Śląsk, tak bliski, a zarazem daleki. Przypomiałam sobie wiele słów, które kiedyś słyszałam nawet często, teraz rzadko, a niektórych już wcale.
W Drachu odnajduję prawdę o Śląsku, którą bardziej odczuwam, niż do końca rozumiem. Podobnie, jak odczuwam Podhale w piosenkach Zakopower, zwłaszcza w albumie BOSO. Czuję to. A apropos serca:
Nie mam wątpliwości, że serce Górnego Śląska leży nie w Zabrzu, a Pilchowicach.
Post Scriptum.
W mojej miejscowości urodził się kiedyś Szczepan Twardoch, lekarz. Co jakby powiedzial Drach: ma znaczenie i nie ma znaczenia.